The Show must go on! Esbjörna Svenssona już nie ma, ale osierocona dwójka działa dalej, choć po śmierci lidera milczeli prawie dwa lata. Magnus Öström założył grupę sygnowaną swoim imieniem, a Dan Berglund stanął na czele formacji Tonbruket. Ta ostatnia pod koniec kwietnia wydała album koncertowy.
Berglundowi towarzyszą: Martin Hederos (fortepian, syntezatory, skrzypce), Johan Lindström (gitara) i Andreas Werliin (perkusja). Kontrabasista w swoim post e.s.t.-owym projekcie podryfował dość daleko od jazzu, a właściwie to połączył rock progresywny z jego elementami. Podobnie zresztą zrobił Öström, choć nieco inaczej rozłożył akcenty. Jednakże i jeden i drugi w swojej muzyce znaczącą rolę przyznali gitarze. Czy projekty obu panów obrazują kierunek w jakim ewoluowałby e.s.t., gdyby Svensson nie odbył tragicznego w skutkach nurkowania? Trudno powiedzieć, chyba jednak utrzymałby całość w bardziej jazzowym sznycie.
W tym, co oferuje Tonbruket, wyraźnie słychać wpływy klasyki spod znaku Pink Floyd (z czasu The Wall i późniejszych), Yes czy Camel. I tak na przykład otwierające całość The Missing, poprzez specyficzne tempo i pulsujący bas, budzi nieodparcie skojarzenia z Run Like Hell Pink Flyd. Mamy więc do czynienia z muzyką przestrzenną, ilustracyjną, kosmiczną, taką, w której dźwięki łączą się ze sobą w wielobarwne konstelacje fonii.
Spośród utworów granych przez Tonbruket na żywo, najbliższa stylistyce e.s.t. jest kompozycja Gripe, w której wyraźnie wyczuwa się nostalgiczno-neurotycznego ducha Esbjörna Svenssona. Na szczególną uwagę zasługuje według mnie Polka Oblivion, która, za sprawą partii skrzypiec Hederosa, utrzymana jest w klimacie chasydzkiego folkloru. I przyznam szczerze, że takie motywy lubię w jazzie dużo bardziej, aniżeli fuzję z progrockiem, który – z wyjątkiem Pink Floyd – jest dla mnie ciężko strawny.
autor: Michał K. Dybaczewski
tekst ukazał się w JazzPRESS 07/2018