Felieton

Jazz zbuntowany

Obrazek tytułowy

Jazz, pobodnie zresztą jak inne dyscypliny sztuki, wielokrotnie w swej historii bywał przejawem buntu. W Polsce już na samym początku – w latach dwudziestych ubiegłego wieku – jazz wyrażał bunt przeciw skonwencjonalizowanej, uładzonej kulturze mieszczańskiej. Po wojnie, w okresie „katakumbowym”, sprzeciw jazzu przeciwko ówczesnej rzeczywistości był znacznie wyraźniejszy. Za żelazną kurtyną muzyka jazzowa stała się wyrazem kontestacji zarówno muzyków, jak i słuchaczy. Bunt ten miał wymiar polityczny, społeczny i kulturowy – przeciwko izolacji od Zachodu, przeciwko szarzyźnie codziennego życia, przeciwko ograniczeniom wolności – intelektualnej, artystycznej, osobistej.

Ale sztuka nie zawsze buntuje się przeciwko realiom otaczającego nas świata. Często buntuje się przeciwko sobie samej – przeciwko dotychczasowym tendencjom, postawom, wreszcie przeciw swojemu środowisku. Tak jak punk, który z jednej strony miał silny wymiar społeczny (co ciekawe, zupełnie inny u nas niż na Zachodzie), a z drugiej – stanowił negację przesadnej wirtuozerii i pompatyczności rocka lat siedemdziesiątych, tak polski jazz niejednokrotnie buntował się przeciwko dotychczasowemu porządkowi w jazzowym środowisku. Zapewne najprostszym do przywołania przykładem takiej jazzowej rewolty jest yass z lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Zjawisko niezbyt odległe w czasie i dobrze przeanalizowane medialnie (w wywiadach, książkach, filmach), myślę więc, że świetnie znane większości polskich jazz fanów. Warto zatem cofnąć się jeszcze o ponad dekadę i przypomnieć sobie ferment na jazzowej scenie, który istotnie wpłynął na kształt polskiej muzyki i zostawił po sobie liczne grono artystów, dziś zaliczających się do absolutnej jazzowej czołówki w Polsce (i nie tylko!).

Po roku 1956, kiedy nastąpiło rozluźnienie rygorów systemu politycznego (także w odniesieniu do sztuki, w której dotychczas jedynym słusznym kierunkiem był socrealizm), jazz zaczął się prężnie rozwijać. Jednocześnie dosyć szybko postępowała jego instytucjonalizacja. Państwowe stypendia, dotacje, wydawane arbitralnie paszporty stały w kontrze do buntowniczego wizerunku jazzmana. Wywrotowy charakter jazzu, którego tak silnie doświadczyliśmy w latach pięćdziesiątych, u schyłku lat siedemdziesiątych był już raczej środowiskową legendą. Jazz stał się bliższy „elitarnej muzyce salonowej”. Tymczasem tuż obok rodził się punk rock – do muzyki wracały bunt i wolność. Młodzi muzycy, dla których jazz oznaczał muzykę Ornette’a Colemana i Dona Cherry’ego, a nie granie standardów i ich „pochodnych”, nie bali się łamania konwencji i robienia rzeczy nieakceptowanych przez ówczesne jazzowe środowisko. W 1979 roku w Częstochowie z inicjatywy gitarzysty Janusza Yaniny Iwańskiego powstał Tie Break. W jego pierwszym składzie znaleźli się Krzysztof Majchrzak na basie, Piotr Leśniowski na saksofonie i Czesław Łęk na perkusji. Jednak o prawdziwym ukształtowaniu się grupy możemy mówić od momentu, kiedy dołączył do niej Antonii Ziut Gralak na trąbce. Już w 1980 roku zespół wygrał krakowski festiwal Jazz Juniors oraz Jazz nad Odrą we Wrocławiu.

To było coś kompletnie nowego na naszej scenie – freejazzowa ekspresja połączona z punkrockową energią, wzbogacona elementami etnicznymi a nawet rytmami reggae. Młoda publiczność szybko pokochała Tie Break, ale środowisko nie. PSJ i Pagart, w których gestii były wówczas wszystkie kluby jazzowe oraz wyjazdy zagraniczne muzyków, potrafiły skutecznie utrudniać rozwój kariery grupy. W kraju poza klubami jazzowymi istniały kluby studenckie, chętnie grające nową muzykę, ale wyjazdy na koncerty zagraniczne bez pośrednictwa stosownych instytucji nie były możliwe. Niejednokrotnie muzycy Tie Breaku dowiadywali się już po fakcie o tym, że byli zaproszeni na międzynarodowe festiwale, ale ich organizatorzy otrzymywali w zamian ofertę koncertów „uznanych muzyków jazzowych” z Polski. Pierwszy skład zespołu zarejestrował tylko jedną sesję w studiu Radia Kraków i rozwiązał się w 1981 roku. Na szczęście kolejne emanacje zespołu powracały po latach i zostawiły po sobie cztery płyty: Tie Break, Duch wieje, kędy chce, Gin Gi Lob i Poezje ks. Jana Twardowskiego. Przez skład grupy przewinęło się ponad dwudziesty muzyków, ale jego trzon stanowią Janusz Yanina Iwański, Mateusz i Marcin Pospieszalscy i Antoni Ziut Gralak.

W 1983 roku muzycy Tie Break połączyli siły ze Stanisławem Soyką, zapraszając jeszcze do współpracy muzyków o typowo rockowej proweniencji – Andrzeja Urnego i Andrzeja Ryszkę – tak powstała formacja Svora. Po rozstaniu z wokalistą grupa występowała pod nazwą Woo Boo Doo. Zespół był jednak chyba zbyt jazzowy dla rockowej publiczności i zbyt rockowy da jazz fanów. Buntownicze postawy artystów nie znalazły zrozumienia u na tyle szerokiej grupy odbiorców, by mogły funkcjonować dalej. Mniej więcej w tym samym czasie skrzyżowały się drogi muzyków frakcji „częstochowsko-kieleckiej” z muzykami z Akademii Muzycznej w Katowicach. Nieokiełznana energia Tie Breaku połączyła się z bardziej intelektualnym, ale również świeżym i poszukującym podejściem „akademików”. Nazwa grupy zainicjowanej przez Wojciecha Konikiewicza i kontrabasistę Wojciecha Czajkowskiego dobrze oddawała jej podejście do tworzenia muzyki – Free Cooperation.

Ten muzyczny kolektyw liczył od kilkunastu do nawet ponad dwudziestu osób. W jego składzie znaleźli się, poza już wspomnianymi, między innymi Włodzimierz Kiniorski, Alek Korecki, Andrzej Przybielski, Henryk Gembalski, Bronisław Duży – a więc muzycy, bez których dziś trudno byłoby sobie wyobrazić historię polskiego jazzu. We Free Cooperation eksplorowali zupełnie nowe dla polskiej sceny jazzowej obszary, włączając do swojej muzyki także elementy funku, rocka czy muzyki elektronicznej. Grupa nagrała dwie płyty: In the Higher School oraz Our Master’s Voice, jednak podobnie jak Tie Break nie znalazła akceptacji skostniałego środowiska jazzowego.

Równolegle do Free Cooperation działały jeszcze dwa „niepokorne” zespoły, w których udzielali się muzycy tego samego środowiska. Pierwszy to założona przez flecistę Krzysztofa Popka formacja Pick Up (w składzie między innymi Korecki, Urny, Gembalski). Lider określał muzykę grupy jako „Free-Punk-Funk-Harmolodic”. Nic dodać, nic ująć! Pick Up także zostawił po sobie dwa longplaye – Zakaz fotografowania oraz To nie jest jazz, i… zniknął ze sceny. Drugi zespół to kielecki Stan d’Art („stan dążeń artystycznych”), w którym grali między innymi Kiniorski i Iwański. Po zdobyciu wyróżnienia na Jazzie nad Odrą w 1986 roku, grupa nagrała album Undergrajdoł, ale jej koncerty były sporadyczne.

Buntownicze postawy artystów, próby przebicia się przez mur konserwatywnego środowiska i pokazania publiczności, „że można inaczej”, nie poszły jednak na marne. Aby odnieść zwycięstwo na tak trudnym polu walki, potrzeba było dużej siły i… jakiegoś fortelu. Jak stwierdził w jednym z wywiadów Ziut Gralak, takim „koniem trojańskim” okazał się pomysł Krzysztofa Popka i Alka Koreckiego, aby do nowego składu dołożyć kilku muzyków z „PSJ-owskiego układu”. Dużą moc dało natomiast nowemu projektowi połączenie sił całego środowiska. Young Power, bo o nim mowa, zebrało w zasadzie wszystkich poszukujących muzyków jazzowych swego pokolenia. Tym razem freakowe eksperymenty spotkały się na jednej scenie z nienaganną warsztatowo grą „profesjonalistów”. W połączeniu z tworzoną przez Kiniora „choreografią” i kolorowymi strojami, całość tworzyła mieszankę wybuchową. Grupa pozyskała szerszą publiczność niż jej poprzednicy, zaczęła koncertować za granicą. W 1987 roku ukazał się debiutancki album zespołu – Young Power. W kolejnych latach formacja wydała jeszcze płyty Nam Myo Ho Renge Kyo oraz Man of Tra.

Obecność tak wielu silnych osobowości w grupie nie wróżyła jej jednak świetlanej przyszłości – trudno było o jednorodną wizję rozwoju. Do tego dochodziły problemy materialne – zaproszenie tak rozbudowanego bandu było poza możliwościami finansowymi większości klubów. Z drugiej strony muzycy nie mogli występować za przysłowiowy zwrot kosztów podróży. Grupa przetrwała cztery lata. Mimo to w przypadku Young Power możemy mówić o pewnym sukcesie, a z całą pewnością o zapoczątkowaniu procesu „zmiany warty” w polskim środowisku jazzowym. Kiedy Young Power schodziło ze sceny, przy bocznym wejściu czaił się już, przygotowując się do wtargnięcia na nią z dużym impetem yass, który dopiero miał pokazać środowisku, czym może być prawdziwy bunt. Ale to już inna historia…

autor: Piotr Rytowski

Tekst ukazał się w JazzPRESS 06/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO