Recenzja

Skerebotte Fatta – Riders From The Ra

Obrazek tytułowy

Skerebotte Fatta? A coż to za twór? – spyta ktoś. Z włoska brzmiąca nazwa wskazywałaby, że to jazz z Półwyspu Apenińskiego. Nic bardziej mylnego, kryje się za nią duet rdzennie polski – Dominik Mokrzewski (perkusja) i Jan Małkowski (saksofony).

„«Skerebotte Fatta» to słowa, które pojawiły się na tej samej zasadzie, co dźwięki muzycznej improwizacji i pozwalają nam na ekspresję czegoś innego niż słowa tradycyjnych języków. Rozmawiamy w tym języku w celu odnajdywania nowych metod wyrazu, innych znaczeń, a także dla rozrywki. Nasz język jest podobny do języka Zaum, który dzięki temu, że nie posiada zdeterminowanych znaczeń, może odwoływać się do czegoś, co jest poza światem. Dlatego wydaje nam się, że słowa języka skerebottańskiego świetnie pasują do muzyki, która niczego nie przedstawia, jest o niczym, ale przez to pozwala nam przekraczać to, co dane (zastane) w szarej rzeczywistości. Muzyczne własności, brzmienie i rytmika tych słów pozwalają na to przekraczanie świata rzeczy” – tak muzycy duetu wyjaśniają genezę i znaczenie egzotycznej nazwy swojego projektu.

Tytuł albumu Riders From The Ra budzi natomiast skojarzenia z szaloną orkiestrą Sun Ra, a jego okładka, autorstwa Sebastiana Buczka – z opus magnum Alberta Aylera Spiritual Unity. Mamy więc niezwykłą semantyczno-graficzną otoczkę nawiązującą do metafizycznego jazzu lat sześćdziesiątych. Czy ma to odzwierciedlenie w muzyce? A jakże! Polski duet serwuje nam psychodeliczny free jazz z garażowym soundem.

Ci jazzmani są prawdziwymi drapieżcami. Tak punkowo brzmiącego saksofonu dawno nie słyszałem na polskiej scenie, ale Małkowski zmiennym jest i chwilami uzyskuje barwę iście coltrane’owską. Mokrzewski na perkusji kotłuje aż miło, zagęszcza, zwalnia, a znakiem rozpoznawczym czyni pięknie pracującą stopę – jest ciepło i mięsiście, miód na moje uszy.

Panowie atakują od samego początku (Hey Bebop!), czasem zwalniają (Fatta, Bobo), ale tylko po to, by zaczerpnąć powietrza i przywalić po raz kolejny – jeszcze mocnej, z jeszcze większą werwą (Bördered, Skree). A „zawierucha”, jaką stworzyli w końcówce utworu tytułowego po kilkunastu minutach jazzowego klinczu, stanowi crème de la crème. Wspomniałem wcześniej o Sun Ra Arkestra i Spiritual Unity Alberta Aylera, jednak album Skerebotte Fatta muzycznie najwięcej wspólnego ma z innym dziełem nagranym w duecie saksofon/perkusja – Interstellar Space Johna Coltrane’a z 1967 roku. Mistrzowi saksofonu towarzyszył wówczas Rashied Ali.

Konkludując: Skerebotte Fatta weszło z impetem na nieco przesyconą polską scenę jazzową, już w debiucie definiując swój sound. Tą eksploracją zaszli w rejony dotąd dziewicze i lśnią w nich jak diament.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2019

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO