! Wywiad

Miłosz Bazarnik & Łukasz Giergiel: Pomaga w trudnych chwilach

Obrazek tytułowy

fot. mat. prasowe

Syndyba to niezwykle osobisty, a jednocześnie niepozbawiony uniwersalności album pianisty Miłosza Bazarnika, który skomponował cały nagrany w duecie z perkusistą Łukaszem Giergielem materiał. Jak wskazują sami artyści, ich muzyka łączy minimal jazz, neoclassical oraz idiom skandynawski. Miłosz Bazarnik i Łukasz Giergiel współtworzą też kwartet, na którego czele stoi pierwszy z nich, ich współpraca rozpoczęła się zaś w zespole działającym do dziś, choć w zupełnie innych muzycznych rejonach…

syndyba.okładka (1).jpg


Damian Stępień: Album Syndyba zbiera pochlebne recenzje, a z jakimi reakcjami spotykają się panowie po koncertach?

Miłosz Bazarnik: Przed każdym utworem na koncercie staram się przybliżyć publiczności jego historię. To pomaga „wejść” w naszą muzykę. Po występach często też rozmawiamy. Wielokrotnie na przykład słyszałem, że Magical Forest jest bardzo obrazowy, że potrafią dobrze wyobrazić sobie ten las w różnych jego odcieniach.

Łukasz Giergiel: Nie spotkaliśmy się jak na razie z niepochlebną opinią. Dużo ludzi zwraca uwagę, że ta muzyka daje przestrzeń do złapania oddechu, zanurzenia się w dźwiękach. Faktura brzmieniowa sprawia, że można się zatrzymać, być tu i teraz i przeżywać historie, o których wspomina Miłosz. Dzięki temu publiczność jest w stanie się w nich zagłębić i na swój sposób je przeżywać. A dużo się tu dzieje pomimo minimalizmu formy, wszystko płynie.

Pozwolę sobie na prywatną dygresję. Kiedy umierała moja mama, sięgnąłem po tomik poetycki Tadeusza Różewicza Matka odchodzi. Ta poezja bardzo mi wtedy pomogła. Dla mnie to doskonały przykład, jak sztuka może przynosić ukojenie. Myślę, że podobnie jest z Syndybą.

MB: Ten album powstał właśnie z potrzeby poradzenia sobie z bardzo trudnym momentem w moim życiu, jakim była utrata nienarodzonego dziecka. Każdy ma takie chwile, które go przerastają. Mam nadzieję, że ta muzyka daje otuchę i czas na przemyślenia, nie spłycając przy tym żadnej kwestii. Może dzięki niej łatwiej jest sobie wszystko poukładać w głowie w mniej lub bardziej sensowny,ale przynajmniej skuteczny sposób.

ŁG: Dla mnie to bardzo ciekawy temat. Myślę, że ta muzyka pomaga w ogóle w przeżywaniu tego, co się dzieje wokół nas w czasie rzeczywistym. Oczywiście trzeba się w nią zagłębić. Dzięki temu słuchający może otworzyć się na swoje emocje, które dzięki dźwiękom zaczynają do niego docierać. Przyznam się szczerze, że na początku nie myślałem, że odbiór tej muzyki pójdzie aż w taką stronę. Im więcej ze sobą rozmawialiśmy, tym bardziej stawało się to klarowne. Miłosz dużo mi mówił o tym, co go motywowało przy pisaniu poszczególnych utworów. Dzięki temu zrozumiałem, że w tym jest głębsza historia. Słuchacze też nam piszą, że ten album ma wydźwięk terapeutyczny, że pomaga w trudnych chwilach.

Przynosi nie tylko ukojenie, ale i nadzieję. „Syndyba” to słowo wykrzykiwane przez pana dwuletniego synka Stasia jako wyraz niepohamowanej radości i szczęścia.

MB: Tak, i myślę, że tak właśnie jest. Każdy utwór oddala nas od trudnych emocji, niesie w kierunku ukojenia i spokoju. Im bardziejzagłębiamy się w muzykę, tym większe rozluźnienie.

ŁG: Podpisuję się pod tym, że jest w tym albumie nadzieja. Jeżeli są czarne chmury nad nami, to one w końcu zostają rozwiane przez muzykę. Z każdym koncertem dociera to do mnie coraz mocniej. To jest w tej muzyce najciekawsze.

MB: Myślę, że to jest jej największa moc. Ona jest bardzo konkretnie o czymś. To czuć szczególnie na koncertach, gdy widzimy reakcje publiczności.

Słuchając Syndyby, ma się pełen wachlarz dźwięków, melodii i emocji. I pomimo kontekstu powstania albumu jest to muzyka, która skłania do refleksji, nie narzuca się jednak z interpretacją.

MB: Słowa „zagłębienie się”, „zanurzenie” są tu bardzo ważne. Dostrzegam to podczas naszych występów. Publiczność jest niezwykle skupiona. To znaczy, że każdy może w tej muzyceznaleźć własne emocje.

ŁG: Tak właśnie jest na naszych koncertach i to nas bardzo cieszy. To skupienie słuchaczy jest bardzo widoczne. Publiczność jest zasłuchana w muzyce od początku do końca.

Refleksyjność – to słowo dobrze określa tę płytę. Czy przez ten czas od komponowania aż do koncertów zmieniło się wasze podejście do tych utworów?

MB: Na pewno zmienia się ekspresja wykonywania utworów podczas koncertów, ale emocje towarzyszą mi niezmiennie te same.

ŁG: Miłosz tworzył tę muzykę, więc ma zupełnie inne podejście niż ja. Dla mnie każdy koncert, każde nowe wykonanie utworu to kolejny krok w tej wędrówce. Za każdym razem coś nowego się dzieje, coś nowego mnie zaskakuje. To sprawia mi dużą radość. Może wynika to z faktu, że ja brałem udział w tworzeniu gotowego materiału, w którym emocje już były. Moim zadaniem było je tylko podkreślić, napędzić, nadać im koloru, którego Miłosz by oczekiwał. Dlatego cieszę się, że mogę brać udział w tej podróży razem z Miłoszem. Jestem ciekaw, co jeszcze przyniesie nam Syndyba.

Napisali panowie, że wasza muzyka łączy minimal jazz, neoclassical i idiom skandynawski. Co z tego najbardziej panów fascynuje?

MB: Najbliższy jest mi idiom skandynawski. Szczególnie odkąd zainteresowałem się takimi klimatami muzycznymi, jak na przykład duet Svaneborg Kardyb, związany z wydawnictwem Gondwana Records. Ten kierunek duńsko-norwesko-szwedzki bardzo mi przypadł do gustu. Jest to muzyka bliska moim przeżyciom, czasem bliższa niż jazz mainstreamowy.

ŁG: Ja natomiast lubię minimalizm i przestrzeń w muzyce. Nie jest jednak tak, że miałem tak zawsze. Kiedy jeszcze studiowałem jazz, czy nawet wcześniej, gdy grałem muzykę gospel, to szukałem wielu rozwiązań. Chciałem jak najwięcej pokazać. Teraz poszedłem w zupełnie drugą stronę. Lubię, kiedy muzyka swobodnie płynie. Oczywiście czasami dodaję element wirtuozerski, ale niezbyt często. Chyba razem z Miłoszem lubimy, kiedy dźwięk nie jest przerysowany. I to jest też wykładnik tego projektu.

MB: Te melodie, harmonie są wprost pokazane. Naszej historii nie trzeba odkrywać w szybkiej, wirtuozerskiej kompozycji. Ona jest wręcz podana na tacy. Dla mnie to duży plus tej muzyki.

Syndyba nie jest waszym pierwszym wspólnym przedsięwzięciem. Kiedy i w jakich okolicznościach przecięły się panów muzyczne szlaki? Jaka melodia was połączyła?

ŁG: Połączyła nas melodia swingu. Spotkaliśmy się na Akademii Muzycznej w Katowicach przy okazji projektu Lazy Swingers Band (aktualnie Lazy Swing Band – przyp. red.).

MB: To było bardzo przyjemne spotkanie przy stoliku, była kawka i tak poszło… [śmiech].

Adagio, moderato, a może presto, trzymając się terminologii agogiki, jak określiliby panowie waszą wspólną pracę, czy to na próbach, czy w studiu?

MB: Ciekawe pytanie. Myślę, że wybrałbym moderato. Chociaż może coś pośredniego pomiędzy moderato a allegro. Presto na pewno nie [śmiech].

ŁG: Chyba szedłbym bardziej w stronę allegro. Początki były bardziej moderato, ale teraz nasza praca nabiera rozpędu. Mam nadzieję, że już niebawem pojawi się coś nowego.

Chociaż już drugi kwartał roku przed nami, to jednak zapytam o noworoczne postanowienia, plany, marzenia…

MB: Planem na ten rok jest przynajmniej zarejestrowanie materiału na drugą płytę. A by to zrobić, to najpierw trzeba go napisać i zaaranżować na próbach. Chcemy też poszukać poważnego wydawcy. Jeżeli jednak się nie uda, to wydamy album sami. Poza tym to oczywiście organizacja koncertów. Spotkania z publicznością są bardzo ważne i przyjemne. Liczymy też na występy za granicą. Wydaje mi się, że odbiór tej muzyki jest tam bardziej żywy i mocny. Widziałem to właśnie podczas występów wspomnianego duetu Svaneborg Kardyb. Może uda nam się też w Polsce otworzyć drzwi dla tego gatunku.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO