fot. The Boogie Town Studio
Z potrzeby zgłębienia i zrozumienia zawiłości ludzkiego losu wziął się trzeci autorski album Dawida Lubowicza Human Fate. Znany przede wszystkim z Atom String Quartet skrzypek po raz drugi sformował kwartet wykonujący jego kompozycje, poszerzył też tym razem swoje instrumentarium, sięgając po rzadko wykorzystywaną w jazzie i muzyce improwizowanej mandolinę. Jakie były jego intencje? Gdzie mają doprowadzić muzyczne opowieści z Human Fate?
Piotr Wickowski: Czym jest „ludzki los”, pojęcie, które dało tytuł twojej nowej płycie? Jak go definiujesz i jak rozumiesz na własny użytek?
Dawid Lubowicz: Od dawna fascynują mnie trudne tematy,pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Jeśli chodzi o ludzki los, to rozumiem go jako rodzaj zarówno wolności, jak i zniewolenia. Dlatego że w życiu staramy się mieć wpływ na to, co robimy, mamy wiele planów, bez których trudnobyłoby funkcjonować. Staramy się podejmować właściwe decyzje, słuchamy (lub nie słuchamy) rad innych osób. Wybieramy drogi, które wydają nam się najlepsze. Jesteśmy najmądrzejsi, wydaje nam się, że mamy wpływ na wszystko. To jest właśnie wolność. Jednakże często napotykamy na sytuacje, których nie przewidzieliśmy. Pojawiają się trudności, problemy, których nie da się rozwiązać. I tu trzeba zadać sobie pytanie, czy rządzi tym jakaś inna siła, przypadek, zbieg okoliczności? To jest właśnie zniewolenie.Zastanawia mnie, na ile nasza osobowość, nasze cechy charakteru mają wpływ na los, a na ile rządzi tym coś, co trudno jednoznacznie zdefiniować.
Tytuły poszczególnych utworów na Human Fate sygnalizują, że temat całej płyty został podzielony na różne związane z nim zagadnienia. A jak to wygląda od strony muzycznej i kompozycyjnej? Jak powstawały te kompozycje? Jak różnicowałeś je muzycznie?
W utworach zawartych na tym albumiestarałem się dźwiękami pokazać człowieka, jego zróżnicowany charakter oraz stany emocjonalne. Długo zastanawiałem się,jak to najlepiej zrobić. Właściwie są trzy rzeczy, które sobie założyłem: Po pierwsze –konkretne tytuły utworów. To był dla mnie punkt wyjścia. Lubię wcześniej wiedzieć, o czym komponuję. Tytuł mocno mnie naprowadza. Ponadto melodia jest dla mnie rzeczą nadrzędną w komponowaniu. Staram się tak układać melodię, aby odzwierciedlała zamysł danej kompozycji.
Po drugie – bardzo ważną rzeczą jest dobór kreatywnych muzyków. Udało mi się takich zaprosić do projektu. Wszyscy doskonale zrozumieli ideę, którą chciałem pokazać na Human Fate. Bardzo się cieszę, że nagrałem tę płytę w takim składzie. Kolejna rzecz to użyte instrumentarium, które pomogło mi zrealizowaćte pomysły.Są tu skrzypce zwykłe, skrzypce barytonowe, mandolina, fortepian, rhodes piano, kontrabas, gitara basowa, perkusja, a nawet dzwonki.
W porównaniu z twoją poprzednią zespołową płytą Inside w składzie kwartetu znalazło się dwóch nowych muzyków. Czym podyktowana była ta zmiana?
Każda płyta to inna historia. To jest piękne w jazzie, że mamy okazję współpracować z różnymi wspaniałymi muzykami. Każdy wnosi coś innego i wszyscy czerpiemy od siebie nawzajem. Zarówno płyta Inside, jak i Human Fate to moje autorskie projekty. Tu nie chodzi o stały skład kwartetu, tak jak jest w przypadku zespołu Atom String Quartet. Na Human Fate zagrali Jakub Lubowicz, Robert Kubiszyn oraz Patryk Dobosz.
Z moim bratem Jakubem gramy razem od dziecka. Bardzo dobrze znamy się i rozumiemy równieżmuzycznie. Obaj przechodziliśmy taką samą ścieżkę edukacji. Klasyczna szkoła w dzieciństwie, liceummuzyczne, następnie Akademia Muzyczna w Warszawie, Wydział Jazzowy w Katowicach. Jazztowarzyszył nam od wczesnych lat obok klasyki dzięki rodzicom muzykom. Muzyka była w naszymdomu. W pewnym momencie każdy z nas zaczął robić zawodowo różne rzeczy. Kuba od dłuższegoczasu sporo komponuje muzyki teatralnej, musicalowej, ale w końcu udało nam się nagrać wspólnąjazzową płytę. Robert Kubiszyn jest absolutnym mistrzem gitary basowej i kontrabasu. Gramy ze sobą już kilka lat i stale mnie zaskakuje jego wirtuozeria, wiedza i brzmienie. Sam kiedyś grał na skrzypcach i altówce,więc można powiedzieć, że mamy dodatkową nić porozumienia.
Patryk Dobosz jest jednym z najbardziej muzykalnych perkusistów, z jakimi miałem okazję grać.Ma wszystko, czego potrzeba, i doskonale odnajduje się w każdej stylistyce. Bardzo cenię w nim to, że potrafi grać gęsto, a jednocześnie nie przeszkadza. To jest super cecha świetnych bębniarzy.
Na początku tego roku ukazała się płyta Atom String Quartet Universum, na której obok dużych form kompozytorskich twoich kolegów jest też twój czteroczęściowy kwartet Atomizacje. Czy komponowałeś go inaczej niż utwory dla twojego autorskiego kwartetu? Czy możliwy jest przepływ repertuaru między obiema grupami?
Atom to trochę inna historia. Jest to zespół, który wywodzi się z klasyki, jeśli chodzi o instrumentarium, natomiast na tych instrumentach grają jazzmani. Wszyscy skończyliśmy studia klasyczne, a jazz każdy grał i kochał od dziecka. W moim przypadku skończyło się to także ukończeniem wydziału jazzowego w Katowicach. Po ośmiu albumach Atomu, na których pokazaliśmy różnorodne twarze tego zespołu, od autorskiej muzyki swingowej, funkowej po albumy tematyczne (Penderecki, Seifert, Karłowicz), przyszedł czas na zmierzenie się z klasyczną formą kwartetu smyczkowego. Każdy z nas stworzył około 20-minutową kilkuczęściową kompozycję, która mocno nawiązuje do klasyki. Oczywiście nie brakuje tu improwizacji, jednak dużo fragmentów jest skomponowanych. Każdy z nas opowiada nieco inną historię. Moje Atomizacje są o Wszechświecie…
Komponowanie dla Atomu od komponowania dla kwartetu z typową sekcją rytmiczną różni się głownie tym, że w Atomie nie mamy właśnie tej sekcji. Elementy rytmiczne trzeba dokładnie wcześniej wymyślić. Z perkusistą jest inaczej. Wystarczy zaproponować mu jakiś pomysł, a on i tak dopracuje to lepiej, po swojemu. To ma duży wpływ na muzykę i może zmienić diametralnie brzmienie utworu. Tak więc myślenie o tym, na jaki skład instrumentalny się komponuje, ma duże znaczenie. Inaczej myślę o czterech instrumentach, tych smyczkowych, a inaczej o sekcji rytmicznej (bas, perkusja, fortepian).
Przepływ repertuaru między tymi grupami? To możliwe, jednak nie wszystkie utwory się do tego nadają. Z pewnością trzeba by przearanżować daną kompozycję. Do tej pory chyba tylko kompozycja Medium doczekała się nagrania w dwóch wersjach (na płytach Essence oraz Inside).
Na nowej płycie poza skrzypcami posługujesz się również mandoliną. Skąd pomysł na wprowadzenie tego bardzo rzadkiego w jazzie i muzyce improwizowanej instrumentu? Masz jakieś związane z nim plany?
Zrobiłem to z kilku powodów. Przede wszystkim uwielbiam brzmienie mandoliny. Podziwiam wirtuozów muzyki bluegrass, w której ten instrument ma bardzo silne korzenie. Najbardziej jednak fascynuje mnie w takich gatunkach jak modern bluegrass (Chris Thile i jego zespół Punch Brothers oraz Lincoln Mick z The Arcadian Wild), w jazzie (Isaac Eicher, Aaron Weinstein) czy muzyce latynoskiej (Hamilton de Holanda). Poza tym zawsze chciałem poza skrzypcami nauczyć się grać na drugim instrumencie, w stopniu zadowalającym. Jednak granica tego stopnia ciągle jest coraz wyżej [śmiech].
Mandolina ma ten sam strój co skrzypce. Myślenie jest bardzo zbliżone. Jednak imlepiej poznawałem ten instrument, tym więcej różnic się pojawiło; wydobywanie dźwięku, technika kostkowania, różnice w artykulacji, inneustawienie rąk, palcowanie, walka z silnym przyzwyczajeniem mięśni do układów skrzypcowych i wiele innych…
Pandemia i nadmiar wolnego czasu były dobrą okazją, aby zająć się tym instrumentem na poważnie. Mandolina otworzyła także mój umysł na nowe możliwości w kontekście komponowania oraz improwizowania – to instrument nieduży, który mogę zabrać wszędzie. Jest cichy i nikomu nie przeszkadza ćwiczenie na nim w nocy w hotelu.
Plany związane z tym instrumentem mam takie, aby jeszcze bardziej zgłębić jego tajniki. Na skrzypcach gram dokładnie od 37 lat, a na mandolinie raptem trzy-cztery. Na pewno będę chciał jej używać podczas koncertów oraz kolejnych nagrań.