Wywiad

Vear Brandes: Jedyny z wielu koncertów

Obrazek tytułowy

Vera Brandes jest dziś producentką muzyczną, która może poszczycić się imponującym dorobkiem. A zaczynała bardzo wcześnie, organizując pierwsze koncerty, a nawet całe trasy jazzowe, w wieku zaledwie 17 lat. Wtedy to dzięki niej ze swoimi występami mógł wyruszyć w trasę ze swoim triem Ronnie Scott. W 1974 roku zainicjowała serię koncertów pod hasłem New Jazz in Cologne, w ramach której 24 stycznia 1975 roku doszło do legendarnego występu Keitha Jarretta, uwiecznionego na albumie The Köln Concert. W 1977 roku Vera Brandes, wraz z organizatorem koncertów Kurtem Renkerem, założyła wytwórnię płytową CMP, a w 1980 roku veraBra Records, w której była wyłącznym producentem i wydawcą. Zorganizowała również wiele festiwali i tras koncertowych.


Rafał Garszczyński: Muszę się na początku przyznać się, że film Köln 75 bardzo mnie zaskoczył. Nigdy nie czytam informacji prasowych i różnych zapowiedzi, bo nie chcę być jakoś ukierunkowany, więc pomyślałem, że zobaczę kolejny film z kilkoma gadającymi głowami, takie tam wspomnienia z przeszłości, jakich dużo pojawia się o muzyce. Köln 75 nie jest jednak filmem tylko dla fanów jazzu, to po prostu dobra historia. Film będzie interesujący dla wszystkich, nawet jeśli nie słyszeli nigdy albumu The Köln Concert Keitha Jarretta. Dziękuję więc za to, że to się wydarzyło – że zorganizowałaś ten koncert dawno temu, mamy wybitną płytę i powstał świetny film.

Vera Brandes: Tak, mogę tylko powiedzieć, że sama byłam zachwycona, że Ido Fluk, który jest autorem scenariusza i reżyserem filmu, wpadł na tak niesamowicie piękny pomysł, żeby położyć zupełnie inny nacisk na tę historię i opowiedzieć ją z mojej perspektywy, zamiast tworzyć z niej biografię kolejnego muzyka. Często jestem pytana, dlaczego Keith Jarret nie dał pozwolenia na wykorzystanie muzyki w filmie. Jest wiele powodów dla ECM i dla niego.

Zostawmy ten problem, to jest fantastyczny film nawet bez jednej nuty zagranej przez Jarretta.

To było błogosławieństwo, naprawdę błogosławieństwo. Gdyby dał pozwolenie, postawiłby wiele warunków i powstałby zupełnie inny film. Jestem naprawdę szczęśliwa, że poszło tak, jak poszło.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłaś film w całości?

We wrześniu zeszłego roku, w biurze firmy, która produkowała film. Byłam tam z Malą Emde, która grała mnie w filmie. Na niezbyt dużym ekranie, ale wystarczającym.

Rozpoznałaś na ekranie siebie?

Oczywiście! Mala fantastycznie gra, jest genialna i nie sądzę, żeby ktokolwiek inny mógł zrobić to lepiej.

Wystartowałaś z samego szczytu, jako producentka genialnego koncertu Keitha Jarretta, który ukazał się na płycie The Köln Concert. Album szybko stał się światowym bestsellerem i jednym z najbardziej rozpoznawanych albumów jazzowych wszech czasów. Jak to jest produkować kolejne płyty, organizować koncerty i nie mieć w zasadzie szans na podobnie spektakularną rzecz?

Nie byłam w żaden sposób częścią tego sukcesu. Nigdy nie dostałam ani centa, nie byłam w żaden sposób kojarzona z tym albumem przez niemal 50 lat. Szczerze mówiąc, nigdy nie utożsamiałam się z komercyjnym sukcesem tego albumu – głównie dlatego, że nie uczestniczyłam w nim bezpośrednio. Ponownie zaczęłam „utożsamiać się” z tym wydarzeniem dopiero, gdy media zaczęły się do mnie zwracać z prośbami o wywiady – głównie po tym, jak Keith i Manfred przestali rozmawiać z prasą na temat The Köln Concert. Nawet wtedy zapytania docierały do mnie tylko sporadycznie, zazwyczaj w okolicach okrągłych rocznic 24 stycznia 1975 roku. Nie znałam wyników sprzedaży tej płyty. ECM po raz pierwszy ogłosiło, że sprzedaż albumu przekroczyła 3 miliony egzemplarzy dopiero w 1991 roku. Chciałabym też dodać, że moja osobista definicja sukcesu nie jest powiązana z liczbami sprzedaży, lecz z innowacyjnością, jaką niesie ze sobą dany album, koncert czy festiwal. Ta innowacyjność może również mieć charakter retrospektywny – jak np. ponowne odkrycie czegoś o dużym znaczeniu historycznym. Badając temat muzyki terapeutycznej, dowiedziałam się, że w starożytnych Chinach kontynentalnych i na Tajwanie istniała kiedyś kultura medycyny muzycznej, która rozwijała konkretne kompozycje służące leczeniu określonych schorzeń – zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Podobnie cenię sobie odkrywanie na nowo ważnych artystów lub kompozytorów, o których przemysł muzyczny zapomniał albo których wtłoczono w komercyjne ramy ograniczające ich twórczą swobodę i potencjał do bycia innowacyjnymi. Wielu artystów, których uważam za swoje największe sukcesy, dotyczył podobny los – aż do momentu, kiedy się spotkaliśmy i zaczęliśmy współpracować. Współpraca ta często owocowała ich ogromnym sukcesem, zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. Dla przykładu: Andreas Vollenweider, Mikis Theodorakis i Astor Piazzolla – wszyscy sprzedali miliony płyt i są, moim zdaniem, równie ważni jak Keith Jarrett, a może nawet ważniejsi. Inni artyści, którzy dzięki współpracy ze mną osiągnęli znaczące sukcesy artystyczne (a często również komercyjne) to Mike Mainieri, Kip Hanrahan, Jeremy Steig, Charlie Mariano, Jasper van’t Hof, Philip Catherine, Carla Bley, Eddie Palmieri, John Lurie, Jon Hassell, Farafina, Barbara Thompson, Jon Hiseman, Ralph Towner, Ben Sidran, Vince Jones, Milton Nascimento i wielu innych. W ramach moich różnych wytwórni wydałam ponad 350 albumów i jestem dumna z każdego z nich.

O nie, nie było tak, że nikt nie kojarzył Ciebie z organizacją tego historycznego wydarzenia, wnikliwi fani jazzu wiedzieli!

Naprawdę? Prawdę mówiąc, pierwszego wywiadu, w którym opowiedziałam o organizacji koncertu z mojej perspektywy promotora wydarzenia, udzieliłam dłuuuugo po tym, jak zupełnie rozstałam się z biznesem muzycznym. W tym czasie nigdy, przenigdy nie rozmawiałam o tym z nikim. Nie słuchałam nagrania z płyty, nie byłam z nim oficjalnie powiązana. Nigdy nie czułam tego, co sugerujesz! To była jedna z bardzo wielu rzeczy, które zrobiłam w muzyce. Oczywiście album stał się sławny i został światowym bestsellerem, ale ja tylko produkowałam koncert i nie identyfikowałam się z nim w taki sposób, żeby myśleć codziennie coś w rodzaju: „O mój boże, byłam organizatorem czegoś wielkiego…”. To był jeden z wielu koncertów, który zorganizowałam. Nigdy nie porównywałam tego wydarzenia do innych koncertów i innych artystów. Każdy z nich jest inny i tworzy wokół siebie inny świat. Pracowałam z wieloma różnymi artystami. Oczywiście muzyków grających na fortepianie i instrumentach klawiszowych darzę szczególną miłością, bo posługują się instrumentami dającymi wiele możliwości, ale to nie są moje ulubione instrumenty. Nie jestem więc jakoś szczególnie związana z nagraniem The Köln Concert. Oczywiście uwielbiam wszystko, co wiąże się teraz z filmem. Odwiedzam festiwale filmowe, spotykam wielu interesujących ludzi, mam wiele ciekawych rozmów – jak ta z tobą. Czy można lepiej wykorzystywać swój czas? Faktu organizacji koncertu w Kolonii nigdy nie wykorzystywałam w jakiś szczególny sposób w swoim życiu, nigdy o tym nie wspominałam…

Pamiętasz tamten wieczór?

Oczywiście!

Miałaś wystarczająco dużo spokoju wewnętrznego, żeby słuchać muzyki? Czy raczej krążyłaś w kółko na zapleczu sceny?

Robiłam to co zawsze wcześniej i później na koncertach, które organizowałam. Słuchałam, czy tego dnia powstaje magiczne połączenie między artystą i publicznością. Kiedy upewnię się, że tak jest, idę za kulisy i staram się zorganizować się na nowo i nie czuć emocji związanych z niepewnością. Tak samo zrobiłam tego wieczoru.

Czy słuchając ze sceny dźwięków, które dziś świat zna jako The Köln Concert, czułaś, że przeżywasz magiczny wieczór?

To było absolutnie jasne od pierwszej nuty zagranej przez Keitha! Było jasne, że ten wieczór będzie absolutnie wyjątkowy. Nie miałam najmniejszej wątpliwości. Jarrett nigdy nie zagrał złego koncertu. Ale ten od początku był magiczny. Od razu było wiadomo, że zagra wybitnie i że publiczność to czuje. Absolutna magia, wszyscy to wiedzieli. Jeśli bym tego nie wyczuła, nie powinnam być promotorem koncertów. To najważniejszy element zawodu.

Czasem mimo wykonania swojej pracy najlepiej jak się da, dogrania wszystkich szczegółów, po prostu nie jest ten dzień – artysta nie jest w najwyższej formie, publiczność nie pasuje do muzyki?

Na pewno zdarzają się takie koncerty, ale miałam w życiu wiele szczęścia i widziałam wiele magicznych wydarzeń muzycznych, masz jednak całkowitą rację, czasem tej magii zwyczajnie nie ma. Wracając do filmu, już pewnie około 100 tys. widzów widziało go w Niemczech, mamy umowę dystrybucyjną w USA, gdzie szykujemy się do premiery planowanej na październik. Są też pokazy na wielu festiwalach w Europie. Film wszedł na ekrany w Turcji – byłam na festiwalu w Stambule. Ludziom na całym świecie podoba się przedstawiona w filmie historia. Są sukcesy na festiwalach i sukces komercyjny.

Czy widzowie, z którymi rozmawiasz, doceniają historię, łączą ją z muzyką, którą doskonale znają? Czy film sprawdza się wśród fanów Keitha Jarretta, czy wśród innych widzów?

We Francji film ma tytuł, który można przetłumaczyć jako W tempie Very, co sugeruje, że skupia się na mojej historii, a nie muzyce Keitha Jarretta. Tak samo jest w Niemczech. Na premierze wiele osób miało egzemplarze The Köln Concert, ale później w kinach zdumiewająco mało osób mówi, że znają muzykę, to zwyczajni fani dobrego kina.

To dobrze. Wygląda na to, że część widzów może zainteresować się albumem i go docenić? To dobra wiadomość dla jazzu!

Tak, oczywiście. Myślę, że to doskonała promocja dla albumu. Jestem zadowolona, podobnie jak producenci i firmy, które zajmują się dystrybucją filmu w różnych krajach.

Miałaś kiedyś pomysł, żeby napisać książkę o swoim jazzowym życiu?

Już prawie ją skończyłam! The Köln Concert ma w mojej książce specjalny rozdział, ale to tylko jeden z wielu. W książce opowiem historię moich działań w przemyśle muzycznym do dnia, kiedy okropny wypadek samochodowy spowodował, że zajęłam się światem terapii medycznych z wykorzystaniem muzyki.

Ten rozdział twojego życia zasługuje na osobną rozmowę. Muszę koniecznie przeczytać twoją książkę. Wybierasz się do Polski w związku z polską premierą filmu?

Chciałabym przyjechać znowu do Polski. Byłam w Łodzi przez kilka dni, kiedy kręciliśmy finałowe sceny. Świętowaliśmy tam koniec zdjęć.

Skoro wspomniałaś o zdjęciach – intryguje mnie, czy wnętrza użyte do nakręcenia scen z biur opery w Kolonii są prawdziwe? Czy tam zachowały się te wykładane drewnem korytarze i biura?

Nie, absolutnie nie. Opera w Kolonii jest od wielu lat w przebudowie. Mają ją otworzyć w przyszłym roku. To było kręcone w Łodzi w specjalnie skonstruowanych dekoracjach.


Wywiad ukazał się w gazecie JazzPRESS Lato 2025. Film "Dziewczyna z Kolonii" (2025) reż. Ido Fluk wchodzi do polskich kin 11 lipca 2025 roku

Zrzut ekranu 2025-07-4 o 14.53.33.jpg

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO