Recenzja

Philipp Gerschlauer, David Fiuczynski, Jack DeJohnette, Matt Garrison, Giorgi Mikadze – Mikrojazz! Neue Expressionistische Musik

Obrazek tytułowy

Saksofonista Philipp Gerschlauer i gitarzysta David Fiuczynski, wsparci przez legendę – bębniarza Jacka DeJohnette’a, basistę Matta Garrisona i klawiszowca Giorgi Mikadze, postanowili sobie poeksperymentować. Efektem tego jest album Mikrojazz, czyli – jak głosi podtytuł – nowa ekspresjonistyczna muzyka.

Jej istotę Fiuczynski ujął tak: „Mikrojazz mówi o naszym powinowactwie z ekspresjonizmem, o tym, co przez jakiś czas było mi bliskie. Uwielbiam malarstwo w ogóle, ale szczególnie ekspresjonistyczne malarstwo. Nasze obrazy zostały połączone z naszą muzyką w bardzo intuicyjny sposób, oparty bardziej na emocjach niż na dosłownych lub bezpośrednich połączeniach. To osobista ekspresja naszej muzyki i sztuki”.

Fiuczynski i Gerschlauer są autorami wszystkich zawartych na płycie kompozycji. Gdybym miał określić ten album jednym słowem, to najodpowiedniejszym byłoby „niepokój”. Wprawdzie otwierający całość MikroSteps ma dość frywolny charakter, ale już jego końcówka zwiastuje to, co będzie dominantą dla całej płyty – ów niepokój. Przepełniona jest nim kompozycja Für Mary Wigman, a Lullaby Nightmare to już stricte demoniczne dźwięki. Ta kołysanka jest zresztą moim faworytem, pobrzmiewają w niej wyraźnie echa komedowskiego Dziecka Rosemary, a kto zna demoniczną interpretację tego utworu grupy Fantômas, ten odkryje bliskość szczególną.

Ciekawy motyw przewodni zawiera November, a pojedynek gitary z saksofonem jest tu swoistą wisienką na torcie. LaMonte's Gamelan Jam za sprawą subtelnej i wręcz gilmourowskiej w brzmieniu gitary Fiuczynskiego to już prawie okolice rocka psychodelicznego. Momentami jest bardzo ekspresyjnie – w utworach MiCrOY Tyner i Umarmung mamy mocny bas i perkusję, a partie Gerschlauera na saksofonie altowym naprawdę robią wrażenie.

Pod koniec, wydaje się, spokój zatriumfował nad niepokojem – mocno melancholijna Sofia Im Türkischen Café pozwala słuchaczowi odpocząć, przynosząc upragnione ukojenie. Gitara Fiuczyńskiego słodko tu łka, a DeJohnette tylko muska perkusję. To jednak wyłącznie pozór i złudzenie, albowiem zakończenie to makabra w czystej postaci – zwiastuje to już sam tytuł ostatniego utworu: Zirkus Makabre.

Słychać odgłos cyrku, słychać złowieszczy śmiech budzący skojarzenia z upiornym clownem z horroru It, a muzyczna harmonia rozpada się na rzecz chaosu. Kończy się jak w dobrym filmie grozy – kiedy wydaje się, że będzie happy end, ostatni kadr burzy to przekonanie, pozostawiając widza w osłupieniu. Tak jest i w tym przypadku – finałowe dźwięki nie pozwolą nam spokojnie zasnąć.

autor: Michał K. Dybaczewski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 01/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO