! Wywiad

Michał Kaczmarczyk: Do słuchania, nie do podziwiania

Obrazek tytułowy

Pierwszą gitarę zakupił mu tata, gdy tylko zauważył zainteresowanie syna tym instrumentem. Mimo że ceni takich gitarzystów jak Pat Metheny, John Scofield, Peter Bernstein, Kurt Rosenwinkel czy Julian Lage, to na ścianie salonu w jego domu wisi plakat Wesa Montgomery’ego autorstwa Waldemara Świerzego. Na tym poszanowanie Michała Kaczmarczyka do tradycji się nie kończy – uwielbia on eksplorować standardy jazzowe z lat 40. i 50. Absolwent akademii muzycznych w Katowicach i Poznaniu. Stale współpracuje z Krystyną Prońko oraz CoOperate Orchestra. Od 2016 roku stoi na czele autorskiego zespołu – Michał Kaczmarczyk Trio, którego debiutancka płyta Let’s Take A Ride ukazała się w lutym. Jej okładkę zdobi wizerunek trzyletniego Michała odwzorowany na podstawie zdjęcia przez jego żonę Martę Kaczmarczyk.

Michał Kaczmarczyk (1).jpg


Rafał Marczak: Michale, nie wypominam ci, ale od założenia tria do debiutanckiego albumu minęło osiem lat...

Michał Kaczmarczyk: Troszkę to zajęło, co wynikało z mojego przekonania, że to jeszcze nie był „ten” moment, że może jeszcze uda mi się napisać lepsze utwory albo jeszcze trochę poćwiczę. [śmiech]. W końcu pokonałem te myśli, stwierdziłem, że nie ma na co czekać, bo to na pewno nie jest ostatnia moja płyta! Druga sprawa to deadline – jakoś tak jest, że z nim przyspieszają prace nad projektami. Pojawiła się szansa pozyskania wsparcia finansowego na nagranie tej płyty w postaci stypendium Prezydenta Miasta Kalisza i postanowiłem z niej skorzystać.

Czy ten materiał faktycznie dojrzewał od ośmiu lat?

On zmieniał się przez lata, ale dwa pierwsze utwory na płycie rzeczywiście powstały w okolicach 2017 roku. Pamiętam, że przyniosłem je na pierwszą próbę tria. Pozostałe powstawały w kolejnych latach, poza dwoma, które narodziły się już, gdy miałem ustalony termin w studiu, więc właściwie jest to materiał podsumowujący osiem lat mojej pracy z triem, którego skład był zmienny. Pierwsza ekipa funkcjonowała przez rok, później sytuacja ustabilizowała się na wiele lat, ale ostatecznie postanowiłem, że w studiu zagrają jeszcze inni muzycy. Niektóre z tych utworów graliśmy na tyle długo, że potrzebowałem świeżości. Chciałem, żeby przyszedł do studia ktoś, kto widzi je na swoim pulpicie po raz drugi-trzeci i nadal będzie potrafił być w nich kreatywny, bo rosło we mnie przekonanie, że grając przed długi czas z tymi samymi ludźmi, zaczynamy się trochę powtarzać. Absolutnie nie ujmując muzykom, z którymi wcześniej grałem, bo są rewelacyjni, ale chciałem, żeby te utwory zabrzmiały na płycie po prostu inaczej niż to, w jaki sposób graliśmy je przez poprzednie lata na koncertach.

Czy osiągnąłeś zamierzony efekt?

Muzycy, z którymi ostatecznie wszedłem do studia, Patryk Dobosz (perkusja) oraz Mateusz Szewczyk (kontrabas) są znakomitymi instrumentalistami. Odbyliśmy dwie próby przed nagraniem. Ich kreatywność i muzykalność spowodowały, że w studiu powstały pomysły, których wcześniej nie realizowaliśmy. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak to wyszło, i na pewno chciałbym kontynuować współpracę z chłopakami. Przy czym mam też takie przemyślenia po tych nagraniach, że muzykę improwizowaną powinno grać się w różnych składach osobowych. To jest po prostu konieczne, bo dzięki temu muzycy wzajemnie się słuchają, inspirują, zaskakują, co przekłada się na większe zaangażowanie i skupienie w trakcie gry, a finalnie na brzmienie muzyki.

Jak krystalizował się ostateczny skład?

Oprócz tego, że znałem Patryka Dobosza z internetu, bo to rozchwytywany perkusista, to dwa lata temu brałem udział w konkursie Śmietana Jazz Guitar Competition w Krakowie, gdzie Patryk był w sekcji akompaniującej. Mieliśmy próbę przed wejściem na scenę, która trwała 10 minut, i bardzo mi wtedy zaimponował szybkością opanowania materiału, muzykalnością i spokojem, jaki zyskałem na scenie dzięki jego grze, więc od razu pomyślałem, że to świetny kandydat. Patryk ma piękne brzmienie i przede wszystkim ogromne doświadczenie. Wydaje mi się, że w podobny sposób myślimy o muzyce, tzn. staramy się nadać znaczenie każdej nucie, którą wydobywamy ze swoich instrumentów.

Z Mateuszem Szewczykiem nie grałem nigdy wcześniej, ale też poznałem go na konkursie, tylko że był moim „rywalem”, bo grał z jakimś innym składem [śmiech]. Obserwowałem go przez kolejne lata i bardzo podobało mi się, jak gra. Ostatecznie byłem zadowolony z takiego doboru muzyków, już nie tylko ze względów muzycznych, ale też dlatego, że stworzyliśmy świetną atmosferę w studiu. Jeśli długo odkłada się realizację takiego projektu jak nagranie płyty, to twoje oczekiwania, jak i stres, rosną, a tutaj udało się stworzyć takie warunki, że były to dwa świetnie spędzone dni. Mieliśmy dużo frajdy z grania tej muzyki – tobył strzał w dziesiątkę!

Znajome studio WerMik też z pewnością sprzyjało.

Zgadza się – Mikołaj Poncyljusz to mój przyjaciel z czasów studiów na Akademii Muzycznej w Katowicach. Od kilku lat zajmuje się prowadzeniem tego studia, więc to była mega przyjemność, że mogłem po latach tej znajomości spotkać się u niego w nowym miejscu. Nie miałem poczucia uciekającego czasu, jak to zwykle bywa w studiu nagraniowym, nie musiałem zerkać na zegarek, wiedząc, że każda minuta się liczy. Mikołaj stworzył taką atmosferę, że wiedziałem, że możemy tam spokojnie spędzić czas i pracować tak długo, aż osiągniemy fajny efekt. Sama sesja trwała dwa dni, choć drugi dzień to były dwie-trzy godziny i rozjechaliśmy się do domów, więc całkiem sprawnie poszło.

Let’s Take A Ride to niezwykle przestrzenna płyta...

To moja introwertyczna natura. Nie lubię dużo mówić. Zanim wypowiem się na jakiś temat, zbieram dużo informacji i skwituję coś jednym-dwoma zdaniami. Myślę, że podobnie jest w muzyce, gdzie staram się mieć szeroko otwarte uszy i znaleźć dla siebie miejsce. Jeśli mowa o popisach gitarowych, to oczywiście też je uwielbiam, ale to nie jest moja osobowość. Zawsze szukałem innej drogi i ta przestrzeń, oszczędność chyba dobrze odzwierciedla moją wrażliwość. Duża w tym rola mojego nauczyciela – Marka Dykty, którego lubię wspominać. To były lekcje, jakich nigdy później nie miałem. Żaden inny nauczyciel nie zwracał takiej uwagi na wykorzystanie przestrzeni w muzyce. Dykta miał unikalne podejście do pracy nad konstrukcją fraz czy do stosowania pauz. Jeślijesteś trębaczem lub saksofonistą, musisz oddychać pomiędzy frazami, ale jako gitarzysta lub pianista możesz grać bez jakiejkolwiek przerwy, dlatego warto takie rzeczy ćwiczyć.

Domyślam się, że to także kwestia twoich preferencji muzycznych.

Moim ideałem muzyka improwizującego jest Paul Desmond, który grał w absolutnie unikalny sposób. W tamtych czasach po świecie chodziło wielu wirtuozów saksofonu, potrafiących grać bardzo gęste i zaawansowane struktury, a Desmond był wykwintnym melodykiem. Obecnie bardzo inspiruje mnie jeden z moich ukochanych gitarzystów Peter Bernstein, który jest wyjątkowy pod tym względem, że w swoich improwizacjach cały czas kreuje melodie i ucieka od schematów. Nigdy nie słyszałem, żeby zagrał choć jeden dźwięk, który nie byłby częścią dobrze przemyślanej frazy, wynikającej wprost z melodii granego utworu. To wspaniałe i niezwykle autentyczne.

Który fragment Let’s Take A Ride jest twoim ulubionym?

Bardzo lubię utwór Time za jego melodię, która zawsze na długo pozostaje w mojej głowie. Cenię groove, który zagrał Patryk, i uwielbiam – to są rzadkie słowa – świetne solo basu, które doskonale odpowiada na wszystkie żarty o tym, co się robi, gdy basista gra solo. Mateusz opowiedział w nim piękną historię!

Jak zarekomendowałbyś twoją muzykę słuchaczom?

Pamiętam, że rozmawiałem z żoną po tym nagraniu i słuchaliśmy suchych śladów ze studia, jeszcze przed miksem. Marta powiedziała wówczas, że odpoczywa przy ich słuchaniu, że są to bardzo przyjemne dźwięki. Odpowiedziałem, że to jest płyta do słuchania, a nie do podziwiania [śmiech]. Takie miałem założenie i to moja ogólna koncepcja postrzegania muzyki. Chciałem, żeby ktoś odtworzył moją płytę i spędził z nią 50 miłych minut w fotelu i żeby te kompozycje wywoływały w odbiorcach różne emocje, bez skłaniania do refleksji nad tym, czy są to dźwięki trudne czy nie.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO