Słowo Wspomnienia

Manu Dibango (1933-2020)

Obrazek tytułowy

fot. Sia Kambou / AFP

Jeden z utworów na wydanej w 1972 roku płycie African Voodoo Manu Dibango opatrzył tytułem Soul Saxes Meeting. 24 marca również duch jego saksofonu dołączył do takiego spotkania. „Jesteś prawdziwym gigantem afrykańskiej muzyki i wspaniałym człowiekiem” – napisała Angélique Kidjo żegnając swojego przyjaciela. Choć muzyk dożył sędziwego wieku (86 lat), to przyczyną jego śmierci było zarażenie koronawirusem wywołującym chorobę COVID-19. Od 1965 roku mieszkał w Paryżu, mieście obecnie szczególnie dotkniętym panującą na świecie pandemią. W tym trudnym okresie nagłówki serwisów informacyjnych codziennie informują o kolejnych ofiarach niebezpiecznej choroby – niestety zadała ona dotkliwy cios również środowisku jazzowemu.

Dibango przyszedł na świat 12 grudnia 1933 roku, w kameruńskim mieście Douala. W wieku 15 lat wyjechał do Francji, by przygotować się do objęcia posady urzędnika. Zdobycie upragnionego, przynajmniej przez rodziców, zawodu przekreśliła miłość, jaką chłopak zapałał do amerykańskiego jazzu. Zaczął grać we francuskich zespołach, początkowo na fortepianie, mandolinie i wibrafonie, by później skupić się na saksofonie, z którym dziś jest najlepiej kojarzony. Szukając okazji do zarobku, trafił do Brukseli, gdzie poznał Josepha Grand Kallé Kabasele – wybitnego afrykańskiego bandleadera, ojca współczesnej muzyki kongijskiej. Był to czas popularności „kongijskiej rumby”, łączącej wpływy jazzu, rytmów kubańskich i afrykańskiego brzmienia. Z tego niezwykle żywego i otwartego nurtu ukształtowała się kreatywna twórczość Dibango, ewoluująca przez europejską, jamajską i afrykańską kulturę.

W 1972 roku muzyk skomponował utwór Soul Makossa, z okazji piłkarskiego finału Pucharu Narodów Afryki. Za sprawą DJ-a Davida Mancuso i jego pionierskich imprez w nowojorskich loftach piosenka stała się wielkim hitem za oceanem, trafiając, jako pierwsza spośród afrykańskich, na listę Top 40 Billboardu. W późniejszych latach była wielokrotnie samplowana między innymi przez Jaya-Z, Public Enemy czy DMX, a zwrot: „ma-mako, ma-ma-sa, mako-mako ssa”, wszedł do repertuaru wielu artystów. W 1982 roku, kiedy Michael Jackson użył go w hicie Wanna Be Startin' Somethin' na albumie Thriller, saksofonista pozwał Króla Popu o bezprawne użycie jego twórczości, wygrywając ugodę pozasądową.

Popularność otworzyła artyście drzwi do wielkiej kariery i współpracy z prawdziwymi gigantami, jak Art Blakey, Herbie Hancock, Don Cherry, Sly and Robbie, Paul Simon, Peter Gabriel, Hugh Masekela i Fela Kuti. W czasie bogatej kariery nagrał ponad 60 solowych albumów, stając się ważnym przedstawicielem saksofonistów swojej generacji. Został też uhonorowany tytułem Artysty UNESCO na rzecz Pokoju.

„Moim marzeniem było przejść na drugą stronę. Wielokrotnie przekraczałem górę i nigdy nie zatrzymywałem się. Szedłem naprzód” – przyznał Dibango w wywiadzie z Erikiem Delhaye (www.qwest.tv). Manu Dibango odszedł w przykrych okolicznościach, ale jako artysta spełniony, świadomy swoich osiągnięć, którymi na zawsze zapisał się w historii muzyki.

Autor Jakub Krukowski

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO