W niedzielę występem Paco de Lucíi z zespołem zakończył się 14.Wrocławski Festiwal Gitarowy. Do Hali Stulecia jechało się dość mozolnie w kawalkadzie samochodowej. Ci, którzy wybrali komunikację miejską lub przezornie wyjechali wcześniej mieli szansę dotrzeć na czas na miejsce koncertu. Nam się udało. Samochód zostawiliśmy przy Wybrzeżu Wyspiańskiego i żwawym krokiem poszliśmy w stronę Hali Stulecia mijając piechurów idących w tym samym kierunku i w tym samym celu. Ponad dwie godziny później szliśmy z powrotem zewsząd słysząc głosy zachwytu.
Podobno istnieje takie hiszpańskie porzekadło, mówiące o tym, że „kto urodził się 21 grudnia, ten będzie muzykiem albo bandytą". Jeśli jest w nim chociaż cień prawdy, to należy się cieszyć, że Paco de Lucía wybrał drogę muzycznej kariery. Urodzony 21 grudnia 1947 roku, w Algeciras, jako Francisco Sánchez Gómez, mógł zostać muzykiem albo bandytą. Został niekwestionowanym mistrzem flamenco o nieco groźnym wyrazie twarzy. I jak tu nie wierzyć hiszpańskim mądrościom ludowym?
Wyimki z historii (do przeczytania lub pominięcia w zależności od rodzaju pamięci i chęci).
Racjonaliści wolą tłumaczyć fenomen Paco rodzinną tradycją muzyczną. Mały Francisco Sánchez Gómez dorastał w Andaluzji. Flamenco wykonywali zarówno jego bracia, jak i ojciec, Antonio Sanchez, od którego Paco, w wieku 5 lat otrzymał swoją pierwszą gitarę. To właśnie ojciec był jego pierwszym nauczycielem, a muzykiem, z którym nagrywał swoje pierwsze płyty – jego starszy brat Ramón de Algeciras.
Jak podają materiały źródłowe - Paco de Lucía nazywany był cudownym dzieckiem, bowiem mając zaledwie 12 lat otrzymał nagrodę specjalną w konkursie Międzynarodowego Festiwalu Flamenco w Jerez de la Frontera. Następnie został dostrzeżony przez Josè Greco, który zatrudnił go na trzy sezony jako akompaniatora swojej grupy tanecznej i będąc nastolatkiem Paco wyruszył z nią w międzynarodowe tournée.
Sławę podwłasnym nazwiskiem zaczął zdobywać od 1967 roku, kiedy to nagrał swoją pierwszą solową płytę La Fabulosa Guitarra de Paco de Lucia. Niedługo później zaczął kształtować swój indywidualny styl, łącząc tradycyjne flamenco z elementami jazzu i klasyki, tworząc autorskie „fantazje” na temat tradycji muzycznej, w której się wychował.
Do tej pory Paco de Lucía nagrał kilkanaście płyt solowych oraz we współpracy z innymi muzykami. Dodajmy – wybitnymi muzykami, bowiem są wśród nich takie nazwiska jak Camarón de la Isla, Chick Corea, Larry Coryell. Dla wielu melomanów Paco znany jest przede wszystkim ze wspólnego występu z Johnem McLaughlinem i Alem Di Meolą, który miał miejsce w 1980 roku w San Francisco. Płyta z zapisem tego koncertu, zatytułowana Friday Night in San Francisco stała się absolutnym bestsellerem, sprzedając się w nakładzie półtora miliona egzemplarzy.
Dokonania Paco de Lucíi wykraczają poza świat gitary flamenco. Jest on bowiem także autorem muzyki do filmów Luisa Borau Sabina i Los Tarantos José oraz do Carmen w reżyserii Carosa Saury. Można dyskutować o tym, czy muzyka jaką współcześnie wykonuje Paco to jeszcze jest prawdziwe flamenco. Ale z pewnością przyznać należy jedno – że żaden z żyjących muzyków nie zrobił tyle dla spopularyzowania flamenco, co Paco de Lucía.
Fragmenty relacji (do przeczytania bez pominięcia niezależnie od rodzaju pamięci i chęci)
Wróćmy do aktualności ze świata wrocławskiego pospolitego ruszenia, które miało miejsce za sprawą mistrza flamenco. Niedzielny koncert był misternie wyreżyserowany. Na początku Paco zagrał solo w świetle strumieni świetlnych. Budował napięcie delikatnie i bez pośpiechu. Potem prawie niezauważalnie weszli na scenę muzycy. Alain Perez - utalentowany basista młodego pokolenia nowego wymiaru kubańskiego jazzu. Antonio Serrano - jeden z najwybitniejszych muzyków jazzowych w Hiszpanii, między innymi grał na harmonijce. Antonio Fernández Montoya (Farruco) - główny tancerz. Juan Rafael Cortés Santiago (Duquende) - następca legendarnego Camaróna de la Isla, jednego z największych śpiewaków w historii flamenco. David de Jacoba - drugi śpiewak, o dużych możliwościach interpretacyjnych, wprowadzający do występów ekspresję dramatyzmu. El piraña, Israel Suárez Escobar - perkusista wywodzący się z rodziny obfitującej w dwa pokolenia wybitnych śpiewaków flamenco. Antonio Sanchez Palomo – gitarzysta flamenco, prywatnie bratanek Paco de Lucíi.
Nie sposób pominąć w relacji tych nazwisk, bo każdy z muzyków prezentował się znakomicie w partiach solowych jak i zespołowo. Wszyscy oni wywoływali burzę braw i gwizdów po swoich prezentacjach solowych. W ich wykonaniach było coś więcej niż tylko śpiew, gra czy taniec. Jarema Klich, zapowiadając koncert, opowiedział anegdotę o nauczycielu gitary, który sugerował uczniowi grającemu poprawnie, ale bez serca, żeby grał bardziej. Zarówno Paco jak i jego zespół w Hali Stulecia nie tylko grali bardziej, ale też byli bardziej.
Hala przeżyła gremialne tupanie publiki żądnej bisów. Drewniana konstrukcja podłogi dzielnie zniosła tę próbę siły. Rezonans był silny i zwabił artystów do ukłonów i bisów. Za sprawą mistrzów flamenco finał 14.Wrocławskiego Festiwalu Gitarowego okazał się kolejnym sukcesem i pewnie przejdzie do jego chlubnej historii.
Dorota Olearczyk (z wykorzystaniem materiałów prasowych)
Zdjęcia Julian Olearczyk