Słowo Wspomnienia

Franciszek Garszczyński (1940-2021) - Jazzfan z krwi i kości

Obrazek tytułowy

fot. archiwum rodzinne

Franciszka Garszczyńskiego poznałem, gdy egzaminował mnie, kiedy wstępowałem w 1976 roku na słupską WSP. Emblemat z festiwalu Jazz Jamboree 1975, który miałem przypięty do klapy marynarki, przykuł jego uwagę – co też spostrzegłem. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że zetknąłem się z człowiekiem, który o jazzie wiedział wszystko. Gdy tylko powołałem do życia Studencki Klub Jazzowy, Franciszek ujawnił swoje zainteresowanie tym pomysłem. Był skromny, nie od razu odsłonił wszystkie karty, jednak stopniowo ujawniał swoją pasję.

Ja organizowałem uczelniane koncerty i jam sessions, a Franciszek dopytywał, jakie instrumenty pojawią się na scenie. Z aprobatą kiwał głową, kiedy mówiłem, jakie tematy będą grane i – co szczególnie go interesowało – czy będzie trębacz. Dopiero przy naszym spotkaniu u niego w domu, gdy zobaczyłem na ścianie trąbkę i kornet, zrozumiałem, skąd ta jego dociekliwość. Sam w młodzieńczych latach na nich grywał. Jego wiedza dotycząca jazzu, szczególnie nowoorleańskiego, była niesamowita. Stale zadziwiał mnie, sypiąc jak z rękawa tytułami standardów, nazwiskami kompozytorów i muzyków, włącznie z datami nagrań, nawet czarno-białych płyt LP. Po prostu chodząca encyklopedia jazzu.

Potrafił bezbłędnie opisywać styl zagrywek i tzw. licks, szczególnie trębaczy czy kornecistów. Uczestniczył w corocznych festiwalach, zwłaszcza jazzu tradycyjnego, bliskiego jego sercu. Spotkaliśmy się na koncertach plenerowych Jazz w Lesie, które za sprawą perkusisty Adama Czerwińskiego odbywają się na Kaszubach w Sulęczynie.

Kiedy na swoim koncercie zapowiedziałem: „teraz zagramy Ellingtonowską Caravanę” zauważyłem na twarzy Frania grymas i konsternację. Gdy tylko skończyliśmy utwór, w jednej chwili już prostował moją zapowiedź. „Marian jest za młody, aby wiedzieć, że skomponował to puzonista Ellingtona – Juan Tizol”. Publiczność nagrodziła Frania obfitymi brawami. Taki właśnie był – „szczery do bólu” i za to go wszyscy lubili i cenili.

Potrafił rozstrzygnąć każdą kwestię w trakcie antraktu jazzowego koncertu, gdy w kuluarach dyskutowano na temat muzyki. Słuchacze rozglądali się, kiedy Franiu podejdzie rozwiać wszelkie wątpliwości. Gdy nadszedł czas, by w 2019 roku powołać do życia Słupski Klub Jazzowy, spotkaliśmy się w grupie, w której Franiu zawsze celnie ukierunkowywał nasze zmagania z doborem materiału muzycznego. Był jak mało kto rzeczowym miłośnikiem jazzu, toteż i wzorem jazzfana. Gdy żegnałem go 15 kwietnia, grając St. James Infirmary oraz Saints, powiedziałem: „Franiu, opuszczasz nas, ale będziesz zapewne szczęśliwy, gdyż spotkasz swojego Louisa Armstronga”. R.I.P. Franiu.

Marian Szarmach - perkusista, muzyk zespołów Antykwintet i Sami Swoi.

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO