Wywiad

Piotr Schmidt International Sextet: Komeda Unkown 1967

Obrazek tytułowy

fot. Materiały prasowe

Piotr Schmidt – trębacz w kapeluszu, zresztą jak ten, któremu w 2018 roku zadedykował swój album Tribute To Tomasz Stańko. Od urodzenia naznaczony historią jazzu, zaczytany w twórczości ojca, wybitnego polskiego historyka gatunku Andrzeja Schmidta, postanowił kontynuować ścieżkę tradycji m.in. na płytach Saxesful vol. I i vol. II, nagranych z udziałem zaproszonych gości – m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Zbigniewa Namysłowskiego, Henryka Miśkiewicza i Macieja Sikały. Muzykę Krzysztofa Komedy poznał dzięki kolekcji płyt taty, a potem samodzielnemu studiowaniu wszelkich materiałów źródłowych. Z wiedzą, lecz i pokoleniowym dystansem, traktuje nieznane dotąd kompozycje niewinnego czarodzieja napisane w 1967 roku do programu Moja słodka europejska ojczyzna, by dowieść, że o autorze Astigmatic nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Projektem Komeda Unknown 1967 Piotr Schmidt inicjuje poszukiwania własnej ojczyzny dźwięku.


Marta Goluch: Ballad for Bernt na płycie Dark Forecast z 2020 roku to był taki przedtakt do „współpracy” z nieznanym Komedą?

Piotr Schmidt: Raczej nie. Jakoś tak wyszło, że po płycie Tribute to Tomasz Stańko, na której znajduje się słynna kołysanka Rosemary’s Baby, chciałem znowu jakiś utwór Komedy zamieścić na moim kolejnym albumie. Tym razem padło na Balladę z Noża w wodzie oraz Ballad for Bernt. Te dwa utwory jakoś mi bardzo pasowały do charakteru Dark Forecast. Wtedy wprawdzie już Krzysztof Balkiewicz wspominał o odnalezionych utworach i przymierzaliśmy się do Love Polish Jazz Festival, ale szybko okazało się, że go lockdownowo odwołano, a mój koncert został przesunięty o rok, na wrzesień 2021.

Jak się recytuje na instrumentach? W końcu partie recytowane, które uwzględnił Komeda w programie Moja słodka europejska ojczyzna, trzeba było zastąpić – w mniejszym bądź większym stopniu – muzyką.

Muzyka Komedy była ascetyczna, ale kompletna. Było jej mało, ale to, co było, to gotowe motywy. Recytacje miały być uzupełnieniem muzyki, ale można ją było rozbudować o własne muzyczne części i aranżacje. Rozwinąłem te rzucone przez Komedę myśli o swoje skojarzenia i doprowadziłem do powstania bardziej rozbudowanych utworów. Absolutnie nie zastanawiałem się, jak by na nie wpłynęła recytowana poezja, bo wtedy być może musiałbym zrobić inne aranżacje. A teraz mamy muzykę kompletną, która wierszy nie potrzebuje. Ja osobiście tak wolę. Nie wiemy, czy tworząc muzykę, Komeda inspirował się – a jeśli tak, to w jakim stopniu – wierszami, rytmiką sylab, znaczeniem… Zresztą nie zamierzałem tej muzyki odtwarzać zgodnie z domniemanym sposobem grania jej przez samego kompozytora w tamtych czasach – w jazzie to nie przystoi, chyba że robimy typowy cover band lub tribute z takim założeniem. W Komedowskich odnalezionych nutach perkusista nic nie ma zapisane, pianista tylko akordy, które sam musi twórczo od razu rozwinąć i uzupełnić, melodyk dostaje szkic tematu, który podlega interpretacji, a potem przeradza się w improwizację. Koncepcja jest mocno twórcza i każdy na swój sposób musi odnaleźć się w zespole, bo nic nie jest mu podane na tacy. Muzyka na tej płycie to nasza wrażliwość, nasza estetyka, nasze aranżacje, dokomponowane części; można powiedzieć, że Komeda był tylko rewelacyjnym, ale jednak pretekstem, punktem wyjścia do dalszych rozważań.

Czujesz się uważnym reinterpretatorem czy raczej wolnym duchem Komedowskiej stylistyki?

Zdecydowanie czuję się wolnym duchem – interpretuję, rozbudowuję, aranżuję Komedę po swojemu, tak jak ja to czuję. Wydaje mi się, że w tej płycie może być więcej Schmidta niż Komedy, ale nie chcę wychodzić przed szereg. Na płycie CD zapomniałem nawet napisać, że jestem autorem większości aranżacji, bo jeden utwór zaaranżował Paweł Tomaszewski, a jeden moja żona Joanna Szymala. A jednak te aranżacje mają olbrzymie znaczenie i wpływają niesamowicie na brzmienie i charakter tej muzyki. Są całe dopisane fragmenty, na których przeważnie są partie improwizacji. Zawierają one harmonie, których Komeda by nigdy nie napisał w tamtych czasach. To akordy dużo bardziej nowoczesne, współczesne. Uważam, że kreatywny muzyk jazzowy tak powinien podchodzić do materiału muzycznego, zwłaszcza jeśli materiał wyjściowy nie jest jego, jest zapożyczony lub komuś dedykowany.

Krzysztof Komeda określił muzykę skomponowaną do albumu Moja słodka europejska ojczyzna jako swoje „najpiękniejsze i najważniejsze muzycznie dzieło”. Pojawił się strach przed sięgnięciem po ten repertuar?

Początkowo pojawił się strach, kiedy spojrzałem na te nuty. Tam było bardzo mało nut, te utwory były dość skromnie napisane. Motywy bardzo interesujące, takie bardziej filmowe, jak to u Komedy, ale często cały utwór to był jeden motyw, dwie linijki i coś trzeba było z tym zrobić. Historyczna waga tej muzyki, jak i żadnej innej, mnie jednak nie deprymuje. Rozpatruję każdy materiał muzyczny przez pryzmat samej muzyki, jak ona mnie inspiruje. Nigdy nie byłem nieśmiały względem wielkich tego świata, zawsze dążyłem do tego, by rozmawiać z nimi jak równy z równym, nauczyć się czegoś od nich, zrozumieć, dlaczego są lub byli wielcy i co się na to składa. Zanalizować temat. Niemniej jednak miło mi, że trafił mi się w ręce właśnie ten materiał, o którym Komeda sam tak się wyraża.

Album Meine süsse Europäische Heimat zamykał muzyczną podróż Komedy po Europie, a czy twoja płyta, która do tej podróży nawiązuje, może zainicjować nowy rozdział interpretowania jego dzieła poza granicami Polski?

Wszystko zależy od tego, jaką uda się zrobić promocję tej płyty na Zachodzie. Mamy partnera wydawniczego, czyli oprócz SJRecords działa też wydawnictwo z Gießen – O-Tone Music, i oni będą mocno promować ten krążek w krajach niemieckojęzycznych i dalej na Zachód. Jak duży oddźwięk uda się uzyskać, zobaczymy, ale na pewno będziemy się starali wypromować ten krążek jak najbardziej, bo osobiście uważam, że on na to zasługuje.

Zastanawia mnie też dobór muzyków do projektu – dlaczego to sekstet, choć muzyków ośmiu?

Muzyków grających na raz jest zawsze sześciu. Zawsze słyszymy maksymalnie sekstet. Natomiast w pewnych utworach grają Harish Raghavan i Jonathan Barber, a w innych – Michał Barański i Sebastian Kuchczyński. Reszta, tzn. Paweł Tomaszewski, David Dorużka, Kęstutis Vaiginis i ja, to stała niezmienna. Dlaczego tak? Chciałem zaprosić do studia tych wybitnych Amerykanów, by nagrali z nami te utwory, co potrzebne było mi również w kwestii promocji i sprzedaży zagranicą. Chciałem także, by na płycie była nasza polska sekcja rytmiczna, z którą regularnie gram promujące album koncerty. Dzięki takiemu podziałowi mam ich wszystkich, a Michał i Sebastian też czują się częścią tego albumu i pełnoprawnymi członkami zespołu. Wiadomo, że z nowojorczykami nie będę grał regularnych koncertów, bo to niepraktyczne.

Zawsze dla lepszego poznania będzie można się z tym naszym Komedą integrować poprzez czarny krążek, którego premiera już na jesieni.

Od pewnego czasu to już u mnie tradycja. Wersja winylowa tego albumu będzie miała swoją premierę koncertową albo 8 października przy okazji koncertu w studiu im. Lutosławskiego podczas festiwalu komedowskiego w Warszawie, albo na dużej scenie Cavatina Hall w Bielsku-Białej, gdzie mamy wystąpić 31 października w ramach zaduszek jazzowych.

Podczas sesji nagraniowej do Komeda Unknown powstał także materiał autorski na kolejną płytę, ale w międzyczasie pojawiła się współpraca z triem Włodzimierza Nahornego – znowu legendy, znowu powiew „polishjazzowej klasy(ki)”…

Z Włodzimierzem Nahornym miałem wielką przyjemność zagrać pierwszy raz w listopadzie 2021 podczas moich zamkniętych koncertów w Chorzowie, gdzie realizuję serię ekskluzywnych spotkań – z koncertami włącznie, ale tylko dla zapraszanych ludzi biznesu, sponsorów… Tam nasz wspólny koncert tak bardzo się spodobał panu Nahornemu, że wracając samochodem do Warszawy, w rozmowie z Mariuszem Bogdanowiczem postanowili zaproponować mi wspólne nagranie ich nowej płyty. To dla mnie wielkie wyróżnienie i okazja, bowiem ten nestor polskiej pianistyki nie tylko jazzowej to, tak jak wspomniałaś, chodząca historia polskiego jazzu, a przy tym wciąż genialny muzyk i niezwykle sprawny technicznie pianista, pomimo swojego wieku. Sam się zastanawiam, co mnie tak fascynuje w powrocie do przeszłości, może to, że mój tata był historykiem jazzu, urodził się w 1922 roku i fascynował się tym, czego w większości współcześnie już nie ma. Na pewno jednak Włodzimierz Nahorny to nie powrót do przeszłości. Skomponowane są zupełnie nowe kompozycje tego niezwykle płodnego artysty. Nasz album Freedom Book – Okruchy Dojrzałości ukaże się nakładem wydawnictwa SJRecords (www.sjrecords.eu) 17 września, przy okazji koncertu w klubie Jassmine. Mamy też potwierdzonych kilka innych koncertów razem, co dla mnie osobiście otwiera kolejny rozdział fantastycznej muzycznej współpracy i przygody zarazem.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO