! Wywiad

Wojciech Jachna Squad: Ja płynę…

Obrazek tytułowy

Nowe oblicze prezentuje na swojej trzeciej płycie, wydanej pięć lat po debiutanckiej, Wojciech Jachna Squad. Dzieło Ad Astra nagrane zostało w zmienionym i zmniejszonym do kwartetu zespole, który współtworzą obecnie: Wojciech Jachna (trąbka, kornet), Marek Malinowski (gitara elektryczna), Jacek Cichocki (fortepian, moog, vermona) i Rafał Gorzycki (perkusja, perkusjonalia). Co i dlaczego zmieniło się w WJS? Jak obecnie działa i dokąd zmierza? Odpowiada lider Wojciech Jachna.

WJS Ad Astra.jpg


Piotr Wickowski: Po próbach flirtowania z mainstreamem Wojciech Jachna Squad definitywnie przestał się oglądać na cokolwiek i, zgodnie z tytułem najnowszego materiału, odlatuje do gwiazd? Jakbyś określił miejsce, w którym znalazła się, w związku z nową płytą, ta twoja grupa?

Wojciech Jachna: Ta moja grupa… [śmiech]? Grupa nie jest moja, w muzyce improwizowanej nazwy są czysto nominalne. Po prostu każdy zespół musi się jakoś nazywać, a na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć… Uzgodniliśmy na początku z kolegami, że skoro i tak robię całą organizacyjną robotę, nazwiemy to WJS, ale jak widać na załączonym obrazku, każda zmiana w zespole – odejście kontrabasisty, nowy kontrabasista, zmiana perkusisty – zmienia bardzo dużo. Nie kreuję tych zmian, ja płynę wraz z zespołem, który dorasta w naturalny sposób. I tak powinno być – w przeciwnym wypadku to nie jest muzyka improwizowana. Czy jazzowa, to rozmowa na inną okazję, bo zdaje się, że definicja tego, co jest jazzem, a co nie, obecnie lekko się rozjechała. Mnie nie przeszkadza nazwa muzyka improwizowana, wręcz przeciwnie.

Natomiast co do flirtu z mainstreamem… Pozwól że nie skomentuję tego głośno, jakoś ten mainstream nie przyjął mnie z otwartymi rękoma, bardziej na swój użytek ukułem nazwę modern jazz - jest dość pojemna, mieści w sobie duży kawałek historii muzyki, zarówno tej komponowanej, którą bardzo lubię, jak i bardziej otwartej. Tak, zmiana perkusisty, czyli pojawienie się Rafała Gorzyckiego, zmieniła bardzo dużo. Ja tego nie oceniam, Mateusz Krawczyk, z którym grałem bardzo długo i znaliśmy się prawie 10 lat, miał zupełnie inny background muzyczny, więc siłą rzeczy muzyka szła w kierunku bardziej rytmicznym.

Idealnym tandemem była dla mnie sekcja Krawczyk-Urowski. Ale kontrabasista Paweł Urowski – który był z kolei moim kumplem z lat młodzieńczych, razem dorastaliśmy jazzowo, słuchając wszystkiego po drodze i ucząc się muzyki – wprowadzał dużą wiedzę i miał otwartą głowę na różne akcje muzyczne – od prostych komponowanych utworów, groove’ów w stylu psychodelicznego, transowego fusion, aż po szkice free, bo był fanem Mingusa i miał też takie doświadczenia, niestety zniknął. Musiał oddalić sięz powodu obowiązków życiowych pt. zarabiam pieniądze, bo z jazzu nie mogę wyżyć. Tak ten idealny tandem rytmiczny mi się rozsypał. Został idealny tandem harmoniczny, czyli Jacek Cichocki i Marek Malinowski.W tę lukę wszedł Rafał i dość szybko poszukaliśmy nowej formuły.

Kontrabasista nie został zastąpiony, doszło do zupełnego wyeliminowania kontrabasu, co zmieniło proporcje pomiędzy innymi instrumentami, sprawiając przede wszystkim, że w nowych rolach musieli odnaleźć się gitarzysta Marek Malinowski i klawiszowiec Jacek Cichocki. Dołożenie do tego grającego inaczej niż Mateusz Krawczyk Rafała Gorzyckiego spowodowało, że muzyka Squadu bardzo się zmieniła, zachowując jednocześnie sporo z dotychczasowego stylu. To efekt mozolnej pracy – rzeczywiście dużego wysiłku potrzebował tytułowy „odlot do gwiazd” – ręki lidera i kompozytora większości utworów czy jeszcze czegoś innego? Jakie były kulisy prac nad Ad Astra?

Paradoksalnie kulisy nie były spektakularne, ale praca przebiegła po japońsku. Znam Rafała bardzo dobrze, bo graliśmy w Sing Sing Penelope 10 lat i wiem, że jest człowiekiem bardzo zdolnym, a przede wszystkim zadaniowym i pracowitym. Zagraliśmy więc wiosną 2024 roku dwa zabukowane przeze mnie wcześniej koncerty ze starym materiałem, dość szybko zorientowaliśmy się, że granie starych utworów w kwartecie jest możliwe, ale chyba Rafał nie czuje się dobrze w nie swoich butach. Wyznaczyliśmy sobie czas na próby, cotygodniowe (sic!) i w tym trybie w trzy miesiące nowy materiał był gotowy.

W czerwcu 2024 roku w dwa dni nagraliśmy w Studiu Tonn całość. Jak się odnalazł Marek i Jacek? To bardziej pytanie do nich, ale Marek współpracował z Rafałem przy jego płycie Playing nagranej w triu, więc znają się bardzo dobrze, co chyba słychać. Jacek, myślę, że cały czas szuka swojego miejsca tym układzie, tym bardziej że był pomysł, by grał basy na syntezatorach, ale ostatecznie materiał zabrzmiał bardziej akustycznie.

Faktycznie okazało się, że mam kilka melodii w szufladzie, które chciałem wykorzystać, utwór Ad Astra, powstał już wcześniej i był grany na koncercie w Jassmine w Warszawie. Miałem jeszcze jakieś pomysły muzyczne, ale odstawiłem je, bo dwa utwory Rafała, mimo że pojawiły się kiedyś na płytach, tutaj zagrane w innym składzie i aranżu, okazały się bardziej interesujące. Wkład zespołu w efekt ostateczny był ogromny, dlatego nie przesadzałbym z tymi kompozycjami - po prostu przyniosłem melodie, może tylko Ad Astra miała jakieś rozpisane akordy, ale ostatecznie jej kształt też wyłaniał się podczas gry.

To, że płyta jest inna, ale jednak zachowuje nasz styl, to oczywiście efekt soundu, poszczególnych instrumentalistów – rzecz dla mnie najcenniejsza w jazzie i muzyce improwizowanej. A brak Pawła Urowskiego, dla mnie i nie tylko, rzeczywiście jest mocno odczuwalny, dlatego myślę że zmiana pozycji i zmiana konceptu była dobrym pomysłem. To otwarte granie spowodowane jest więc ostatecznie stylem gry Rafała, jego doświadczeniami perkusyjnymi oraz brakiem kontrabasisty.

Tak naprawdę odejście Mateusza i Pawła wymusiłem w pewnym sensie ja –na pewnym etapie nie byliśmy w stanie się spotykać, ponieważ chłopacy nie mieli na to czasu. Stanowią tutaj na miejscu w Bydgoszczy najbardziej „rozrywaną” sekcję do wszystkiego, grają i wykładają na Akademii na Wydziale Jazzu i Rozrywki, są zarobieni po uszy. I bardzo dobrze. Nie miałem z kim się spotkać na próbie, doszliśmy więc do wniosku, że będzie lepiej dla nas, jeśli każdy skupi się na swoich rzeczach. To niestety ta przykra strona bycia liderem, że czasem trzeba odbywać takie rozmowy.

To już trzeci wasz album (a może nawet czwarty, jeśli wliczymy mającą sporo wspólnego z powstaniem Squadu inicjatywę uwiecznioną na The Right Moment), a sprawiacie wrażenie, jakbyście dawali sobie szansę na nowy start. Twórczość tej grupy może pójść w dowolnym kierunku, ale nie zapadła jeszcze decyzja w którym?

Dokładnie tak jest – ten zespół i jego muzycy mają duży warsztat i wyobraźnię, dlatego od początku przewidywałem, że może nadejść moment, kiedy będziemy zmieniać stylistykę, bawić się konwencjami. I właśnie nadszedł ten moment, co mnie bardzo cieszy i bawi. Być może u dotychczasowych fanów, zwłaszcza fanatycznych, nastąpi konfuzja lub zdziwienie, ale cóż, to się zdarza, z góry przepraszam… [śmiech]. Rzeczywiście nastąpił skręt, i nie wykluczam kolejnych zmian stylistyki, mam w zespole dyplomowanego kompozytora muzyki współczesnej, dwóch jazzmanów otwartych na różne doświadczenia. Jacek Cichocki również skończył w Warszawie Studium Dyplomowe na Wydziale Kompozycji.Wygląda na to, że muzycznie możemy odbyć jeszcze wiele flirtów i może nastąpić moment, że WJS zagra kompozycje innych członków zespołu, a nie moje, lub - co również rozważam - zagramy zupełnie improwizowaną płytę.

Wyjaśnienia wymaga niepokojący obraz, który trafił na okładkę. Skąd wzięła się ta wizja i jak ma się do muzyki lub atmosfery w zespole?

Zdjęcie wykonał Dariusz Bareya, z którym od lat współpracuję podczas sesji solowych i zespołowych. Początkowo mieliśmy na oku inne, również jego, ale ten obraz przyciągnął moją uwagę dziwnym ujęciem nieba – jak wyjaśnił Darek, to zorza złapana charakterystycznym obiektywem. Nie myślałem, czy jest niepokojące, raczej ujęło mnie swoją specyfiką, i nawiązaniem do tytułu. Miałem przez moment opór przed zbytnią dosłownością, alena szczęście nie ma na nim gwiazd… Jest pewna tajemnica, a tę lubię najbardziej w muzyce. Atmosfera w zespole – dziękuję, nie narzekam, pozdrowię wszystkich.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO