fot. materiały prasowe
Łukasz Kokoszko – gitarzysta, kompozytor, reprezentant młodego pokolenia wchodzącego na polskie sceny. Założyciel zespołu Łukasz Kokoszko Collective – grupy młodych muzyków związanych z Krakowem i Akademią Muzyczną w Katowicach, której są absolwentami.
Aya Al-Azab: Jesteś laureatem siódmej edycji konkursu Jazzowy debiut fonograficzny. Jak traktujesz takie wyróżnienie u progu swojej kariery?
Łukasz Kokoszko: Dziś każdy może nagrać i wydać płytę. Nie potrzebuje do tego celu ani studia nagraniowego, ani wytwórni. Efekt tego jest taki, że rynek muzyczny jest przesycony projektami, produkcjami i półprodukcjami, których sukces często w ogóle nie zależy od jakości i poziomu wykonawczego. W obecnych czasach nawet profesjonalni muzycy nagrywają płytę w domu. Muszę przyznać, że odkąd pamiętam, kiedy myślałem o swojej debiutanckiej płycie, wyobrażałem sobie, że chciałbym ją stworzyć najlepiej, jak się da. Marzyłem o pięknym, profesjonalnym studiu, znakomitym i wrażliwym realizatorze, który będzie potrafił nagrać moją muzykę tak, aby oddać wszystkie emocje, które niesie ona ze sobą. Trudno stawiać takie wymagania, jeśli chce się materiał nagrać „po kosztach”, nie inwestując w profesjonalizm. Dzięki zdobyciu środków z Instytutu Muzyki i Tańca, który organizuje konkurs Jazzowy debiut fonograficzny, mogłem zarejestrować swoją muzykę w magicznym studiu Monochrom. Umożliwiono mi również wejście na rynek muzyczny ze swoją propozycją. Zależało mi na tym, żeby uwiecznić na albumie swoje kompozycje. Są one dla mnie ważne i opowiadają wiele historii, za którymi stoją często silne emocje.
fot. Maria Jarzyna
Zatem płyta jest rodzajem autobiografii?
Jest raczej uwiecznieniem wielu ważnych momentów z mojego życia. I nie tylko. Niektóre tytuły nawiązują wprost do wydarzeń z przeszłości, w których brałem udział, niektóre to impresja na temat jakiejś konkretnej emocji bądź zjawiska. Tytuły wiążą się też często z okolicznościami, w jakich dane dzieła powstawały. Cieszę się, że moja płyta będzie w pewnym stopniu osobistą wypowiedzią, choć nie jestem całkowitym zwolennikiem czy adoratorem muzyki programowej.
Zdobyłeś nagrody i wyróżnienia wielu festiwali i konkursów, między innymi w konkursie w ramach 56. Festiwalu Jazz nad Odrą, w drugiej edycji konkursu im. Jarosława Śmietany, Grand Prix na Międzynarodowym Konkursie Improwizacji Jazzowej w Katowicach. To był twój sposób na stanie się profesjonalnym muzykiem? Myślisz, że bez nagród mógłbyś zaistnieć na jazzowej scenie?
Jako początkujący muzyk, kompozytor czy lider często miałem problemy z poczuciem własnej wartości. Niełatwo było mi określić, czy zdobyta wiedza, umiejętności i warsztat to już jest coś, czy to dopiero początek nauki i drogi do celu. Na konkursy zawsze wybierałem się po to, żeby zweryfikować siebie przed innymi. Mam na myśli zarówno komisje, jak i kolegów, którzy również startowali w przesłuchaniach. Kiedy zdobywałem kolejne nagrody i wyróżnienia, utwierdzałem się w przekonaniu, że to, co robię, ma sens i że idę w dobrym kierunku. Wspaniali muzycy, których spotykałem na konkursach, zawsze dawali mi mnóstwo energii i mobilizacji do samodoskonalenia. Uświadamiałem sobie wówczas także, jak niewiele potrafię i ile ciężkiej pracy czeka mnie jeszcze w przyszłości. Zawsze jednak pamiętałem o tym, że to tylko konkursy, na które przyjeżdża mnóstwo bardzo utalentowanych młodych artystów. W rezultacie trudno wybrać obiektywnie najlepszego i uhonorować główną nagrodą. Ostatecznie za każdym razem był ktoś, kto poczuł się urażony, niedoceniony. Wielu też otwarcie deklarowało, że werdykt jury był niesprawiedliwy. Niestety, trudno jest wyłonić zwycięzcę w takiej formule, to nie jest sport. Ocena muzyki opiera się na subiektywnych odczuciach. Tu nie ma lepszych i gorszych.
W jakim stopniu konkursy pomagają młodym muzykom?
W moim odczuciu to zależy przede wszystkim od nich samych. To jest tak, że kiedy wygrywa się konkurs, powstaje wokół laureatów trochę pozytywnego zamieszania i zainteresowania. Jeśli sprawnie wykorzysta się ten moment, można pozyskać sporo wartościowych kontaktów i dotrzeć do potencjalnych odbiorców swojej muzyki. Konkurs sam w sobie jest świetną formą zaprezentowania się i weryfikacji swojej osobowości muzycznej. Trzeba pamiętać, że zdobywanie nagród nie jest bramą do sukcesu i nie gwarantuje koncertów, fanów i szeroko pojętej kariery. Nawet jeśli przyjeżdża się po Grand Prix, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że rok później mogą nas tam już nie pamiętać. Postrzegam konkursy jako wydarzenia, podczas których można zbudować sieć kontaktów z wpływowymi ludźmi, organizatorami festiwali i koncertów. Tam także zawiązują się długotrwałe relacje między ludźmi i rodzą się piękne pomysły muzyczne w głowach młodych artystów.
Twoje ambicje przekraczają granice naszego kraju? Czy może polska publiczność ci wystarcza?
Myślę, że jazz jest międzynarodowym, ponadkulturowym językiem. Tutaj nie ma czegoś takiego jak bariery komunikacyjne. Jeśli spotka się dwóch muzyków z różnych zakątków Ziemi, często nie potrzeba słów, by doskonale zrozumieli się wzajemnie na scenie. Wspólny język muzyczny łączy ich, a niekiedy buduje między nimi magiczną, metafizyczną więź. Uwielbiam momenty, w których tak doskonale rozumiem się z kolegami podczas wspólnego muzykowania, i cieszę się, że mogę tego doświadczać coraz częściej. Z moją muzyką oczywiście chciałbym dotrzeć do całego świata, ale w tej chwili skupiam się na naszym kraju. Jest całe mnóstwo festiwali jazzowych i wspaniałych imprez muzycznych, podczas których młodzi muzycy prezentują swój materiał. Chciałbym wziąć udział w jak największej ilości takich wydarzeń. Kiedy uznam, że zaprezentowałem swój materiał tak dużej publiczności w naszym kraju, jak tylko się dało, będę myślał o poszerzeniu pola działania.
Ponad pół roku temu zagrałeś swój koncert dyplomowy. Jak wspominasz czas studiów?
Ostatnio zastanawiałem się na tym, jak ważną rolę odgrywają w życiu młodego artysty studia muzyczne. I doszedłem do wniosku, że są niezwykle istotne. To na uczelniach powstają najlepsze i najciekawsze projekty i najlepiej brzmiące zespoły. To właśnie tam rodzą się długotrwałe przyjaźnie między muzykami, które owocują wieloletnią współpracą i wspólnymi podbojami świata muzycznego. Istnieje też coś w rodzaju zdrowego współzawodnictwa między studentami, którzy motywują się wzajemnie do działania, wymieniają się doświadczeniem i kontaktami – z klubami muzycznymi i festiwalami. Razem ciężko pracują, ćwiczą, słuchają mistrzów i dążą do muzycznej doskonałości. Na stałe w sferze wspomnień pozostaje z pewnością czas spędzony beztrosko w akademiku i radosne chwile związane z życiem studenckim – imprezy czy wspólne wyjazdy na konkursy i festiwale.
fot. materiały prasowe
Jesteś z Wrocławia, ale kończąc Akademię Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, przypieczętowałeś niejako przynależność do katowickiej sceny jazzowej. Z jakim środowiskiem się utożsamiasz? Które najbardziej cię ukształtowało muzycznie?
Na swojej drodze muzycznej spotykałem wielu ważnych dla mnie ludzi, którym bez wątpienia zawdzięczam to, kim jestem dziś i w jakim miejscu swojej muzycznej przygody się znajduję. Każdy z nich wniósł coś wartościowego do mojego życia i pokazał mi nowy punkt widzenia. To byli moi nauczyciele, to byli również starsi koledzy – muzycy, którzy wprowadzali mnie w magiczny świat jazzu, zapoznając mnie z pięknem twórczości muzyków, których nigdy wcześniej nie znałem. O przynależności do danego środowiska decyduje to, z kim się na co dzień gra. Od wielu lat współpracuję z muzykami związanymi z Katowicami oraz Krakowem. Niewątpliwie wynika to z faktu, że studiowałem przez pięć lat na katowickiej Akademii Muzycznej i tam poznałem ludzi związanych z tymi dwoma miastami. Dziś jednak muzycy z całego kraju, ale i całego świata, znają się i współpracują ze sobą. Ja też też mam przyjemność grać z muzykami z całej Polski, nie ograniczając się tylko do jednego środowiska czy wąskiej grupy muzycznych przyjaciół.
Występowałeś na najważniejszych festiwalach jako reprezentant młodego pokolenia. Niedawno wystąpiłeś po raz kolejny na festiwalu Jazz nad Odrą. Jaką rolę, twoim zdaniem, odgrywają młodzi twórcy w kształtowaniu jazzu w Polsce?
Możliwość wystąpienia na prestiżowych i legendarnych festiwalach to zawsze duży zaszczyt i szczególne wyróżnienie dla młodych artystów i zespołów. Kiedy zaczynamy grać, to pierwszymi miejscami, w których możemy zaprezentować naszą muzykę, są małe kluby jazzowe, które od lat są kuźnią młodych talentów. Z czasem jednak każdy pragnie więcej i chce ze swoją muzyką docierać do coraz szerszego kręgu odbiorców. Cieszę się, że są w Polsce festiwale, które nie bronią się przed zapraszaniem młodych twórców. Kultywują tradycję prezentowania mistrzów starszego pokolenia, ale nie ograniczają się do propagowania nazwisk, które wszyscy znają. Myślę, że warto promować świeże, młode pokolenie muzyków, bo to ono niedługo będzie zobowiązane przejąć stery wyznaczania kierunków w muzyce jazzowej. Dziś obserwujemy istny wysyp ciekawych młodych muzyków, którzy doskonale rokują i są bardzo świadomi muzycznie, świetnie wykształceni, mają bardzo dużo energii i mnóstwo niekończących się pomysłów muzycznych. Nierzadko bywa tak, że największe talenty odkrywane są przez publiczność i dziennikarzy właśnie podczas festiwali jazzowych. Dobrze się zatem dzieje, gdy dyrektorzy artystyczni takich imprez mają wrażliwe ucho i otwarci są na młodych twórców.
Zastanawiam się nad młodzieńczym dążeniem do dojrzałości. Mimo zalet młodości – energii i świeżości myśli – zazdrości się w waszym wieku pozycji starszych i doświadczonych kolegów.
W procesie nauczania przyswaja się mnóstwo wiedzy i, chcąc osiągnąć doskonałość techniczną, udoskonala się warsztat instrumentalny. Uczymy się grać w bardzo szybkich tempach, w skomplikowanych podziałach rytmicznych i zaawansowanych połączeniach harmonicznych. Potem, wraz z dążeniem do dojrzałości, eliminuje się niepotrzebne dźwięki i stara się uzyskać pewnego rodzaju prostotę i przejrzystość. Tak że często mniej oznacza więcej. Dojrzałość muzyczna to umiejętność zrezygnowania ze zbędnego popisywania się techniką i z dominacji nad resztą zespołu. To trudna sztuka słuchania się nawzajem i budowania wyjątkowego porozumienia i metafizycznej więzi z innymi. Kiedy słuchamy mistrzów, to najbardziej podziwiamy ich właśnie za tę dojrzałość i mądrość wyboru.
Brałeś udział w nagraniu płyty Faith Pawła Wszołka, o której Rafał Garszczyński dla JazzPRESSu napisał: „Łukasz Kokoszko ze swoją gitarą jest odpowiedzialny za brzmienie zespołu, które zapamiętam i którego będę poszukiwał na kolejnych płytach”. Kiedy postanowiłeś z gitarzysty sesyjnego przejść na pozycję lidera i stworzyć własny zespół? Czy takie przychylne opinie odegrały jakąś rolę w podjęciu tej decyzji?
To nie było takie proste. Bardzo długo wzbraniałem się przed założeniem własnego zespołu z autorską muzyką. Kiedy przyszło mi zagrać pierwsze koncerty pod moim nazwiskiem, miałem mnóstwo wątpliwości, dotyczących tego, czy mogę i czy powinienem prezentować swój własny materiał. Komponowanie było dla mnie zawsze sztuką niezwykle trudną i odpowiedzialną. Na początku wstydziłem się prezentować swoje utwory i wmawiałem sobie, że są słabe, mało oryginalne i że przecież jest tyle pięknej muzyki wokół, a ja się silę na jakieś własne utwory. Musiało minąć dużo czasu, zanim dojrzałem jako kompozytor do tego, żeby być dumnym ze swoich utworów i z odwagą prezentować je słuchaczom. Przeszedłem długą drogę, dzięki której mój materiał dojrzewał, poddawany był modyfikacjom, ewoluował do ostatecznej formy. To mnóstwo nieprzespanych nocy i pomysłów wyrzuconych do kosza. Musiało minąć dużo czasu, abym mógł z bardziej rozległej perspektywy spojrzeć na siebie jako autora muzyki i zdefiniować swój styl kompozytora.
autor: Aya Al-Azab
Tekst ukazał sie w magazynie JazzPRESS 09/2018