Wspomnienia

Tomasz Stańko (1942-2018)

Obrazek tytułowy

fot. Jarek Wierzbicki

Ton jest moją siłą, daje mi całą duszę*

„Wydawałoby się, że jest mi łatwo. Nie, było mi ciężko. (...) Ale generalnie – idę. Idę. Nie rezygnuję”*. Droga, którą podążał Tomasz Stańko, była jedyna w swoim rodzaju, pełna nieoczekiwanych zwrotów, wielkich sukcesów i ciemnych momentów. To ona zdeterminowała jego życiorys, a pokonywanie jej, początkowo nieśmiało, później szybko i bez kompromisów, z czasem zaś coraz wolniej i świadomiej, ukształtowało jego muzyczny dorobek. Ta podróż 29 lipca dobiegła końca.

Trębacz przez całe życie miał wiele do powiedzenia. W sensie dosłownym – przy okazji niezliczonej ilości wywiadów, artystycznie zaś – na imponującej liczbie wydawnictw. Niewielu jest wykonawców, którzy sięgali po tak zróżnicowane formy wyrazu, nic w tym jednak dziwnego, jeśli istoty swojej twórczości Stańko upatrywał w otaczających go kontrastach. W przypadku tak zasłużonej dla gatunku postaci ważniejsze jednak od pytania „kim był?” jest „co nam pozostawił?”.

Spadkobierca

Choć początki jego działalności naznaczyło onieśmielenie krakowskim światkiem jazzowym, to już we wczesnych latach sześćdziesiątych, razem z zespołem Jazz Darings, zapracował na miano „pierwszego combo freejazzowego w Europie”. W tym okresie nawiązał współpracę z Krzysztofem Komedą, stając się podstawowym członkiem legendarnych składów. Słuchając przełomowego albumu Astigmatic (1966), nie sposób nie utożsamiać tego brzmienia z tonem jego trąbki.

Wyjazd z kraju, a później śmierć Komedy (1969) popchnęły Tomasza Stańkę do konstruowania własnych projektów, czego efektem były najważniejsze polskie zespoły przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – kwintet (Music for K, 1970) oraz kwartet (TWET, 1974). Rozgłos oraz artystyczny sukces tych grup otworzyły trębaczowi drzwi do europejskich festiwali. Konsekwencją było zainteresowanie najbardziej wpływowych postaci na rynku, w tym Manfreda Eichera. Wytwórnia ECM wydała w 1976 roku Balladynę, która odkryła dla świata całkowicie odmienny, charakterystyczny dla Stańki styl. Dla niemieckiej oficyny płyta stała się sztandarową pozycją, liczoną jako jeden z jej Touchstones – kamieni milowych.

IMG_850333.jpg fot. Jarek Wierzbicki

Charakterystyczne, że na każdym etapie kariery trębacz odnosił się do swoich mistrzów. Podkreślał przy tym polskość w nazewnictwie projektów, stając się, choćby bezwiednie, ważnym przekaźnikiem ojczystej kultury na świecie. Wspomniana Balladyna, jak również Matka Joanna (1995) czy Wisława (2013), to doskonałe przykłady nawiązań do rodzimej sztuki. Najważniejsza na tym tle była jednak Litania (1997) – płyta poświęcona Komedzie. Do nagrania lider zaangażował doborowy skład, by oddać hołd wielkiemu kompozytorowi i ugruntować należne mu miejsce w europejskim panteonie. Jak mówił, „Polskość wolę podkreślać swoją tożsamością z największymi naszymi artystami (...) to jedyna możliwa do zaakceptowania forma wyrażenia tego, kim jestem”.

Mentor

Świetne przyjęcie przez krytykę albumów wydanych pod monachijskim szyldem zaowocowało przyznaniem Polakowi w 2002 roku Europejskiej Nagrody Jazzowej. Jego wysoka pozycja na arenie międzynarodowej była już wtedy bezsprzeczna i miał możliwość grania z każdym. Po pięciu płytach zarejestrowanych z muzykami o ugruntowanej renomie przyszedł jednak czas na zmianę. Albumem Soul of Things (2002) Stańko rozpoczął etap prowadzenia młodszych składów i urósł do roli dojrzałego mentora. Komentował: „Grając ze mną, oni czerpią z mojej pewności i doświadczenia na scenie. (…) Teraz jak przypomnę sobie Astigmatic, myślę – wydobywało to ze mnie wszystko, robiło mi skrót i rozwijało mnie”.

Ikona

Wiele lat spędzonych na scenie, wśród czołowych przedstawicieli różnych gatunków, zasłużenie nadały trębaczowi status ikony polskiego jazzu. Choć jego twórczość nieustannie ewoluowała, z biegiem lat dążąc do uproszczenia formy, to zawsze traktowano ją jako przejaw absolutu – perfekcyjnego uchwycenia uniwersalnych emocji. Nawet ci, którzy z niedosytem rozpamiętywali żywiołowe oblicze z lat siedemdziesiątych, musieli docenić kunszt kolejnych, coraz bardziej posępnych nagrań. Muzyk stał się częścią polskiej popkultury, jak mówił „ (…) [Ludzie] mogą nie słuchać mojej muzyki (…), ale mnie znają. A to, że mnie znają i szanują, pomaga mi grać moją niszową muzykę”.

Zauważył też kiedyś: „Jestem częścią jakiejś maszynerii, która żyje i idzie do przodu”. Śmierć nie zatrzymała tej maszynerii. Nawet jeśli wydawać się może, że przepastna dyskografia słynnego polskiego trębacza jest doskonale znana, to każdy powrót do jego muzyki okazuje się nowym odkryciem. „Jeśli rzeczy mają duszę, jeśli pochłaniają i zatrzymują energię, jeśli mają własną historię i wspomnienia, to tak samo muzyka” – napisał Marcin Kydryński na albumie Soul of Things. Miarą wielkości artysty jest sztuka oddania własnej duszy w osobistym dorobku. Ta umiejętność unieśmiertelnia.


*Tytuł i wszystkie cytowane wypowiedzi należą do Tomasza Stańki i pochodzą z jego autobiografii – książki Desperado (Wydawnictwo Literackie, 2010) oraz rozmowy opublikowanej w JazzPRESSie (09/2014).

autor: Jakub Krukowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPREE 09/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO