Recenzja

Scott DuBois – Autumn Wind

Obrazek tytułowy

Nowojorski gitarzysta Scott DuBois to muzyk mający na koncie już kilka autorskich płyt, jednak mam wrażenie, że w Europie został dostrzeżony przez szersze grono odbiorców dopiero po przejściu pod skrzydła wytwórni ACT. Wraz z tym transferem artysta chyba postanowił stworzyć swoją własną wersję Czterech pór roku, jednak w przeciwieństwie do Vivaldiego rozpoczął swój cykl od zimy (dokładnie rzecz ujmując – od albumu z roku 2015, zatytułowanego Winter Light), zaś na nowym wydawnictwie cofnął się w przebiegu zmian pór roku i skupił na jesieni.

Na płycie towarzyszą mu muzycy, z którymi współpracował już przy okazji poprzedniego wydawnictwa: saksofonista Gebhard Ullmann, kontrabasista Thomas Morgan i perkusista Kresten Osgood. Do współpracy DuBois zaprosił także dwa kwartety: smyczkowy i dęty – mamy więc do czynienia z płytą zarejestrowaną z udziałem dwunastu instrumentalistów. Liczba ta nie ma jednak zdecydowanego przełożenia na atmosferę muzyki, która jest kameralna, cechuje się dużą intymnością, choć wydaje się mniej stonowana, niż na poprzedniej płycie. Dodatkowi muzycy pojawiają się w dokładnie zaplanowanych miejscach, a ich rola sprowadza się w zasadzie do tworzenia modułów brzmieniowych koloryzujących i urozmaicających grę zasadniczego kwartetu.

Album Autumn Wind zawiera muzykę, którą można by nazwać „współczesnym jazzem konceptualnym”. Od pierwszego kontaktu z płytą słychać, że jest to materiał starannie i w najdrobniejszych szczegółach przygotowany przed wejściem do studia.

Początek płyty z miejsca oczarowuje swoją kruchą delikatnością i urodą. Pierwszy i drugi utwór to w zasadzie dialog gitary lidera i kontrabasu Thomasa Morgana, w trzecim pojawi się już Ullman, koloryzując muzykę brzmieniem klarnetu. Akcja albumu niespiesznie rozwija się, ale im dalej w las, tym więcej drzew – i niekoniecznie robi to dobrze temu nagraniu. Po wielokrotnym przesłuchaniu odnoszę wrażenie, że DuBois chciał zawrzeć zbyt wiele pomysłów w ramach jednej muzycznej opowieści i sam zapędził się w ślepą uliczkę.

Starał się uniknąć monotonii, dodając dwa kwartety, o których pisałem na początku, jednak zabrakło chyba odpowiedniego wyważenia proporcji, przez co płyta już na wysokości połowy czasu trwania grzęźnie w przekładańcu: ładna melodia gitary – mały odjazd free – coś zagranego przez dodatkowych muzyków – dialog – troche free – ładna melodia. I tak bez końca. Wszystko oczywiście zagrane zostało po mistrzowsku – pytanie tylko do czego miało prowadzić? Album ma wiele zachwycających momentów, jak choćby wspaniale rozwijający się, dynamiczny utwór Late October Changing Leaves. Gdyby okroić płytę o połowę i pozostawić tylko te najlepsze fragmenty naprawdę zrobiłoby to dobrze zawartości.

W obecnym kształcie, wysłuchanie niemal dokładnie siedemdziesięciu minut Autumn Wind zwyczajnie męczy. I choć zapewne będę wracać do tych nagrań, to raczej tylko we fragmentach.

autor: Rafał Zbrzeski (dziennikarz Radia Kraków)

tekst ukazał się w JazzPRESS 07/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO