Wywiad

Robert Kaczmarek: Pamięć o geniuszach

Obrazek tytułowy

Robert Kaczmarek – dyrektor Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego – jako reżyser filmów dokumentalnych szczególnie zainteresowany jest przybliżaniem życia i twórczości ważnych postaci polskiego jazzu. Jednym z jego dzieł o takiej tematycejest dokument o Zbigniewie Seifercie rywalizujący w konkursie DocFilmMusic rozpoczynającego się w maju Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Między innymi o genezie powstania tego filmu opowiadał reżyser, goszcząc w audycji RadioJAZZ.FM. Prezentujemy zapis fragmentów tej rozmowy.

Jerzy Szczerbakow: Postać Zbigniewa Seiferta jest dla pana szczególna, zwłaszcza w kontekście premiery pana filmu Zbigniew Seifert. Przerwana podróż?

Robert Kaczmarek:Tak, jest ważna od wielu lat, chociaż od niedawna również w zupełnie nowy sposób. Wiem, że brzmi to zagadkowo. Kończąc reżyserię w szkole filmowej, pomyślałem o zrobieniu tryptyku o trzech wybitnych muzykach, którzy odeszli zbyt wcześnie. Pan Bóg obdarzył ich wyjątkowym talentem, a wiedzieliśmy o nich dość niewiele. Co oczywiste, wychodząc ze szkoły filmowej i znając filmy Polańskiego, a także całą legendę owej szkoły, trudno było nie zainteresować się Komedą. Szczególnie mając coś wyjątkowego, bo dostałem wtedy kasetę z próbami, z takimi wprawkami Komedy. Drugą taką postacią był Mieczysław Kosz – zapomniany geniusz, który pozostawił po sobie tylko jedną płytę. No i Zbigniew Seifert, o którym pan wspomniał. Kolejny muzyk, który miał świat u stóp – dosłownie, ponieważ, kiedy mieszkał w Nowym Jorku, świat muzyczny był pod jego stopami. Gdy udało mu się wyrwać z PRL-u i wyjechać w daleki świat, niestety jego życie potoczyło się dość dramatycznie. Filmy te za każdym razem opowiadały o czymś innym, ponieważ ja nie jestem znawcą jazzu, a reżyserem filmowym, który znajduje w tych biografiach coś wyjątkowego. Coś, czym warto podzielić się z widzem. W wypadku Komedy była to kwestia sukcesu i przebicia się na najwyższy diapazon świata muzycznego, a także cena, jaką płaci się za sukces. Zaś w przypadku Kosza był to film o potwornej samotności, która dopadała go coraz mocniej, co oddalało go także od matki i rodzinnej wioski na Lubelszczyźnie. Skończyło się to tragicznie. Film wyjaśnia, że ta jego dramatyczna śmierć była śmiercią samobójczą. Dotarliśmy do wszystkich akt. Znalazłem nawet świadka, który widział Kosza wychodzącego przez okno, co również jest w filmie pokazane. No i wielkie wyzwanie, czyli Zbigniew Seifert. Artysta z nich trzech tworzący najtrudniejszą w powszechnym odbiorze muzykę, owiany legendą. Nieznany zarówno od strony biograficznej, jak i muzycznej. Film, który chciałem o nim nagrać, bazując na obecnie posiadanych materiałach, jawił mi się jako obraz o wielkiej miłości. Seifert nie istniałby bez swojej żony Agnieszki, dla której był jak tlen.

Zrobienie filmu dokumentalnego o artyście musi zawierać w sobie jakiś haczyk. Czy w filmie Zbigniew Seifert: Przerwana podróż haczykiem tym jest relacja pomiędzy muzykiem a jego żoną?

Tak, absolutnie tak. I jest to opowieść o czasie, o przyjaciołach – tych artystycznych i prywatnych – czy też o tym, jak zmieniała się jego muzyka. Jest tam jednak umieszczona, na pozór bardzo niewinna, „setka”. Fragment rozmowy z Agnieszką o tym, jak zdecydowała o jego karierze, o jego losie. Kiedy byli już na emigracji w z Zachodnich Niemczech, Zbyszek dostał propozycję bycia pierwszym skrzypkiem w którejś filharmonii. To było miejsce, które dawało luksus spokoju egzystencjalnego, prestiż, pieniądze. W tamtych czasach w Zachodniej Europie, w porównaniu z tym, skąd wyjeżdżali, bycie człowiekiem establishmentu artystycznego było dla nich zmianą o 180 stopni. Agnieszka wtedy powiedziała, że nie chce, by jej mąż był bogaty, ale przez to nieszczęśliwy. Chce, by był szczęśliwy i robił to, co kocha. To ona zmieniła bieg jego historii.

Zbigniew Seifert_Przerwana podróż Zbigniew Seifert_Interrupted Journey reżdir Robert Kaczmarek (2).jpg

Niezwykła historia. To wsparcie, które otrzymał, było czymś wspaniałym. Oznaczało w ich życiu akceptację stanu wiecznej niepewności, ponieważ to się wiązało, i nadal się wiąże, z życiem artystycznym.

Tak jest, dokładnie tak było. Właśnie te filmy zajęły mi tylko 30 lat… Wcześniej wspomniałem, że Seifert jest dla mnie postacią szczególną od lat, ale od niedawna także w nowy sposób. Od lat, ponieważ zacząłem się nim interesować, kończąc szkołę. To było w 1989 roku. Od niedawna zaś dlatego, że film dostał się do konkursu festiwalu filmów dokumentalnych w Krakowie, zarówno do sekcji krajowej, jak i międzynarodowej. Dla mnie jest to ogromna satysfakcja i przyjemność, szczególnie z uwagi na fakt, że będę mógł ten film pokazać w mieście Zbyszka. Los chciał, że premiera odbywać się będzie w Krakowie. Nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę. Zrobię co w mojej mocy, aby w tym czasie wypromować Zbyszka i jego muzykę.

Przypomniał mi się fragment rozmowy z Ewą Bem. Opowiedziała mi anegdotę, o tym jak Zbyszek w jakiejś krakowskiej fontannie puszczał swój futerał od skrzypiec jak łódkę. To były jednak inne czasy, inny rodzaj fantazji i inny stosunek do muzyki. Od którego roku z biografii Seiferta zaczyna się film? Czy pokazuje jego ewolucję? Przecież on na początku był saksofonistą…

Film przedstawia całą biografię, chociaż akcenty na różne fragmenty jego życia rozłożone są wielorako. Myślę, że dominującym wątkiem jest okres, w którym był skrzypkiem. Nie uciekamy natomiast od rozmów z pierwszymi muzykami, którzy mu towarzyszyli. To są właściwie chyba jeszcze koledzy ze średniej szkoły muzycznej, również niektórzy już nieżyjący, jak choćby Stefański. Jest to też film o moim pokoleniu, a także tych trochę ode mnie starszych, myślę że szalenie istotnych dla młodzieży lat 70. i 80.

Niestety jesteśmy świadkami powolnego odchodzenia tego pokolenia. W zeszłym roku odszedł Wojtek Karolak, niedawno Zbyszek Namysłowski…

A byli to ludzie, którzy towarzyszyli młodym, interesującym się muzyką słuchaczom w tym siermiężnym okresie PRL-u. Ludziom, chcącym doświadczać muzyki niezależnej. Ja wiem, że to, co mówię, może wydawać się niemożliwe, ale kiedyś po prostu nie można było tej muzyki słuchać. Można było próbować słuchać tej muzyki z trzeszczącego radia, jednak był to pewien rodzaj tortury dla uszu. Co do płyt – w tamtych czasach cena jednej płyty na Zachodzie była równowartością miesięcznej pensji nauczyciela, więc były one prawdziwą rzadkością. To były zupełnie inne czasy. Jazz pełnił wtedy w Polsce zupełnie inną funkcję niż teraz. Obecnie ci ludzie odchodzą. Jedną z moich motywacji, jako reżysera, do kręcenia takich filmów jest wola zapisania tych czasów, w których żyłem, tych, które najlepiej znam i pamiętam. Robię również filmy o czasach, postaciach czy fenomenach, które są dużo odleglejsze. Natomiast czas zobrazowany w tym filmie jest mi szczególnie bliski. Między innymi dlatego nakręciłem Jazz na Kalatówkach, bo ten film opowiada o epoce, o fenomenie spotkania się grupy tych 40 osób. Każda z nich rozwinęła się później w sposób wyjątkowo genialny. Nie byli to jedynie muzycy, również plastycy, projektanci mody…

A także całe środowisko filmowe, które dla pana jest wyjątkowo znaczące. Jest też coś takiego… taki szczytowy moment pojawienia się kreatywnych osobowości w jednym czasie. Moment, gdy pojawia się ich bardzo wiele. Później jest okres względnej „ciszy”, a następnie znów kolejny zbiór osobowości kreatywnych. Jazz na Kalatówkach obrazuje historię, ten moment zetknięcia się całej masy wybitnych, młodych, kreatywnych twórców na Jazz Campingu na Kalatówkach, do którego doszło na przełomie lat 50. i 60.

Były dwie edycje – pierwsza w roku 1959, druga, już mniej udana, w roku 1960.

Czy mógłby pan opowiedzieć coś jeszcze o pozostałych filmach z tego słynnego tryptyku?

Co do filmu o Krzysztofie Komedzie Czas Komedy – powiem szczerze – środowisko przyjęło ten film bardzo dobrze, to był film roku. Pomysł na film o Mietku Koszu Esencja nastroju budził wiele wątpliwości, jednak ostatecznie uznałem, że warto go nakręcić, z uwagi na to, że trzeba podtrzymywać pamięć o geniuszach, którzy odeszli.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO