! Wywiad

Wojciech Lichtański: lubię w muzyce barwy i kontrasty

Obrazek tytułowy

Pomimo młodego wieku Wojciech Lichtański ma już na koncie Grand Prix Jazzu nad Odrą 2015 (z Vehemence Quartet) oraz nagrodę główną Bielskiej Zadymki Jazzowej 2013 (z zespołem Sound Lab).

Najnowszą płytę Iga nagrał z zespołem Questions w składzie: Mateusz Pałka (fortepian, akordeon), Kuba Dworak (kontrabas) i Patryk Dobosz (perkusja). Jest nie tylko magistrem saksofonu, ale i doktorantem na katowickiej Akademii Muzycznej, na której studiował też kompozycję i aranżację. Współtworzy Piotr Budniak Essential Group i Vehemence Quartet. Współpracował z Davidem Dorůžką, Jorge Vistelem, Leszkiem Możdżerem, Januszem Muniakiem, Piotrem Wojtasikiem i Edem Partyką.

Komponowanie traktuje jak każdą pracę wymagającą dyscypliny – tworząc Igę codziennie rano przez kilka miesięcy siadał do pracy nad utworami. Potrafi w unikalny sposób połączyć refleksyjny nastrój z energią.

Basia Gagnon: Twoja muzyka jest pełna zarówno gracji, jak i spontaniczności. Jak to osiągnąłeś?

Wojciech Lichtański: Lubię w muzyce kontrasty. Komponując, myślę nie tylko o płycie, ale też o koncertach, o tym, jak może wyglądać ich warstwa emocjonalna, jakie będą kontrasty pomiędzy utworami (ponieważ gramy zarówno ballady, jak i utwory o szybszym tempie), ale też wewnętrzne, w samych kompozycjach.

Doktorat robisz z kompozycji?

Tak, temat to Wpływ miniatur fortepianowych kompozytorów impresjonizmu na muzykę jazzową na podstawie kompozycji własnych.

Skąd taki wybór?

Skończyłem pierwszy i drugi stopień szkoły muzycznej o klasycznym profilu na saksofonie i słuchałem zawsze muzyki klasycznej, szczególnie impresjonizmu, od Debussy'ego wolę Ravela, lubię też miniatury Lili Boulanger.

Zrzut ekranu 2019-05-08 o 08.25.29.jpg fot. Paweł Karnowski

Dlaczego miniatury?

Pianista może je dowolnie interpretować, grać wszystkie przebiegi, pasaże i pentatoniki nie ograniczając czasu. Muzyka napisana na orkiestrę musi się „zmieścić” w określonym przedziale czasowym. Nie ma już efektu tworzenia plam dźwiękowych, jak w malarstwie. A ja chcę tworzyć barwy w swojej muzyce. W moich utworach jest sporo fragmentów, kiedy „gramy bez czasu”, ja gram melodię, a dźwięki fortepianu mają się „mienić”, harmonia musi się zmieniać zgodnie z tym, co gram, a nie z podziałem czasowym.

Jaka jest geneza kompozycji z ostatniej płyty?

Iga to przekazanie emocji, jakie przeżywaliśmy z żoną, czekając na narodziny córki i zastanawiając się nad imieniem dla niej. Kompozycja Mr. Muniak, What's Now? jest oczywiście dedykowana Januszowi Muniakowi. Grandpa, Where You Roam Now? jest kompletnie improwizowane. Mateusz (Pałka) przyniósł do studia akordeon, a ja saksofon sopranowy, nie mieliśmy żadnych prób, ale wiedziałem, że to dobrze zabrzmi.

W jaki sposób pracujesz nad kompozycjami?

Cała płyta powstała w roku szkolnym, od września do czerwca, kiedy postanowiłem, że będę codziennie jeździł do Szkoły Muzycznej w Jaworznie i pracował nad nimi. Pisanie, kiedy poczuję natchnienie, zdarza się sporadycznie. Rzeczy, które słyszę, to nie są melodie, ale większe struktury. Lubię mieć dużo czasu, a dyscyplina w tym pomaga.

Od początku grałeś na saksofonie?

W podstawowej szkole muzycznej zostałem zapisany na skrzypce, ale nie poszedłem na żadną lekcję i przepisano mnie na fortepian. Po roku nauczycielka powiedziała rodzicom, że się „nie bardzo nadaję”! Na szczęście już podrosłem i tata zapisał mnie na saksofon.

Jakiej muzyki słuchałeś?

W domu zawsze słuchało się jazzu. Na początku było to głównie Fusion – Walk Away, pamiętam też trio Ścierański / Maseli / Torres.

A teraz czego słuchasz?

Bardzo lubię ostatnią płytę Shaia Maestro The Dream Thief. Słychać na niej, że ci muzycy są wirtuozami i nic ich nie ogranicza, ale tego nie manifestują, tylko podporządkowują się kompozycjom. Staram się szukać bardzo różnej muzyki. Jakiś czas temu odkryłem Philippa Gerschlauera, saksofonistę altowego, który podzielił oktawę na 128 części. Nagrał płytę z Jackiem DeJohnettem. Do swoich nagrań rozstraja rhodesa, żeby pasował do jego kompozycji. Potrafi grać standardy, używając ćwierć- i mikrotonów. Oczywiście słucham klasyków jazzu, ale staram się szukać nowych, ciekawych rzeczy.

Skład obecnego twojego zespołu to klasyczny kwartet. Biorąc pod uwagę, że masz na koncie nagrodę za kompozycję dla big-bandu Journey with K., zdobytą na Bielskiej Zadymce Jazzowej, muszę zapytać, czy nie ciągnie cię do większych form?

Na tę kompozycję bardzo duży wpływ miała moja fascynacja Marią Schneider. Ona swój big-band traktuje jak pole, na którym może używać różnych barw, i to właśnie chciałem osiągnąć za pomocą kwartetu poprzez różne faktury. Kiedy próbujemy nowych utworów, to pierwsze pytanie brzmi: o czym to jest i jak mamy to grać? W samych nutach jest za mało informacji. Na przykład w Idze na początku są akordy, ale kiedy zaczynaliśmy temat, poprosiłem Mateusza, żeby nie grał akordów, tylko rozkładał je na poszczególne dźwięki. To ma być taka „poduszeczka”, na którą nałożą się inne dźwięki. Potem, kiedy wchodzimy w ostatnią część, Mateusz z Kubą trzymają akordy, ja gram lekko melodię, a Patryk gra mocniej na perkusji, bo potrzeba w tym miejscu energii. To są wszystko przemyślane rzeczy, które są w kompozycji.

Jak w takim razie to zapisujesz?

Po prostu słownie.

Czyli to jest więcej niż kompozycja muzyczna, raczej rodzaj reżyserii?

Zawsze miałem poczucie, że samo zapisywanie nut to za mało, nie wystarczy, że muzyka to są bardziej emocje niż nuty

7 Maria Jarzyna.jpg fot. Maria Jarzyna

Na ile pomogły w tym studia kompozycji?

Z początku zdawałem na saksofon, nie dostałem się na studia dziennie, a od dzieciństwa lubiłem komponować, więc zacząłem studia na tym kierunku. Z perspektywy czasu bardzo sobie to cenię, chociaż ja czuję się bardziej saksofonistą niż kompozytorem. Na studiach uczyłem się przede wszystkim warsztatu, tworzenia własnych kompozycji czy aranżacji na konkretny skład, na przykład na kwartet smyczkowy, ale zawsze miałem nadzieję, że będę to mógł... wytłumaczyć! [śmiech]. Kiedy gramy koncerty i umawiamy się, że każdy coś przyniesie, to koledzy już wiedzą, że na moje utwory potrzeba więcej czasu, bo mają wiele części i uwag. Nauczyłem się je zapisywać, bo na początku miałem to wszystko tylko w głowie i mogłem to grać wyłącznie z ludźmi, z którymi pracowałem dłużej.

Wybrałeś też standard On Green Dolphin Street, najdłuższy utwór na płycie w bardzo odważnej aranżacji. Jaki jest twój stosunek do tradycji?

Wiedziałem, że chcę mieć na płycie jeden standard. Tradycja jest dla mnie bardzo ważna i bardzo się cieszę, że miałem okazję w Klubie U Muniaka spędzić kilka lat, a nawet wiele razy zagrać z Januszem Muniakiem. Zawsze tam chętnie wracam. Tam nauczyłem się grać standardy, to była najlepsza szkoła. Stąd dedykacja utworu Mr. Muniak, What's Now? Są w niej tradycyjne elementy harmoniczne, których na ogół nie używam. Zauważyłem też, że najczęściej gra się standardy, które mają prostą melodię, i dla mnie melodia jest bardzo ważna. Staram się, żeby była prosta, żeby można ją było ją zanucić, ale jednocześnie nie trywialna. Z kolei harmonie muszą być dostosowane do emocji, jakie chcę osiągnąć. Ja zawsze myślę o pewnych plamach dźwiękowych i lubię spędzać dużo czasu nad kompozycją, bo mogę popatrzeć na nią z dalszej perspektywy i poszukać, co będzie dalej.

Jak doszło do skompletowania zespołu?

Jak to u mnie – drogą długich przemyśleń [śmiech]. Od początku wiedziałem, że chcę grać z Mateuszem Pałką. Poznaliśmy się w środowisku krakowskim, ale kiedy usłyszałem go z Szymonem Miką, to oszalałem! Grał zupełnie inaczej niż inni pianiści, miał swój własny język. Mateusz imponuje mi powściągliwością w graniu, ma wspaniałą technikę i oryginalne harmonie. Nasze inspiracje muzyczne też są podobne.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO