Recenzja

Wojciech Jachna – Emanacje

Obrazek tytułowy

Wojciech Jachna w samym 2018 roku wydał trzy płyty. Ostatnią były Emanacje, czyli projekt solowy, który ujrzał światło dzienne kilka dni przed końcem roku. Materiał został zarejestrowany w oryginalnych architektonicznie miejscach: bydgoskiej synagodze i wieży ciśnień, pałacu w Ostromecku i gdańskiej hali pomp wodnych. Był w tym sens i cel: Jachna zamierzał tą płytą eksperymentem odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób przestrzeń i otoczenie wpływają na muzyka wykonawcę.

Kto choć trochę zna Wojtka Jachnę, ten wie, że nagrywanie muzyki poza studiem jest dla niego chlebem powszednim. Wcześniej nagrywał przecież między innymi w łódzkiej Fabryce Sztuki, na strychu biblioteki miejskiej czy w starych pofabrycznych loftach. Podczas nagrania materiału na Emanacje wybór dziwnych miejsc skutkował dziwnymi sytuacjami.

We wspomnianym już pałacu w Ostromecku podczas rejestracji Komedowskiej Ballad For Bernt pojawiła się wycieczka emerytów. Słychać to zresztą na samym początku albumu: „Czy tu będzie jakiś występ?” – pyta kobieta. W odpowiedzi pada ciche: „Nie”. Trąbkę Jachny grającą klasyk Komedy co jakiś czas kontrastują dźwięki otoczenia: szmery, ludzkie głosy, otwierane czy zamykane drzwi.

Generalnie album tworzą w większości autorskie improwizacje trębacza uzupełnione kompozycjami Komedy, Przybielskiego, Sławińskiego, Stańki i Colemana. W Lonely Woman, ostatniego z wymienionych, do Jachny dołączył Jakub Ziołek, przełamując na moment solowy charakter albumu.

Stając twarzą w twarz z przestrzenią, Jachna przedstawia nam krótkie (zazwyczaj) improwizacje, pokazujące, że korelacja między instrumentem a architekturą jest silna i wyraźnie ją słychać. Utwory nagrywane w synagodze mają pogłos i brzmią przestrzennie, z kolei te zrealizowane w pałacu w Ostromecku są dźwiękowo „suche” – aranżacja Tale Tomasza Stańki brzmi wręcz jak z patefonu.

Swoistą perełką jest ostatni utwór na płycie Pray For Rain, w którym słyszymy… wokal. Ale zaraz… przecież słuchamy sola na trąbkę. O co więc tu chodzi? Okazuje się, że głos imitują nałożone na siebie już w studiu efekty. Z upływem czasu ten „głos” przechodzi w dźwięk trąbki. Ciekawy zabieg.

Nagranie albumu tego typu jest dla muzyka z wiadomych względów trudnym egzaminem, jeśli jednak uda się go zdać, wówczas przechodzi się na wyższy poziom, na którym nic już nikomu udowadniać się nie musi. To właśnie przypadek Wojciecha Jachny.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 3/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO