fot. materiały promocyjne
Był niedoścignionym wzorem
Piątek 22 czerwca 2018 roku to bardzo smutny dzień w historii polskiego jazzu. Tego dnia umarł bowiem, w wieku 80 lat, Marek Karewicz. Muzyk jazzowy, dziennikarz, animator jazzu, ale przede wszystkim fotograf i projektant ogromnej liczby okładek płytowych, głównie z serii Polish Jazz. Człowiek symbol, człowiek instytucja, dusza całego środowiska jazzowego w Polsce.
Poznałem Go ponad 40 lat temu, w czasie, gdy współpracowałem z Biurem Organizacyjnym Festiwalu Jazz nad Odrą. Był jego stałym bywalcem, fotografem, przyjacielem. Imponował niesamowitym zmysłem fotograficznym, znakomitym kadrowaniem i czuciem istoty fotografii koncertowej. I rubasznym poczuciem humoru, które czyniło Go duszą towarzystwa na rozlicznych bankietach okołojazzowych. Oglądałem Jego zdjęcia w czasopismach jazzowych, na okładkach płyt winylowych i wystawach zupełnie nieświadomie, nie zajmowałem się wtedy fotografią. Ale twarz Milesa Davisa, którą na zawsze zapamiętałem, to twarz z Jego fotografii. Tak jak okładkowy Stańko, Komeda, Namysłowski…
A gdy zacząłem fotografować jazz, zaskakiwał mnie swoimi uwagami, zarówno tymi życzliwymi, jak i krytycznymi. Był dla mnie mistrzem. Wzorcem niedoścignionym, niepodważalnym autorytetem, mimo tego, że tak naprawdę nasze kontakty ograniczały się do okazjonalnych spotkań na festiwalach i koncertach jazzowych.
Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o Jego śmierci. Oznacza ona bowiem koniec pewnej epoki. Zarówno w wymiarze ogólnym, jak i moim osobistym. To także ogromna strata dla całego środowiska fotografów jazzowych. Ta liczna grupa młodych ludzi traktowała Go z ogromnym podziwem i szacunkiem. Dla wielu był wzorcem, inspiracją, kimś na kształt guru, dla wielu serdecznym przyjacielem. Z całą pewnością miał ogromny wpływ na rozwój polskich fotografów, którzy ostatnimi czasy zaczęli odnosić tak liczne sukcesy międzynarodowe. Tym sposobem zawsze będzie z nami, a my z Nim. Żegnaj, Marku…
autor: Lech Basel
tekst ukazał się w JazzPRESS 07/2018