Album z dwoma występami w legendarnym nowojorskim klubie Village Vanguard to pierwsze od 15 lat koncertowe wydawnictwo Steve’a Colemana. Głównemu bohaterowi towarzyszą: Jonathan Finlayson na trąbce, Miles Okazaki na gitarze elektrycznej, Anthony Tidd na basie oraz Sean Rickman na perkusji. Występy zarejestrowano w maju 2017 roku.
W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami – na przykład albumem Morphogenesis, który miałem przyjemność recenzować w JazzPRESSie (11/2017) – Live At The Village Vanguard, Vol. 1, jak to bywa z występami na żywo, dał muzykom większe możliwości improwizacji i spontanicznego grania. Panowie w pełni te okoliczności wykorzystali, a pewności i zaufania na pewno dodały im długie godziny wspólnego grania podczas wielotygodniowego rezydowania w klubach jazzowych największych miast Stanów Zjednoczonych.
Po takim treningu muzycy Five Elements rozumieją się wzajemnie bez słów – a czasem wręcz brzmią, jakby porozumiewali się telepatycznie. Dzięki temu nawet ich najbardziej spontaniczne momenty na żywo są wspaniałym pokazem kontroli, umiejętności i doświadczenia. Czyli w porównaniu z poprzednimi albumami Colemana – mniej koncepcji i myślenia, a więcej radości i spontanu. Takie podejście, w mojej opinii, stanowczo służy muzyce – nie byłem przecież, wbrew całemu światu, największym entuzjastą płyty Morphogenesis.
Wyłączając Colemana, centralną postacią na Live At The Village Vanguard, Vol. 1 wydaje się być Jonathan Finlayson. To jego trąbka dostaje sporo czasu na zabawę, jego dźwięki skupiają uwagę słuchacza. Znaczna część albumu to energiczne, rytmiczne granie. Zdarzają się momenty wytchnienia, które, owszem, przydają się, ale nie jest ich wiele i nie decydują o odbiorze całości. Ale nawet jeśli odpuścimy na chwilę i posłuchamy bez szczególnego skupienia – ta muzyka nadal stanowi świetne tło dla codzienności, a groove niesie i porywa.