Wywiad

Adam Bałdych: materializując świat wewnętrzny

Obrazek tytułowy

fot. Jarek Wierzbicki

Adam Bałdych to artysta, który nieustannie poszukuje, rozwija się i szuka nowych kontekstów dla swojej muzyki. Choć odniósł już ogromny sukces, nie spoczywa na laurach i niestrudzenie pracuje nad tym, by kolejne albumy były kolejnymi ważnymi etapami na jego drodze. Najnowszą płytą Sacrum Profanum powrócił do źródeł, ale na swój własny, indywidualny sposób.

Mery Zimny: W końcu, po długim czasie nagrywania i grania z zagranicznymi artystami, zdecydowałeś się na kolejny ważny krok – płytę w polskim składzie. Co cię do tego skłoniło?

Adam Bałdych: Po udanej współpracy z Yaronem Hermanem i ostatnio z Helge Lien Trio postanowiłem stworzyć polski kwartet, z którym mógłbym eksperymentować i podjąć nowe wyzwania. Do współpracy zaprosiłem Krzysztofa Dysa, Michała Barańskiego i Dawida Fortunę. Ich niezwykłe osobowości pchnęły moją muzykę w nieznane mi dotąd rejony, a to jest dla mnie najbardziej fascynujące. Jednocześnie jasno określiłem temat nowej płyty, który zaproponowałem mojej wytwórni ACT. Jej szef Siggi Loch dostał nasze nagrania z koncertu i bardzo spodobał mu się pomysł, aby zrealizować Sacrum Profanum właśnie z tym kwartetem. Cieszę się z tej decyzji, ponieważ uważam swoich kolegów z zespołu za wybitnych artystów, którzy wnoszą wielką wartość do tego wydawnictwa.

Do niedawna długo i intensywnie koncertowałeś z Norwegami. Muzyka skandynawska słynie ze specyficznego klimatu, brzmienia i przestrzenności. Czy podjęcie współpracy z polskimi artystami spowodowane było też poszukiwaniem trochę innych brzmień i innego rodzaju ekspresji?

Zawsze wielką inspiracją był dla mnie Miles Davis. Przez całe życie na nowo definiował swoją muzykę i ja również poszukuję artystów, z którymi mógłbym swoją osobowość wyrazić w nowej formie. Z Helge starałem się znaleźć punkty styczne dwóch odmiennych kultur, które reprezentujemy. Z moim nowym kwartetem czuję niezwykłą spójność estetyki i zrozumienie. Z drugiej strony mamy bardzo różne osobowości, które się uzupełniają i poszerzają brzmienie zespołu. To ciekawy efekt połączenia ludzi z nieco odmiennych muzycznych światów, którzy odnajdują dla siebie wspólny mianownik.

Kolejna różnica jest taka, że sam stworzyłeś nowy zespół z muzyków, których znałeś i z którymi wcześniej grywałeś. To zupełnie nowa sytuacja, odmienna od pracy w istniejącym już, sprawnie funkcjonującym zespole. Ta kwestia również miała dla ciebie znaczenie?

Zdecydowanie tworzenie czegoś u podstaw jest wyzwaniem, ale nie posiadając punktu odniesienia, można stworzyć nową jakość i właśnie o to mi chodziło. Od samego początku mówiłem chłopakom, jak bardzo zależy mi, aby wzięli odpowiedzialność za brzmienie kwartetu, aby dali wyraz swoich osobowości. Ja nadaję temu kierunek, ale wiatr w żagle wieje z czterech stron świata i jest dość porywisty.

Z drugiej strony muzyka, którą nagrałeś na Sacrum Profanum, jest bardzo intymna. W tym kontekście to, z kim nagrywasz, odgrywało dużą rolę?

Myślę, że od jakiegoś już czasu tworzę albumy, które bardzo świadomie czerpią z historii mojego życia, z wartości, które są dla mnie ważne, z obserwacji świata i człowieka. Aby realizować takie projekty, trzeba mieć obok siebie osoby, którym można zaufać i na których można polegać. Nasza relacja ma ogromny wpływ na muzykę, a muzyka na nas. To ważna sfera naszego życia i podchodzę do niej z wielką odpowiedzialnością i uwagą.

Czy muzyka sakralna, ponad pięknem i emocjonalną harmonią, którą niesie, miała dla ciebie jeszcze jakieś dodatkowe znaczenie? W końcu to ogromne dziedzictwo, historia, a dla muzyki europejskiej jej fundament. To muzyka, której założeniem było zbliżenie człowieka do Boga. Czy te konteksty – historyczno-duchowe – były dla ciebie ważne?

Muzyka sakralna, bez względu na to, czy średniowieczna, czy współczesna, ma dla mnie wspólny mianownik. Jest formą modlitwy, relacji z Bogiem, który jest twórczy. Bez względu na to, czy słucham Hildegardy z Bingen, czy Sofii Gubaiduliny, czuję to samo źródło natchnienia, które mnie porusza. Kiedy po raz pierwszy sięgałem po muzykę sakralną na albumie z Yaronem Hermanem, był to dla mnie wyraz tradycji, w której wyrastałem. Dziś na albumie Sacrum Profanum staram się potraktować ją jako owoc duchowego wzrastania, poszukiwania głębi i harmonii w moim życiu. Jednocześnie eksperymentując z formą wyrazu, bardzo chciałem, aby moja wypowiedź była wpisana w realia i dokonania współczesnej muzyki.

Hildegarda z Bingen i Thomas Tallis – ich utwory pojawiały się już wcześniej w twoim repertuarze, teraz znów do nich wracasz. Są też kompozycje, których wcześniej nie wykorzystywałeś – Gregorio Allegri ze swoim najsłynniejszym dziełem Miserere i polski akcent – Bogurodzica. Jak dobierałeś ten repertuar? Upodobanie, miłość do twórców czy konkretnych utworów, a może jeszcze coś innego?

Poszukiwałem utworów, których piękno mnie porusza. To najważniejsze kryterium. Chciałem podjąć wyzwanie ich odważnej reinterpretacji. Myślę, że to jedno z założeń płyty – odkryć nieznane w czymś tak dobrze znanym, wpisanym w świadomość słuchaczy.

Dlaczego obok kompozycji reprezentujących dawną muzykę sakralną pojawia się współczesna, awangardowa Gubaidulina?

Sofia Gubaidulina również tworzy w nurcie muzyki sakralnej, ale w bardzo współczesny sposób. Mimo języka muzycznego odmiennego od tego, którym posługuje się reszta kompozytorów, jej utwory mają silnie duchowy charakter. To dowód, że tematyka sakralna może być realizowana w nowatorski sposób, improwizowany, bardzo osobisty, poza stereotypami. Dodatkowo Gubaidulina miała w swojej twórczości epizody współpracy z muzykami jazzowymi i słychać to w utworze napisanym na orkiestrę i altówkę, z którego skorzystałem. Cieszę się bardzo, bo jestem bodaj pierwszym muzykiem jazzowym, który otrzymał od niej pozwolenie na przearanżowanie i osobistą interpretację jej dzieła, a znana jest ze szczególnej dbałości o sposób wykonywania jej muzyki.

_DSC9317.jpg fto. Katarzyna Stańczyk

Połowę materiału na albumie stanowią twoje kompozycje. Starałeś się nimi w jakiś sposób nawiązać do muzyki sakralnej? Czy wręcz przeciwnie, może jest to nawiązanie do tytułu Sacrum Profanum, który przeciwstawia pierwiastek duchowy temu ludzkiemu. Czy zatem „profanum” byłoby twoją odpowiedzią na muzykę sakralną?

Tytuł niczego nie przeciwstawia. Wręcz przeciwnie: między słowami „sacrum” i „profanum” nie ma żadnego znaku, są tak samo ważne, równie istotnie, współistniejące. Chciałem, aby ludzka sfera profanum, czyli potrzeba ekspresji jednostki, czerpała z duchowego źródła, aby te dwie sfery przenikały się. Moje kompozycje pisane były w oparciu o brzmieniowe założenia albumu, ale często są przeciwwagą dla kompozycji sakralnych. Wraz z zespołem szukaliśmy sposobu na ujednolicenie całości dzięki spójnej interpretacji.

Nie tylko na tej płycie, ale już wcześniej słychać było, że muzyka klasyczna, jako punkt odniesienia, jest dla ciebie ważna. Zbuntowany w młodości artysta z czasem dostrzega wartość, jaką ona niesie? Pytam, bo tobie kiedyś, w czasach szkoły muzycznej, było nie po drodze z tą sformalizowaną, klasyczną edukacją.

Wiele lat temu zbuntowałem się przeciwko muzyce klasycznej. Skończyło się to wydaleniem ze szkoły muzycznej. Był to niezbędny krok ku odnalezieniu mojej własnej muzycznej drogi i własnego sposobu myślenia. Pragnąłem odejść jak najdalej od tego, czym skrzypce są w świadomości otaczającego mnie muzycznego świata. Długa droga pchnęła mnie ostatecznie z powrotem do źródła, ale z bardzo indywidualnym podejściem do muzyki poważnej. Nauczyłem się traktować tę muzykę bez zbędnego patosu, odkrywając ją w osobisty sposób. Bardzo cenię rzeszę wykonawców, którzy wkładają wiele sił w historyczne wykonawstwo muzyki, zachowując jej pierwotny kształt. Ja jako improwizator staram się nadać muzyce, nad którą pracuję, kształt indywidualny, bez względu na to, czy sam ją komponuję, czy interpretuję. Muzyki używam w celu zmaterializowania mojego świata wewnętrznego.

Nagrywając muzykę na Sacrum Profanum użyłeś skrzypiec renesansowych, które często też wykorzystujesz na swoich koncertach. Opowiedz o tym instrumencie. Czym różni się od standardowych skrzypiec, jakie inne, nowe efekty czy brzmienia można na nich uzyskać. I w końcu – jak wszedłeś w posiadanie tego instrumentu?

Skrzypce renesansowe, których używam, zdobyłem w Austrii od młodego i ambitnego lutnika. Po jednym z koncertów pokazał mi swoje dzieło, a ja zakochałem się w ich brzmieniu. Już wcześniej dużo grałem metodą pizzicato, a na tym instrumencie mogłem uzyskać głębokie brzmienie szarpiąc struny palcami. Skrzypce renesansowe mają kształt altówki i strojone są septymę małą niżej niż skrzypce. Używam strun jelitowych, co nadaje im unikalnego brzmienia. Gram na nich prawie wyłącznie pizzicato, co w literaturze muzyki poważnej nie ma precedensu, bo ta technika uważana jest za drugorzędną. Myślę o skrzypcach jak o czystej karcie, którą można zapisać na nowo, wywracając proporcję ich technicznego stosowania.

Czego w tej chwili poszukujesz w muzyce? Może to specyfika „tematu” nowej płyty, ale wydaje się, że kontemplacja, skłanianie się bardziej ku ciszy i pewnej oszczędności, przeważają nad wirtuozowskimi, szalonymi popisami, z których między innymi słyniesz.

Wirtuozeria może przejawiać się w nowy sposób – ilością zastosowanych technik gry, brzmień, zmienną dynamiką i ciągłym operowaniem kolorami, interakcją z zespołem. Wciąż poszukuję i przeżywam ważny okres w moim życiu, odkrywając nowe przestrzenie dla swojej muzyki.

Co jakiś czas zdarza ci się koncertować solo. Wydaje się, że publiczność też bardzo chce cię w takim wydaniu słuchać. Nie zastanawiałeś się nad nagraniem solowego materiału? Czy takie koncerty są tylko odskocznią i pewnego rodzaju wyzwaniem, które pozwala ci odświeżyć głowę, by później znów wejść w dialog z innymi?

Koncerty solo są dużym wyzwaniem, ale kocham tę formułę. Jest niezwykle intymna. Myślę, że w pewnym momencie zapiszę swoje pomysły w formie albumu. Czekam na odpowiedni czas, aby wejść do studia, w którym poczuję się swobodnie, gdzie spędzając parę dni, będę mógł eksperymentować ze skrzypcami. Ważny jest nastrój, który chciałbym uchwycić.

Prowadzisz bardzo intensywne życie muzyczne. Obecnie promujesz najnowszy album, ale nie zdziwiłabym się, gdybyś już pracował nad nowymi projektami lub przynajmniej nad nimi myślał. Możesz coś zdradzić?

Rozpocząłem czas intensywnej promocji płyty. Dodatkowo ruszamy z kwartetem w trasę koncertową i bardzo się z tego cieszę, bo muzyka i brzmienie zespołu na pewno ewoluuje. Zaczynam też pisać nową kompozycję na skrzypce i orkiestrę na zamówienie pewnego festiwalu. Premiera jesienią tego roku. To obecnie największe muzyczne wyzwanie nadchodzących miesięcy.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 5/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO