Wywiad

Roxy Coss: Urok i prowokacja

Obrazek tytułowy

fot. Desmond White

*Potrafi improwizować i organizować. Brzmienie jej tenoru niezwykle przypomina niepowtarzalny dźwięk Coltrane’a, równie świetnie gra na klarnecie basowym i sopranie. Ma niezwykłą, wręcz leniwą lekkość frazy, jest zjawiskowa, a zarazem kompletnie bezpretensjonalna. Jej kompozycje są tak chwytliwe, jak zaskakujące. Nie boi się wykorzystać popularnego serialu, żeby przyciągnąć do jazzu nowych słuchaczy. Nagminnie określana jako „sexy and can play” („seksowna, a do tego potrafi grać”), Roxy Coss walczy o to, żeby kobiety w jazzie były postrzegane tak jak mężczyźni – jako norma, a nie wyjątek.**

Basia Gagnon: Jakie jest twoje pierwsze muzyczne wspomnienie?

Roxy Coss: Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, fascynowało mnie pianino w przedszkolu. Dlatego rodzice pomyśleli, że warto mnie zapisać na lekcje. Zaczęłam grać i od początku to było fantastyczne doświadczenie i świetna zabawa, mój własny mały świat.

Kiedy zaczęłaś komponować swoje własne melodie?

Kiedy miałam jakieś pięć, sześć lat.

A kiedy zaczęłaś się interesować saksofonem i klarnetem basowym?

W mojej szkole była orkiestra i w czwartej klasie, kiedy miałam dziewięć lat, wybrałam saksofon. Głównie dlatego, że był „cool”, wszyscy fajni chłopcy na nim grali. Zaczęłam na altowym, ale w szóstej klasie, ponieważ byłam wysoka jak na swój wiek, dali mi tenor i poczułam się jak w domu. Dalej grałam na fortepianie, ale wiedziałam już, że tenor jest dla mnie, bardziej niż fortepian. U mnie w domu zawsze było słychać jazz, ale na początku go nienawidziłam. Kiedy zaczęłam grać w zespole jazzowym, zaczęłam lepiej rozumieć tę muzykę i pokochałam ją dzięki graniu.

To dość nieortodoksyjne, zwykle muzycy jazzowi szkolą się, słuchając nagrań. Czy pamiętasz utwór albo artystę, który cię „obudził” do tej muzyki?

Jednym z pierwszych był Blue Train Coltrane’a, który do tej pory jest na tej liście. To pierwsza płyta, do której nuciłam, wszystkie partie po kolei.

RoxyCossFinal (25 of 30).jpg fot. Desmond White

To słychać w twojej muzyce. Miałam ciarki od pierwszego dźwięku twojego saksofonu, tak bardzo przypomina Coltrane’a. Czy to twój idol, czy odkryłaś potem inne inspiracje?

Oczywiście odkryłam innych, ale ta muzyka jest jak najlepszy przyjaciel, nigdy go nie stracisz, choć ciągle spotykasz nowych... W ostatnich latach to są szczególnie Wayne Shorter, Hank Mobley, Stan Getz, Stanley Turrentine, Sonny Rollins...

A klarnet basowy? Kiedy zaczęłaś na nim grać? To chyba niezwykły wybór dla kobiety.

No tak [śmiech]. Grałam w Jeremy Pelt Quintet na tenorze na kilku trasach w 2012 roku. Potem Jeremy stworzył nowy zespół (Jeremy Pelt Group – przyp. BG), w którym grałam na tenorze i sopranie. Mieliśmy zaplanowane nagranie, do którego napisał partie na klarnet basowy i zapytał mnie, czy na nim gram. Tak się złożyło że mój chłopak był saksofonistą, ale miał klarnet basowy, no i ja na to, że oczywiście, że gram! [śmiech] Zabrałam mu ten klarnet, zaczęłam gorączkowo ćwiczyć i odkryłam, że go uwielbiam! Dał mi nowy głos, który otworzył przede mną zupełnie nowe możliwości, bo to rzadszy instrument. Z Jeremym nagrałam dwie płyty – Water And Earth i Face Forward, Jeremy. Jeździłam z nim w trasy wiele lat. Przyjaźnimy się i słuchamy swoich nagrań. Był, i nadal jest, wspaniałym mentorem. Doświadczenia, jakie zebrałam, pracując z nim, w znacznym stopniu ukształtowały mnie i moją drogę do własnego zespołu. Nauczył mnie bardzo wiele o muzyce, świecie jazzu, jak być liderem, jak osiągnąć sukces w tej branży. Skojarzenie z jego nazwiskiem otworzyło mi wiele drzwi i przyniosło rozpoznawalność.

Klarnet basowy to mój ulubiony instrument. Ma niezwykle brzmienie. Czy wymaga większej siły fizycznej niż saksofon?

Nie, mniej więcej tyle samo, tylko wymaga innej techniki.

Angażujesz się w wiele różnorodnych form muzycznych – od orkiestr po projekty taneczne – które z nich są ci najbliższe?

Wszystkie są tak samo ważne. W byciu muzykiem kocham to, że codziennie jest nowy dzień i nowe wyzwanie, w którym mogę wziąć udział. Każda nowa osoba, która spotykam, to nowy muzyczny przyjaciel, od którego się uczę, doświadczając różnych muzycznych osobowości. Zaangażowanie w tak różnorodne projekty daje wielką satysfakcję. Ale oczywiście granie moich własnych kompozycji, z moim zespołem, to te najlepsze momenty, które podsycają ogień. Najbardziej lubię być na scenie, ale też komponować sama w domu.

Czy twoi rodzice są artystami? Jaki mieli wpływ na twoją edukację muzyczną?

Tak, oboje są artystami. Chociaż nie są profesjonalnymi muzykami, to muzyka jest obecna w mojej rodzinie od pokoleń. Mama jest aktywna na wizualnej scenie artystycznej w Seattle. Chodziłam z nią na wernisaże i dyskutowałyśmy o sztuce, rozpatrując ją z konceptualnego punktu widzenia. Oboje rodzice zachęcali mnie do podążania za swoją pasją od najmłodszych lat. Tata mówi, że kiedy miałam czternaście lat, wiedział, że będę muzykiem. Zawsze byli otwarci na mój rozwój i wspierali mnie, zachęcając do ćwiczenia, zapisując na prywatne lekcje, wysyłając mnie na muzyczne obozy. Wspierali mnie też w decyzji studiowania muzyki w szkole wyższej. Atmosfera domu, w którym od najmłodszych lat uczestniczyłam w rozmowach o artystycznym spełnieniu się, niezależnie od dziedziny, wpłynęła na to, jakim jestem muzykiem.

A jak wpłynęła na ciebie słynna muzyczna scena Seattle?

Seattle ma bardzo silną tradycję edukacji jazzowej. Państwowe szkoły mają orkiestry światowej klasy, więc byłam tam otoczona świetnymi nauczycielami, dyrygentami i utalentowanymi rówieśnikami. Granie w orkiestrze było nie tylko normalne, ale wręcz „cool”. Łatwo było znaleźć dostęp do prywatnych lekcji, warsztatów kompozytorskich, obozów jazzowych i wielu innych aktywności muzycznych.

Ciekawe, że najpierw grałaś w zespole jazzowym, a dopiero potem zaczęłaś jazzu słuchać. Większość aspirujących młodych jazzmanów „terminuje” w rockowych, bluesowych, funkowych czy folkowych zespołach, a dopiero potem dostaje się do jazzu. Jak ta „szybka ścieżka” wpłynęła na twoją muzykę?

Zaczęłam od lekcji fortepianu i gry w zespole instrumentalnym, zanim dołączyłam do zespołu jazzowego, miałam więc te same podstawy. Wszyscy moi znajomi uczyli się grać na pianinie i miałam świadomość, że moja muzyczna ścieżka jest inna. Powiedziałabym, że główna różnica polega tym, że od początku gry na fortepianie skupiłam się na teorii muzyki, ćwiczeniu słuchu i kompozycji, a to dało mi naprawdę mocne podstawy do nauki jazzu, jeszcze zanim wzięłam do ręki saksofon. Zawsze ciągnęło mnie do bluesowych jazzujących solówek na fortepianie. Mój tata słuchał jazzu w domu, chociaż nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie dołączyłam do zespołu jazzowego w szkole.

Terri Lyne Carrington, która nagrała płytę wyłącznie z kobietami, kiedy ją zapytałam o aspekt gender w jazzie, powiedziała, że nie chce zwracać na to uwagi, jest po prostu muzykiem. Stworzyłaś organizację Women in Jazz, jaka jest jej filozofia?

To skomplikowana sprawa. Częściowa odpowiedź brzmi: niestety jazz jest ciągle zdominowany przez mężczyzn i doświadczany jest przez kobiety zupełnie inaczej. Nawet jeśli któraś jak ja czy Terri Lyne Carrington mówi, że chce po prostu grać, a nie być kategoryzowaną, to kiedy za perkusją siedzi kobieta, ludzie o tym mówią. Tak, jestem kobietą, jestem muzykiem, a jednak punkt widzenia przesuwa się z muzyki na płeć, jakbyś była „inna”, poza normą. Niestety ciągle tak jest, i widać to w liczbach, że jest nas mało, dlatego potrzebna jest ta organizacja. Po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, ale również by stworzyć przestrzeń, w której możemy dzielić się doświadczeniami i gdzie możemy po prostu grać, czując się normalnie, takie miejsce, gdzie nie musimy myśleć o całej reszcie, tylko po prostu pozwolić sobie na kreatywność.

Kiedy mówiłaś o swoich inspiracjach, wymieniłaś samych mężczyzn. Wciąż nie ma wielu kobiet do naśladowania, jak to zmienić?

Jest bardzo niewiele kobiet, które grają na saksofonie. Oczywiście teraz pojawia się ich coraz więcej, ale w poprzednim pokoleniu w historii jazzu saksofon był instrumentem zdominowanym przez mężczyzn. I taki jest powód, dlaczego wciąż tak mało kobiet na nim gra. Po prostu nie miały, i dalej nie mają, wzorów do naśladowania. To właśnie powód stworzenia organizacji Women in Jazz – chcemy być bardziej widoczne, żeby młode kobiety pojawiające się w jazzie miały szanse znaleźć swoje mentorki.

Podobnie jest chyba z klarnetem basowym – czy znasz inne grające na nim kobiety?

Nie! [śmiech] Nie w jazzie. Mam wiele znajomych saksofonistek, które grają też na klarnecie basowym, ale nie znam żadnej mentorki.

Na okładce ostatniej swojej płyty The Future Is Female (Przyszłość jest kobietą) jesteś ubrana w kamuflażowe ciuchy, a na poprzedniej, Restless Idealism, w bardzo kobiecą wieczorową suknię. Czy twój wizerunek uległ zmianie, czy to dwie strony twojej osobowości?

Zdecydowanie to drugie – obie są bardzo autentyczne. Ja wybieram zdjęcia, wybieram kostiumy i tworzę stylizacje, mam pełną kontrolę nad moim wizerunkiem. Będąc kobietą w jazzie, będąc obserwowaną i postrzeganą jako kobieta, uważam za bardzi ważne to, jak się prezentuję. Jestem bardzo kobieca i uwielbiam się przebierać, ale to nie znaczy, że nie jestem silna.

Wracając do okładek, wizerunek zależy od tego, jaki jest koncept albumu. W przypadku The Future Is Female chodziło o stworzenie przestrzeni, gdzie kobiety mogą usiąść przy wspólnym stole na równych prawach. To była też reakcja na rządy Trumpa i poczucie, że sytuacja zaszła naprawdę za daleko. Kobiety nie są dopuszczane do władzy, nie biorą udziału,tak w polityce, jak i muzyce, w procesie zmian. Dla kobiet w jazzie też nie ma wystarczającego miejsca, by mogły się przyczynić do rozwoju tej muzyki. Ideą The Future Is Female jest wskazanie na przyszłość, w której kobiety – zresztą wszyscy, każdy, niezależnie od tego, w jakiej formie artystycznej się wypowiada, skąd się wywodzi – mają takie samo miejsce przy wspólnym stole. Każdy jest tak samo ważny.

Masz świetny zespół – jak długo razem gracie?

Budowałam ten zespół od 2008 roku, jakieś dziesięć lat. Powoli krystalizowała się moja wizja takiej instrumentacji. Byłam rezydentką w kilku nowojorskich klubach, gdzie miałam szanse rozwijać swoje kompozycje i zespół, wypróbować różne składy. Na poprzedniej płycie był skład bardzo podobny do tego na ostatniej, poza pianistą. Glen (Zaleski) zaangażował się w wiele projektów, a ja miałam szanse popracować na tej płycie z Miki [Yamanaką] i byłam zachwycona jej grą. Popchnęła nas w nowym kierunku, w swego rodzaju konwersacje… Myślę, że stało się to dzięki różnorodności członków zespołu, nie tylko muzycznej, ale też kulturowej i genderowej, co stworzyło piękną równowagę. Ogromnie się cieszę, że znalazłam takich wspaniałych muzyków.

Konwersacje – właśnie takie miałam pierwsze wrażenie, nie tylko w kwestii fortepianu, ale też gitary Alexa Wintza. Kiedy „rozmawiacie”, chwilami brzmi to jak kantata Bacha. Jak do tego doszliście?

Na mojej pierwszej płycie miałam trąbkę. Potem, kiedy rezydowałam w Smoke Club w Nowym Jorku, gdzie przez trzy lata grałam co tydzień w kwartecie, zapytałam właściciela, czy mogę spróbować dodać gitarę. Słuchałam wtedy dużo Kurta Rosenwinkela, bardzo podobała mi się jego gra i wiele moich kompozycji powstało pod jego wpływem, dzięki tej interakcji. Byłam też pod dużym wpływem Arta Blakeya i The Jazz Messengers, myślałam o trąbce, a może nawet puzonie, ale chciałam osiągnąć bardziej nowoczesne brzmienie, zachowując swing. Lubię plastyczność gitary, bo daje duży wybór!

Czyli przyszłość tego zespołu jest pewna?

Zdecydowanie, będziemy dalej się rozwijać w tym kierunku. Właśnie przyznano nam grant oparty na tym składzie, więc na pewno będziemy grać razem przez następne kilka lat, nagrywać i wydawać płyty. Chcemy grać więcej tras – trochę już podróżowaliśmy, ale chcielibyśmy to kontynuować, żeby dotrzeć do szerszej publiczności i więcej występować. To rozwija zespół, wyzwala muzykę i pozwala nam się rozwijać.

Wracając do twojego zaangażowania w kwestie społeczne i polityczne – myślisz, że jazz ma szanse na nie wpłynąć? Czy nie jest jednak ciągle postrzegany jako muzyka elitarna, niszowa? Na mnie ogromne wrażenie zrobił występ Clevelanda Watkissa w Sopocie w zeszłym roku – może to przyszłość jazzu?

Też się z tym zmagam. To wielka szkoda, że wizerunek jazzu stal się niefortunnym stereotypem. Wydaje mi się, że wielu muzyków i wiele klubów przyczynia się do tego problemu. Ja naprawdę ciągle myślę o tym, jak dotrzeć do szerszej publiczności, wyjść na zewnątrz... Często się zdarza, że ludzie mają jakieś wyobrażenie, czym jest jazz, nie wiedząc, czym jest w istocie, i nie lubią go, a kiedy mnie usłyszą, to nagle: „Ooo! Podoba mi się! Nie wiedziałam, że lubię jazz!”

Czy to samo powiedziałabyś o klubach?

Tak. Doświadczenie występu na żywo, improwizacji, nie da się porównać z niczym innym. Myślę, że kiedy ktoś to przeżyje choć raz, może się uzależnić do końca życia. Ale to trudne narzędzie, więc największym wyzwaniem jest zachęcić słuchacza, żeby spróbował nowych doświadczeń.

DSC_0942.JPG fot. Desmond White

Notatka na płycie określa ją jako „delikatny balans pomiędzy nowoczesnością i klasyczną estetyką”. Wielu młodych jazzmanów odżegnuje się od tradycji gatunku na rzecz włączania rocka, popu, folku, hip-hopu, muzyki świata, aby jazz ożywić. Jaki jest twój stosunek do tradycji?

Każdy artysta musi być przede wszystkim wierny sobie. Do świetności jazzu przyczynił się każdy, kto wniósł do tej muzyki własną osobowość. I tak to powinno wyglądać nadal, bo stajemy się społeczeństwem coraz bardziej globalnym. Jeśli rozmawiamy o jazzie jako formie sztuki, moja osobista filozofia jest taka: musisz wiedzieć skąd pochodzisz. Dlatego uczymy się historii politycznej i społecznej, żeby znać kontekst, rozwijać się, zamiast się cofać. Są też ludzie, którzy brzmią tak tradycyjnie, jakby wpadli prosto z 1940 czy 1950 roku. Myślę, że równie ważne jest, żeby pamiętać, że jazz to także muzyka, w której ludzie nieustannie przesuwają granice, popychając ją do przodu. Tak rodzą się giganci jazzu, przez odciśniecie własnego piętna i twórczy wkład.

Jaka jest twoja lista ulubieńców?

Jazz jest tak obszerny, jest ich tak wielu, niektórych z nich wymieniłam wcześniej, ale muszę dodać oczywiście Johna Coltrane’a, Arta Blakeya, Joe Hendersona. A poza jazzem – The Beatles, Michael Jackson, Stevie Wonder. To tylko niektórzy.

Tytuł kompozycji Females Are Strong As Hell (Kobiety są piekielnie mocne) to cytat z serialu Unbreakable Kimmy Schmidt. Skąd ten pomysł?

Czerpię wiele inspiracji z życia codziennego, bo dla mnie to sposób, żeby dotrzeć do szerszej publiczności. Żeby skontekstualizować moją muzykę, słuchaczowi potrzebna jest historia, o czym to jest, więc jeśli obejrzę taki serial jak Unbreakable Kimmy Schmidt, mam świetną inspirację. Ten serial jest zabawny, znakomicie opowiada swoją historię, jest feministyczny. Muzyk jazzowy jest „opowiadaczem”, więc oglądam różne rzeczy – programy telewizyjne, filmy, instalacje artystyczne. Także wystawy, książki, występy taneczne, teatr – wszystko to może mi pomoc w doskonaleniu umiejętności opowiadania historii z różnych punktów widzenia.

Co przedstawia twój tatuaż na plecach?

To kopia wzoru wyrytego na moim saksofonie. Gram na tym samym saksofonie tenorowym, odkąd skończyłam 13 lat, więc nawet teraz, jeśli zmienię instrument, nadal zostanie częścią mnie, jak członek rodziny.

Czy masz jakiś kontakt z polską scena jazzową? Wiesz już, z kim wystąpisz na Sopot Jazz Festival i jaki zagrasz program?

Mam nadzieje, że będą to moje kompozycje, ale jestem otwarta. Ciągle poszerzam sieć muzycznych znajomości. Bardzo się cieszę na spotkanie z polskimi muzykami w październiku na Sopot Jazz Festival 2018**. To, co najbardziej lubię w jazzie – i w muzyce – to uniwersalny język, który sprawia, że można nawiązać głębszy kontakt z nieznajomymi na całym świecie! Przyjaźnię się z Rafałem Sarneckim od siedmiu lat i bardzo chętnie bym z nim wystąpiła. Grałam też wiele razy z Dorotą Piotrowską, świetną perkusistką. Od lat słyszę, jaka silna jest polska scena jazzowa i nie mogę się doczekać, żeby doświadczyć tego na własnej skórze!

autor: Basia Gagnon

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 09/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO