Recenzja

Lars Danielsson – Liberetto III

Obrazek tytułowy

Lars Danielsson jest wyśmienitym kompozytorem i liderem, a dopiero potem kontrabasistą, sięgającym od czasu do czasu po wiolonczelę i grywającym (również na „Liberetto III” na fortepianie). Mimo przynależności do drużyny ACT Music, co oznacza „europejskość” muzycznych przekonań, jest jednym z tych jej członków, którzy tworzą muzykę zdecydowanie większego formatu, niż skandynawski, czy nawet europejski nowoczesny jazz. Trzeci odcinek cyklu Liberetto przynosi dość istotną dla brzmienia zmianę. Miejsce egzotycznego Tigrana Hamasyana nad klawiaturą fortepianu zajął równie egzotyczny z punktu widzenia skandynawskiej stylistyki lidera, pochodzący z Martyniki, Grégory Privat.

Muzyka Larsa Danielssona pełna jest przeróżnych kolorów, niezbyt dosłownych, ale jednak czytelnych dla uważnego słuchacza cytatów i inspiracji. Jej ilustracyjny, niemal malarski charakter, tworzy niezwykle intrygujący, wciągający i zagadkowy świat, skłaniający do spędzania kolejnych wieczorów w towarzystwie autorskich produkcji szwedzkiego kontrabasisty. Współpraca lidera z Magnusem Öströmem, a także upływ czasu, spowodowały, że tego drugiego nikt już chyba nie nazywa perkusistą e.s.t. Öström stał się jednym z najlepszych jazzowych perkusistów pokolenia, może już nie najmłodszego, ale z pewnością ciągle mającego więcej przed sobą, niż w katalogu płyt już przedstawionych słuchaczom.

Dźwięki trąbki Arve Henriksen i Mathiasa Eicka przypominają momentami nagrania Tomasza Stańki z końca lat dziewięćdziesiątych. Niezwykle zagadkowa kompozycja Mr Miller, z marszową perkusją daleko w tle, wspomnianą trąbką Mathiasa Eicka i gościnnym występem Dominica Millera, po dopisaniu angielskich słów, mogłaby znaleźć się na najlepszych płytach Stinga, albo posłużyć za ilustrację dźwiękową do sceny sennych marzeń niejednego filmowego bohatera. Większość melodii pisanych przez Larsa Danielssona pozostaje na dłużej w pamięci, co zwykle oznacza możliwość wyprodukowania światowego przeboju, jednak nie są to banalne popowe melodie, lecz wysmakowane, osadzone głęboko w europejskiej tradycji muzycznej, doskonale napisane kompozycje. Może to i lepiej, że nikt nie robi z nich wielkich przebojów.

Tytuły kompozycji czasem sugerują źródła muzycznych inspiracji (Taksim By Night, Sonata In Spain, czy Lviv), jednak nawet bez tych sugestii zabawa w „gdzieś już to słyszałem” jest w przypadku każdego albumu Larsa Danielssona niezwykle intrygująca. Ani przez chwilę nie mam wrażenia, że autor z czegoś pożyczył sobie za dużo, to zawsze niezwykle twórcze, zagadkowe i subtelne przetworzenie motywów z wielu różnych kultur i krain.

autor: Rafał Garszczyński

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO