Felieton Słowo

Kanon jazzu: Saksofonowy duet wszechczasów

Obrazek tytułowy

fot. Rafał Garszczyński

Sonny Rollins Quartet – Tenor Madness

(Prestige, 1956)


Kiedy Sonny Rollins zameldował się w 1949 roku w jazzowej ekstraklasie, nagrywając z Budem Powellem dzieło wybitne – album The Amazing Bud Powell, nikt, pewnie i sam Rollins, nie przypuszczał, że będzie to taki początek. W ciągu kilkunastu miesięcy miał pojawić się na ważnych sesjach Fatsa Navarro, J. J. Johnsona i wreszcie Milesa Davisa (Miles Davis and Horns i Dig). W tym czasie większość saksofonistów zapatrzona była w Charliego Parkera, a więc również w Lestera Younga. Sonny Rollins szedł pod prąd. Z perspektywy czasu widać, że jego pierwszym idolem był raczej dysponujący pełniejszym dźwiękiem Coleman Hawkins.

Na prezentację The Amazing Bud Powell w cyklu Kanon jazzu z pewnością przyjdzie kiedyś właściwy moment. To ważna pozycja w katalogu nagrań Rollinsa, moim zdaniem równie istotna, co The Bridge, Saxophone Colossus czy Tenor Madness. Ta ostatnia powstała zaledwie w miesiąc po najbardziej znanej, wypełnionej jazzowymi przebojami płycie Saxophone Colossus w ważnym dla kariery Rollinsa roku 1956. W ciągu 12 miesięcy ukazało się sześć jego własnych albumów, nagrany z Theloniousem Monkiem (Thelonious Monk And Sonny Rollins) i trzy ze słynnym składem Max Roach/Clifford Brown. W dodatku Saxophone Colossus zawierał wielki przebój St. Thomas, a Oleo, temat napisany chwilę wcześniej i nagrany wspólnie z Milesem Davisem (Bags' Groove) pojawiał się na niemal wszystkich jam sessions.

Był to więc dla Rollinsa fantastyczny okres, jednak Tenor Madness znalazł się jakby nieco na uboczu, przytłoczony sukcesem kompozycji St. Thomas i płyty Saxophone Colossus. Tymczasem warto pamiętać o tym albumie. Znajdziecie na nim utwór tytułowy – prawdopodobniejedyne wspólne nagranie Rollinsa i Johna Coltrane’a, a także cztery inne utwory zarejestrowane w towarzystwie sekcji, która grała w tym samym czasie z Milesem Davisem (Red Garland, Paul Chambers, Philly Joe Jones).

Ozdobą płyty jest muzyczny dialog Rollinsa z Coltrane’em. Trochę szkoda, że to tylko jeden, trwający nieco ponad 12 minut utwór. W pozostałych kompozycjach Rollins gra niewiele, pozostawiając sporo miejsca doskonałej sekcji, tak jakby siedział w studiu zasłuchany w to, co proponują zaproszeni na nagranie i doskonale współpracujący ze sobą muzycy. Do ogranych standardów Rollins dorzuca jakby od niechcenia dedykowany Chambersowi utwór Paul’s Pal, może nie tak przebojowy jak St. Thomas, ale po raz kolejny udowadniający, że autor jest nie tylko wybornym saksofonistą, ale też jednym z najwybitniejszych kompozytorów jazzowych standardów. St. Thomas powstał kilkanaście miesięcy wcześniej i został nagrany przez Randy’ego Westona, Rollins miał wtedy w swoim katalogu Oleo, Doxy i Airegin.

Dziś Rollins już nie koncertuje, a nowe pozycje w jego dyskografii to nagrania koncertowe z obszernego archiwum, które zgromadził przez niemal 70 lat występów na całym świecie. Niedawno świętował 90. urodziny. Takie płyty jak Tenor Madness do dziś są niedoścignionym wzorem muzycznej inwencji i sztuki improwizacji. Mam nadzieję, że w archiwach Rollinsa, który grał również kilka razy w Polsce, znajdzie się jeszcze wiele doskonałych wcześniej niewydanych nagrań.

Słuchając Saxophone Colossus, nie zapominajcie o Tenor Madness. To płyty nagrane niemal jednocześnie. Ta pierwsza zawiera przebój, a druga prawdopodobnie saksofonowy duet wszechczasów w utworze tytułowym.

Rafał Garszczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO