Recenzja

Włodek Pawlik Trio – Pawlik/Moniuszko. Polish Jazz

Obrazek tytułowy

Pawlik Relations, 2019

Aż dziw, że nikt z naszych jazzmanów nie wpadł do tej pory na to, aby zainteresować się bliżej Stanisławem Moniuszką. Chyba, że coś takiego było, a ja nie pamiętam. Chopinem, jak wiadomo, interesowali się wszyscy. Kiedy jednak Włodek Pawlik opowiadał w wywiadach, że Moniuszko to taki nasz Cole Porter albo Irving Berlin, trochę mu nie dowierzałem. Teraz, po wysłuchaniu płyty wiem, że miał absolutną rację.

To już bodaj trzecia płyta Pawlika, o jakiej mam przyjemność pisać na tych łamach. I znowu znakomita. Jest lekka, bezpretensjonalna i w stu procentach jazzowa. A jazz to rytm, puls i energia, a nie imitacja filharmonii. Więc Moniuszko w wersji Pawlika jest w zasadzie mocno „przyczerniony”, a nawet momentami afro-kubański. Ci, którzy szukają „głębszej”, narodowej sztuki muszą poszukać gdzie indziej.

Oczywiście płytę rozpoczyna największy chyba – jeśli tak można go nazwać – „hicior” w dorobku naszego narodowego kompozytora, czyli Prząśniczka. Doborowe trio Włodka Pawlika, w składzie: Paweł Pańta na basie i Adam Zagórski na bębnach, zagrało ten temat z niesamowitym biglem, w sposób iście porywający i brawurowy. Aż się gęba człowiekowi sama uśmiecha. Doskonały marketingowy pomysł, bo jak ktoś posłucha, będzie chciał ciągu dalszego.

A dalej jest już wprawdzie bardziej może refleksyjnie i nawet lirycznie, ale nie mniej ciekawie. Pawlik potraktował arie z oper i pieśni ze Śpiewnika domowego Moniuszki w sposób dla jazzmana naturalny. Przetworzył je tak, jak zwykle przetwarza się standardy jazzowe. Melodie gra lekko, nienachalnie, jakby od niechcenia tylko muska. Więcej nie musi, bo słuchacz przecież dobrze je zna od dziecka. Skupia się za to na harmonii i improwizacji. A tematy Moniuszki, chociaż wydają się proste, są całkiem wyrafinowane harmonicznie, co dla pianisty stanowi największą wartość.

Tutaj faktycznie Moniuszko okazuje się tak samo wdzięczny dla jazzfana, jak wspomniani na początku twórcy standardów amerykańskich. Najlepiej to słychać chociażby w temacie Ten zegar stary (aria Skołuby z opery Straszny dwór), gdzie Pawlik „bawi się” harmonią w zgoła nieoczywisty sposób. Z popisowej arii basowej, którą każdy Polak zna od kołyski, niewiele zostało. Początkowo słuchamy zdziwieni, ale po kilku przesłuchaniach nie możemy się już od tego oderwać.

Powiedzmy wprost. Nie jest to płyta zrobiona w hołdzie i ku czci ojca naszej opery narodowej. Moniuszko, jak sugeruje już sama okładka przypominająca styl ulicznych graffiti, potraktowany został przez trio Pawlika w sposób żywy, nawet można powiedzieć „brutalny” i bez nadmiernych, romantycznych sentymentów. Ale jakże przy tym prawdziwie i twórczo. Tak zawsze było w Ameryce. Innymi słowy, nie ma mowy, aby Włodek Pawlik gdzieś, choćby na moment, zagubił swój jazzowy idiom. I chwała mu za to.

Przebojów, w dobrym rozumieniu tego słowa, oczywiście tu nie brakuje. Mój typ „do radia” (co oczywiście jest tylko marzeniem) to niewątpliwie, oprócz wspomnianej Prząśniczki, także Gdyby rannym słonkiem (aria Halki z opery Halka), gdzie potoczystość frazy i piękno brzmienia przypomina twórczość Pata Metheny’ego. Podobnie jest zresztą w temacie Pieśń wieczorna.

Za to w dwóch pieśniach: Znasz-li ten kraj i Matko! Już nie ma Cię trio Włodka Pawlika przywołuje nieledwie „kawiarniany” klimat niezapomnianego Billa Evansa. Dla odmiany w Kum i kuma mamy mocny, niemal funkowy beat z ciekawymi pochodami basu. Skoro już o ty mowa, to Paweł Pańta porywająco współtworzy też melodię w Motywie z kurantem (aria Stefana z opery Straszny dwór).

Projekt Pawlik/Moniuszko wyprodukowała jak zwykle żona naszego pianisty Jolanta Pszczółkowska-Pawlik. Od razu zwraca uwagę niezwykle perliste i selektywne – nawet jak na Pawlika – brzmienie fortepianu. Po zajrzeniu do opisu płyty okazało się, że tym razem artysta grał nie na steinwayu (jak na przykład na płycie America), tylko na instrumencie Yamaha CFX. To flagowy fortepian japońskiego koncernu o zaiste niezwykłych parametrach dźwiękowych. Podejrzewam, że słuchałem tego instrumentu już wcześniej, wszak stoi w wielu studiach nagraniowych, ale dopiero teraz go naprawdę usłyszałem!

Twórczość Włodka Pawlika można nazwać za Henrim Matissem – „prawdziwą sztuką, która ukrywa sztukę”. Właścviwa mu jest niezwykła lekkość w prowadzeniu frazy, niecodzienna swoboda harmoniczna i nienaganny timing. A przy tym lubi afro-kubańskie figury rytmiczne, które wplata umiejętnie i ze smakiem niczym Bud Powell. Tak, tak, akurat tak się złożyło, że słuchałem na zmianę płyty Pawlik/Moniuszko i starych nagrań Buda dla Blue Note. Dzieli je przeszło pół wieku, ale zadziwiająco dużo łączy. Bo Włodek Pawlik to w tej chwili nasz najbardziej (obok Wojciecha Karolaka) „amerykański” pianista. Nic dziwnego, że tak cenią go za Oceanem. Sięgnięcie po twórczość Moniuszki w Roku Moniuszkowskim może i nie było oryginalnym pomysłem, ale efekt, jak dla mnie – słuchacza jazzu – znakomity!


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 7/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO