! News

5 płyt, do których chętnie wracam: PAWEŁ KACZMARCZYK

Obrazek tytułowy

fot. Jarek Wierzbicki

Paweł Kaczmarczyk - pianista, kompozytor, bandlider. Ma w swoim dorobku sześć autorskich albumów. Aktualnie w trakcie trasy koncertowej z materiałem z najnowszej płyty Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra.

gliwice_embed_koncert-01.png

O swoich typach opowiada Paweł Kaczmarczyk:

Długo się zastanawiałem nad wyborem. Z jednej strony nie sposób wymienić wszystkich płyt, które odcisnęły piętno na moim rozwoju muzycznym, a jednocześnie trudno pominąć te, których obecnie słucham. Pięć typów to niezwykle mało w czasach wszechobecnej dostępności darmowej muzyki, streamingu i nowości muzycznych, codziennie lawinowo spływających na nas wszystkich poprzez media społecznościowe. Przyjąłem zatem jako kryterium, wybór akurat tych, które mam, lub chciałbym mieć w wersji winylowej.


1. Miles Davis - Kind Of Blue (1959)

i-miles-davis-kind-of-blue-winyl.jpg

Jedna z pierwszych płyt jazzowych, którą dostałem od starszego brata saksofonisty. Album powstał ponad pół wieku temu. Grają na nim wszyscy najważniejsi przedstawiciele gatunku, a każdy z nich był wspaniałym liderem własnego zespołu. Z jednej strony dla mnie jest to sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa i pierwszych kontaktów z muzyką improwizowaną. Z drugiej, przestrzeń i klimat tej płyty kojarzą mi się z filmem Jima Jarmusha „Kawa i papierosy”, którym zafascynowałem się będąc już dorosłym. Jeśli skojarzenia się dodają, to wrażenia są mocniejsze, tak dokładnie jest w tym przypadku.


2. R+R=NOW - Collagically Speaking (2018)

rrnow.jpg

W złotej erze swingu muzyka jazzowa cieszyła się wielką popularnością ze względu na wybitnych przedstawicieli, jakimi byli niewątpliwie Count Basie czy Duke Ellington. Taneczny charakter muzyki miał wpływ na jej popularność wśród młodzieży. Na płycie Collagically Speaking właśnie ten rozrywkowy charakter został w mistrzowski sposób połączony z „kalorycznością” właściwą dla pełnokrwistego jazzu. Olbrzymi wpływ miała na to gwiazdorska obsada albumu z Robertem Glasperem, Christianem Scottem i Terrance Martinem na czele. Tutaj jazz wstaje z krzeseł i zaczyna tańczyć.


3. Wayne Shorter - Emanon (2018)

CS698059-01A-BIG.jpg

Można powiedzieć, że jestem psychofanem jego muzyki. Śledzę jego poczynania od pierwszego koncertu nowego quartetu w Sali Kongresowej w 2002 roku. Byłem na większości jego występów, które odbyły się u nas. Muzyka absolutna. Do tego orkiestrowe składy i robiąca olbrzymie wrażenie instrumentacja. Wszystko przepełnione energią i zabawą. Mogę słuchać bez przerwy. Żeby opisać co czuję gdy słucham muzyki Shortera, użyję innego tytułu jego płyty: Beyond The Sound Barrier.


4. Gwilym Simcock - Good Days at Schloss Elmau (2011)

Good_Days_At_Schloss_Elmau.jpg

Skoro pojawiła się już jedna z pierwszych ważnych płyt w moim życiu, to muszę też wspomnieć o ostatniej. Od dłuższego czasu przygotowuję materiał na swój solowy album. Koncertuję też coraz częściej ze swoją ostatnią płytą „Kaczmarczyk vs Paderewski:TATRA” w ujęciu na fortepian solo. Przygotowania do takiego przedsięwzięcia wiązały się w moim przypadku z gruntownym zapoznaniem się i przestudiowaniem możliwie wszystkich nagrań na improwizujący fortepian solo. Przy wielkiej dominacji w tej dziedzinie Keitha Jarretta i Brada Mehldaua wielkim odkryciem okazała się właśnie ta płyta. Żałuję, że tak późno poznałem twórczość Gwilyma, a przecież jest on już uznanym muzykiem, mającym za sobą współpracę m.in. z Patem Metheny. Wielki pianista!


5. Miles Davis - My Funny Valentine (1964)

MFSL1-431-2.jpg

Pamiętam, jak usłyszałem ten album po raz pierwszy, blisko 20 lat temu, siedząc w słynnym krakowskim Undergroundzie (mieszkanie będące noclegownią dla muzyków przyjeżdżających grać w Klubie u Muniaka) z Maćkiem Adamczakiem. Pamiętam, jak olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie ta muzyka. Zdecydowanie moja płyta na bezludną wyspę. Połączenie tradycji i nowoczesności. Jak na tamte czasy niezwykle otwarte granie. Niby quintet, ale mamy tu partie instrumentów od solo po tutti, we wszystkich możliwych konfiguracjach. Myślę, że wpływ na to miały relacje panujące między Tonym Williamsem a Georgem Colemanem. W tym przypadku wpływ korzystny. Im bardziej saksofon się rozkręca, tym bardziej niknie partia perkusji. W pewnym sensie właśnie ta energia czyni ten album wyjątkowym.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO