fot. Kasia Stańczyk
Albumem I Love Music przedstawił się w tym roku publiczności nowy międzynarodowy kwartet, z którym wielkie nadzieje wiąże stojący na jego czele krakowski pianista Piotr Wyleżoł. Zespół współtworzą: basista Michał Barański, saksofonista Andy Middleton i perkusista Ferenc Nemeth. Łączy ich wiele i nie jest to tylko muzyka – jak zapewnia lider. Można się spodziewać, że poza występami solo i w duetach to właśnie w tym składzie i z tym repertuarem będzie można w najbliższym czasieusłyszeć na żywo Piotra Wyleżoła – nie tylko w Polsce.
Piotr Wickowski: Dlaczego właśnie taki, międzynarodowy skład twojego obecnego kwartetu? Michał Barański jest oczywiście niemal od początku twoim współpracownikiem, ale dlaczego do składu trafili też Andy Middleton i Ferenc Nemeth?
Piotr Wyleżoł: A dlaczego nie? Wybrałem najbardziej naturalnie, jak mogłem, postawiłem na tych, których znam i z którymi dobrze mi się gra. Z Andym znam się chyba z sześć lat, poza innymi projektami, w których się spotykaliśmy, gramy też w duecie i planujemy nagranie duetowej płyty. Bardzo dobrze rozumiemy się muzycznie. Zresztą dotyczy to wszystkich muzyków w tym zespole, bo o Ferencumógłbym podobnie powiedzieć. Też znam się z nim z innego międzynarodowego projektu.Instynktownie czułem, że z tymi muzykami mogę wszystko. Nie ma muzycznych barier. Wolność! Słowem – wybrałem tych muzyków, z którymi najlepiej się czuję w przestrzeni muzycznej i nie tylko – mamy podobnych mistrzów, podobną estetykę, doceniamy to samo, irytuje nas to samo. O wielu rzeczach nie trzeba rozmawiać, kiedy jest takie porozumienie. Tzw. bratnie dusze.
A ograniczenia wynikające z miejsca zamieszkania, odległości, jaką trzeba pokonać, żeby się spotkać i razem zagrać?
Tak, to oczywiście jest istotna kwestia. Na szczęście Andy Middleton na co dzień mieszka w Wiedniu, a pociąg z Krakowa do Wiednia kosztuje mniej niż do Gdańska. Ferenc Nemeth wprawdzie mieszka od lat w Nowym Jorku, ale pochodzi z Europy i z różnymi miejscami w Europie jest powiązany rodzinnie, więc często tu bywa. Ale oczywiście nie jest łatwo się spotkać. Musimy starać się tak logistycznie układać trasy, żeby jednak łączyć jak najwięcej koncertów, co dotychczas udawało się robić, bo zagraliśmy już dwie trasy, wspólnie łącznie 19 koncertów.
Wyznanie w tytule płyty I Love Music można odczytywać jako manifest, ale też jako oczywistość i pójście na łatwiznę. Co się za tym ukrywa z twojego punktu widzenia?
Chyba... nic się dodatkowo nie ukrywa. Cóż tu dodać? Przede wszystkim urzekła mnie sama kompozycja Hale’a Smitha i już jakiś czas temu pomyślałem, że to będzie tytułowy utwór mojej nowej płyty. To w pewnym sensie wpisuje się w mój aktualny state of mind i relację, jaką mam z muzyką i którą pielęgnuję od lat. Ale czy to pójście na łatwiznę? W jakim sensie? Chyba mimo wszystko nie wyolbrzymiałbym zbytnio znaczenia tytułu płyty. Manifest – nie wiem, może w czasach komercjalizacji muzyki trochę tak. Kocham muzykę i doceniam fakt, że mogę spędzać z nią życie. W moim przypadku nie ma tu jednak drugiego dna, ukrytych powodów. Może to właśnie brak kalkulacji, prostolinijny tytuł świadczący o afirmacji muzyki, fascynacji nią, której od lat ulegam. Może to pytanie przekierujemy do samego autora kompozycji I Love Music Hale’a Smitha? Ciekawe, co by powiedział. Pamiętam moment, kiedy usłyszałem ten utwór po raz pierwszy w wykonaniu Ahmada Jamala…
Ta wersja jest chyba najbardziej znana i rozsławiła tę kompozycję.
Tylko czy rzeczywiście rozsławiła? Rozmawiałem z muzykami głęboko osadzonymi w tradycji jazzowej, znającymi świetnie najważniejsze tytuły biblioteki utworów jazzowych i zaskoczyło mnie, że tylko garstka z nich ten utwór znała. Więc kiedy usłyszałem tę pierwszą wersję, a potem jeszcze tę przepiękną Joe Lovano z Kennym Wernerem, pomyślałem sobie, że muszę jak najszybciej to nagrać i nie mówić nikomu, że taki utwór znalazłem, żeby ktoś nie zwinął mi go sprzed nosa.
Poczułem się szczęściarzem, że się na niego natknąłem, bo to jest piękny utwór, który mnie od pierwszego przesłuchania zachwycił. Nie tytułem, ale muzyką. Bo w muzyce o muzykę przecież chodzi – tylko i wyłącznie. Muzyka i jej różnorodność niemal gwarantuje, że każdy znajdzie coś, z czym łatwo się utożsamia. Jak wygodny sweter spośród setek innych swetrów, dla mnie I Love Music okazał się jednym z tych najwygodniejszych. A przez fakt, że I Love Music nie należy do najpopularniejszych standardów jazzowych, czułem się niemal jak odkrywca [śmiech].
Może rzeczywiście ten utwór nie należy do najpopularniejszych standardów jazzowych, ale z drugiej strony jest często samplowany – można znaleźć ponad 40 utworów, w których został tak wykorzystany. W tytule I Love Music ciekawe jest też to, że zwraca on uwagę na pewien problem. Może się wydawać oczywistością, że muzycy kochają muzykę, ale nie zawsze tak jest. Niejednokrotnie słyszałem,że mają jej dość. To dotyczy też studentów czy świeżych absolwentów uczelni muzycznych, którzy z powodu tego, co ich spotkało na studiach, zaczynają nawet nienawidzićmuzyki lub przestają w ogóle jej słuchać. Czy jako pedagog Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie czujesz odpowiedzialność, aby wstudentach nie zabijać miłości do muzyki?
Oczywiście! Chciałbym, żeby czuli to, co ja – fascynację, ciągły głód i potrzebę studiowania muzyki, poznawania tajników harmonii, finezji rytmów etc. Ucząc, staram się zarażać pasją, a przede wszystkim studiować muzykę wspólnie ze studentami, co jest fantastyczną przygodą i – czego wszystkim życzę – może być sposobem na życie. Można się jej poświęcić bez reszty. Jestem naprawdę szczęśliwy, że muzyka całkowicie wypełnia moje zawodowe życie. Można powiedzieć, że moje pierwsze myśli każdego poranka to muzyka, bo są jakąś melodią, utworem etc. Myślę więc, że kluczowe, aby w pracy z młodymi ludźmi pielęgnować ich spontaniczność i radości z muzykowania.
Zwróćmy uwagę, że najstarszy model nauczania jazzu jest poprzez powtarzanie. Tak jak zawsze to przebiegało w muzyce ludowej, autentycznej, wręcz plemiennej. Dzieci uczyły się od rodziców przez naśladowanie. I myślę, że taki jest najlepszy sposób uczenia się. Możemy napisać milion podręczników, a i tak żaden nie zastąpi słuchania mistrzów, słuchania świetnych płyt, chodzenia na koncerty. Więc wracając do sedna pytania – oczywiście, że to jest dla mnie priorytet, żeby broń Boże nie zakładać studentom jakiegoś gorsetu – przepisów, skal, ta nuta dobra, ta zła, narzucania, co wolno, czego nie wolno. To byłaby przede wszystkim nieprawda. W muzyce w ogóle nie o to chodzi. Pedagog powinien być przyjacielem, powinien inspirować i otwierać głowę, a nie zamykać ją jakimiś regułami czy przepisami.
Jaką przyszłość planujesz dla tego twojego międzynarodowego składu? Ma być czymś długotrwałym?
Mam kilka muzycznych przestrzeni, którym się poświęcam. Są wśród nich najbardziej kameralne, jakgra solo na fortepianie oraz duety z Szymonem Miką czy z Andym Middletonem. Natomiast ten kwartet jest teraz dla mnie priorytetem. Od jesieni poprzedniego roku ze wszystkich moich autorskich zespołów z tym zagrałem najwięcej koncertów i najwięcej też planuję kolejnych. Mam nadzieję, że ten zespół będzie miał okazję w przyszłym roku nagrać drugą płytę, czyli taką, która bardzo często definiuje, że zespół jest zespołem, że nie jest spotkaniem jednego nagrania. Przestrzenią, w której ma szansę narodzić się team spirit, pojawić wzajemne zaufanie. W nagrywaniu pojedynczych płyt nie ma nic złego, ale świetnie jest się rozwijać jako skład, w tym samym gronie odkrywać nowe rzeczy, inspirować się wzajemnie. A muzycznie mamy jeszcze sporo do odkrycia, gdyż dla tego kwartetu nie widzę barier. Szczęśliwie się składa, że lubimy się też poza sceną, a jak to kiedyś Janusz Muniak pięknie powiedział przed jakimś naszym wyjazdem na wspólny koncert, gdy ktoś go zapytał o próbę: „Próba? Trzeba bodaj poprzebywać i jakoś będzie”. I uważam, że naprawdę coś w tym jest, dlatego cieszę się na spotkania tego zespołu. Z powodu nie tylko muzycznej, ale też międzyludzkiej relacji między muzykami. Spędzamy ze sobą w trasie tyle czasu, że jeśli najzwyczajniej się lubimy, to naprawdę tylko pomaga muzyce.
I à propos tejże: korzystając z okazji zapraszam na nasz najbliższy koncert 27 lipca na fantastycznym plenerowym festiwalu Jazz w Lesie w Sulęczynie. Dzień później zagramy w Radiu Kraków w ramach Summer Jazz Festival w Krakowie. Jesień na szczęści też wygląda obiecująco, ale o tym już opowiem przy następnej okazji.