Recenzja

Marcin Masecki & Jerzy Rogiewicz – Ragtime

Obrazek tytułowy

Choć płyta Jazz Bandu Młynarski-Masecki Noc w wielkim mieście wciąż jest obecna na radiowych antenach (rzecz jasna, tych nielicznych, które tego typu muzykę emitują) i wciąż „świeża” w świadomości słuchaczy, Marcin Masecki ponownie wraca do czasów narodzin jazzu. Tym razem jednak w zupełnie innej formie, w miejsce rozbudowanego jazz bandu pojawia się „skromny duet” – pianino bądź fortepian i niewielki zestaw perkusyjny.

Płyta Ragtime ukazała się wiosną tego roku, ale materiał na niej zawarty wykonywany był już przez duet wcześniej w wielu miejscach na świecie. Jest też zapewne znany wielu słuchaczom RadiaJAZZ.FM. Artyści wykonali go w październiku ubiegłego roku w Warszawie, podczas transmitowanego na żywo koncertu z okazji drugiej rocznicy współpracy radia z Bemowskim Centrum Kultury. Wtedy usłyszałem ten program po raz pierwszy i muszę przyznać, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Kiedy wkrótce potem pojawiła się płyta Jazz Bandu Młynarski-Masecki, można było odnieść wrażenie, że to rozwinięcie tej kameralnej koncepcji poczynione ze znacznie większym rozmachem.

Jak więc sprawdza się Ragtime z perspektywy kilku miesięcy i przede wszystkim w odniesieniu do Nocy w wielkim mieście? Oczywiście każdy powinien przekonać się o tym sam, ale dla mnie to bez dwóch zdań świetna płyta!

Jak głosi legenda, Marcin Masecki jako kilkuletni chłopiec, podczas wycieczki do Disneylandu, usłyszał ragtime The Entertainer, uznawany za jedną z najsłynniejszych kompozycji legendarnego Scotta Joplina, grany przez pianistę na białym pianinie i wydarzenie to odmieniło jego życie – zapragnął grać tak jak on. Fascynacja ragtime’em przyszła więc bardzo wcześnie, ale długo nie mogła znaleźć twórczego ujścia w poczynaniach pianisty. Być może właśnie proces długiego dojrzewanie tej fascynacji przyczynił się do tak dobrego efektu końcowego.

Duet prezentuje słuchaczom pięć kompozycji Maseckiego oraz cztery „klasyki” – w tym znany już z wykonania Jazz Bandu Młynarski-Masecki New York Baby Fanny Gordon. Słuchając tego materiału, zupełnie nie wyczuwamy jednak podziału na kompozycje sprzed niemal stu lat oraz te współczesne. Z jednej strony Marcin Masecki nadaje niepowtarzalny, bardzo osobisty i zarazem współczesny charakter wiekowym standardom, z drugiej własne kompozycje bezbłędnie wpisuje w stylistykę epoki ragtime’u.

Podejrzewam, że znajdą się słuchacze, którzy powiedzą: „do prawdziwego ragtime’u to temu daleko”, ale odpowiedź na taki zarzut jest moim zdaniem bardzo prosta – muzyka duetu Masecki & Rogiewicz nie ma na celu konkurowania z oryginalnymi wykonaniami z epoki, a tym bardziej z późniejszymi próbami grania ragtime’ów możliwie wiernie oryginałom. Wręcz przeciwnie, pokazuje, jak współcześnie może zabrzmieć gatunek, który traktowaliśmy już raczej w kategoriach historycznych.

Poza samym ragtime’em narzuca się tu jeszcze jedno skojarzenie z historii jazzu, a mianowicie Thelonious Monk. Poza tym, że na albumie znajdują się (zapewne nieprzypadkowo) dwa utwory, które znamy także z wykonań Monka (Between The Devil And The Deep Blue Sea oraz Dinah), to styl gry Maseckiego i jego muzyczne poczucie humoru mają z Monkiem wiele wspólnego.

Mimo że w ragtime’owym repertuarze możemy wysłuchać Maseckiego po raz pierwszy, to jego charakterystyczny styl gry jest rozpoznawalny od pierwszych dźwięków. W ragtime’ach nie brakuje „potknięć”, dokładnie zaplanowanych „błędów” i efektów „zacinającej się płyty”. Pianista w równym stopniu prezentuje słuchaczom swoją nieco przewrotną wirtuozerię, niezwykłą inwencję improwizatorską oraz przede wszystkim doskonałe poczucie humoru – pianistykę najwyższej próby niemożliwą do pomylenia z żadnym innym artystą.

Nie można jednak zapominać, że Ragtime to płyta duetu, w którym równoprawną rolę gra Jerzy Rogiewicz, współpracujący już wcześniej z Maseckim (między innymi w grupach Profesjonalizm, Warszawska Orkiestra Rozrywkowa, Młynarski-Masecki Jazz Band). Rogiewicz gra bardzo oszczędnie, na niewielkim zestawie perkusyjnym i w związku z tym zostawia na płycie tylko te dźwięki, które są tam naprawdę potrzebne. Jego gra doskonale koresponduje ze stylem Maseckiego. Czuć, że muzycy świetnie się znają i rozumieją, że „nadają na tych samych falach”.

Masecki i Rogiewicz starają się nam powiedzieć: zobaczcie, jak jazz kiedyś potrafił bawić ludzi i jednocześnie poczujcie, jak może bawić dziś! Ragtime to nie lekcja historii – to raczej lekcja dobrej zabawy.

autor: Piotr Rytowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 05/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO