Wywiad

Karolina Pernal: nie ma nic piękniejszego niż wypełnianie niszy

Obrazek tytułowy

fot. materiały prasowe

Karolina Pernal – saksofonistka, flecistka, kompozytorka. Jedna z niewielu instrumentalistek jazzowych wyróżniających się na polskiej scenie muzycznej. Jest absolwentką kierunku Jazz i Muzyka Estradowa na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Występowała między innymi z Diane Reeves, Maciejem Sikałą, Henrykiem Miśkiewiczem, Wojciechem Myrczkiem oraz Piotrem Baronem. Regularnie koncertuje z Big Bandem Uniwersytetu Zielonogórskiego, Bartosz Pernal Orchestra, Silesian Jazz Orchestra, SaxArte Quartet, a także współpracuje z Wrocławskim Teatrem Komedia oraz z Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu.

W listopadzie ubiegłego roku ukazała się jej debiutancka płyta Claridad, która jest owocem jej autorskiego projektu – kwintetu. Poza liderką zespół tworzą włoski saksofonista i klarnecista basowy Achille Succi, Kuba Płużek (fortepian), Jakub Olejnik (kontrabas) oraz Wojciech Buliński (perkusja). Frontem zespołu są saksofony, które, według zamysłu liderki, przenikają się wzajemnie w niemal wszystkich utworach. Claridad zawiera kompozycje Karoliny Pernal oraz utwór Sama Riversa Beatrice.

Aya Al Azab: W 2018 roku ukazała się twoja debiutancka płyta Claridad, którą nagrałaś wraz ze swoim kwintetem. Czy to był przełomowy krok i co sprawiło, że się na niego zdecydowałaś?

Karolina Pernal: Wydaje mi się, że każdy muzyk na pewnym etapie swojej kariery zaczyna dostrzegać potrzebę wyrażenia siebie poprzez zrealizowanie autorskiego projektu. Ja miałam to szczęście, że moje nieśmiałe odczucia były podsycane pojawiającymi się co jakiś czas głosami ze środowiska muzycznego oraz publiczności. Perspektywa nagrania płyty w roli liderki była dla mnie fascynująca, choć miałam świadomość, że wielu muzyków na samym snuciu planów poprzestaje. Dojrzałam do tej myśli po zagraniu wielu koncertów w charakterze sidemanki w big-bandach, orkiestrach i mniejszych zespołach jazzowych. Cieszę się, że udało się zrealizować ten projekt, ponieważ zdobyłam w ten sposób bezcenne doświadczenie. Dodatkowo motywującym faktem było to, że moi dwaj synowie na tyle już podrośli, że mogłam wyrwać się z domu na parę dni i spędzić ten czas w studiu.

Współpracowałaś z Dianne Reeves i współtworzyłaś damski kwartet saksofonowy. Czy kobiece grono dawało ci inną przestrzeń do wypowiedzi muzycznej?

Na początku edukacji muzycznej (liceum Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej drugiego stopnia) grałam w zespole złożonym z samych dziewczyn. Był to kwartet saksofonowy stanowiący dla mnie prawdziwy azyl bezpieczeństwa w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. Wspominam z tamtego okresu edukacji mocną klasę saksofonu prowadzoną przez świetnego pedagoga Jarka Wachowiaka. Wypuścił naprawdę zacne grono saksofonistów (Kuba Skowroński, Marek Konarski, Kuba Marciniak, Dawid Tokłowicz) i na ich tle nietrudno było o kompleksy. Poprzeczka była zawieszona wysoko, ale nasz kwartet dawał nam szansę rozwijania umiejętności w luźniejszej atmosferze.

KP-47 małe.jpg fot. materiały prasowe

Dlaczego na swoim najnowszym albumie otoczyłaś się jednak samymi mężczyznami? Płeć ma jakiekolwiek znaczenie w muzyce?

Abstrahując od tego kwartetu, gdy myślę o muzyce w szerszym spektrum, to dochodzę do wniosku, że płeć nie ma znaczenia. Do kwintetu wybrałam takich muzyków, którzy mnie inspirują. Nie przepadam za kategoryzowaniem, w związku z czym nie chciałabym gloryfikować na przykład kobiecej wrażliwości, jako elementu w znaczący sposób wpływającego na moją muzykę. Zdarza się niekiedy słyszeć opinie, że kobiety grają z mniejszą energią lub operują mniejszym brzmieniem lub są zbyt emocjonalne. Jeśli spojrzymy jednak na szerszy kontekst, to po jednej stronie mamy liryzm Jana Garbarka czy Erniego Wattsa, a po drugiej wirtuozerię saksofonistek takich jak Roxy Coss czy Tia Fuller.

To twój debiut fonograficzny, jednak na scenie jazzowej nie pojawiasz się przy tej okazji po raz pierwszy. Grałaś z wieloma znanymi postaciami, chociażby z mistrzem saksofonu Maciejem Sikałą. Czym dla ciebie były te doświadczenia? Czy wpłynęły na dojrzałość twojej muzyki?

Będąc sidemanką big-bandów, miałam okazję grać z Henrykiem Miśkiewiczem, wspomnianym Maciejem Sikałą i Piotrem Baronem. Były to dla mnie inspirujące doświadczenia i wiązały się z dużymi pozytywnymi emocjami. Pochodzę z rodziny, w której nie było żadnej muzycznej tradycji, więc swoją pasję do muzyki rozbudzałam poprzez słuchanie nagrań. Moją pierwszą płytą była More Love Henryka Miśkiewicza i nie marzyłam nawet, że kiedyś wystąpię obok niego na jednej scenie. Natomiast dzięki Maciejowi Sikale zdecydowałam się pójść na akademię muzyczną. Poznaliśmy się na warsztatach jazzowych w Pułtusku w 2006 roku. Miałam wtedy dość poważne rozterki życiowe i nie wiedziałam, jakie studia podjąć. Nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek dostanę się na akademię muzyczną. On jednak był głęboko przekonany, że powinnam spróbować. Za co jestem mu bardzo wdzięczna. Od tamtej pory ćwiczyłam każdego dnia. Nawet w wakacje! Brzmienie mojej muzyki jest efektem inspiracji twórczością wielu innych saksofonistów, takich jak Bob Berg, Ernie Watts, Branford Marsalis, Jan Garbarek, Chris Potter, Sonny Rollins, Joe Henderson.

Fascynujesz się krajami romańskimi, skończyłaś italianistykę i hispanistykę. Czy z tego powodu w składzie Karolina Pernal Quintet znalazł się włoski saksofonista i klarnecista Achille Succi? Czy można doszukać się południowego pierwiastka również w kompozycjach zawartych na płycie?

Zaprosiłam Achille do zespołu nie tyle ze względu na jego włoskie pochodzenie, co na jego muzykalność. Tak, moim zamysłem było, aby to Achille wniósł południowy pierwiastek. My natomiast wnieśliśmy słowiański. Przyznam szczerze, że moje zainteresowania kulturowe bardziej odnoszą się do kuchni, architektury, filmu i języków samych w sobie. Myślę, że w mojej muzyce można się doszukać raczej wpływów muzyki amerykańskiej, ponieważ takim jazzem przesiąkłam.

W twoim zamierzeniu tytuł albumu Claridad odnosi się do uczucia olśnienia, w wyniku którego nie ma wątpliwości co do własnego powołania. Chodzi o twoje powołanie muzyczne, a może jest to bardziej duchowa opowieść?

Śmiało mogę powiedzieć, że muzyka to jedno z moich powołań. Drugim jest moja rodzina i naprawdę wiele radości odnajduję w macierzyństwie. Chciałabym pokazać moim dzieciom, że warto mieć marzenia i realizować je. Mam nadzieję, że realizując swoje autorskie projekty, uda mi się dotrzeć do wielu odbiorców. Gdy tak się stanie, chciałabym zrobić coś, co wyjdzie poza muzyczne ramy i będzie po prostu niosło dobro. Muzyka nieodzownie łączy się z duchowością. Przynajmniej dla mnie.

Nie mogę nie zapytać. Jak to jest być w mniejszości? Mało kobiet-instrumentalistek odniosło sukces na polskiej scenie jazzowej, tym bardziej saksofonistek. Czy ta nisza niesie za sobą więcej trudności czy korzyści?

Nie ma nic piękniejszego niż wypełnianie niszy. Zaczęłam grać na saksofonie mając 12 lat, ponieważ pokochałam ten instrument, pokochałam również jazz. Moje serce rwało się do grania. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy, że tak mało jest kobiet grających zawodowo. Zwłaszcza muzykę rozrywkową. Owszem, wiele z nich uczy się grać na etapie szkół muzycznych, ale później niestety rezygnują. Być może brakuje im wiary w siebie. Na szczęście moi mentorzy i moi przyjaciele nie pozwolili mi zrezygnować i za to jestem im dzisiaj wdzięczna. A bycie jedyną kobietą wśród wielu mężczyzn niesie za sobą takie korzyści, że na przykład noszą mi instrument.

autorka: Aya Al Azab

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO