Relacja

Mały, duży świat Aarona Parksa

Obrazek tytułowy

fot. Piotr Szajewski

Aaron Parks Little Big – Warszawa, 12on14 Jazz Club, 2 listopada 2018

Na pierwszym planie pozostawał przeważnie gitarzysta, a od czasu do czasu swoje sola wtrącał Parks. Natomiast basista i perkusista niemal przez cały czas ograniczali się do tworzenia solidnej podbudowy dla wspomnianych wyżej instrumentów – tak było na koncercie otwierającym najnowszą trasę Aarona Parksa i jego zespołu. Co miało miejsce w warszawskim klubie 12on14.

Little Big – najnowszy album i jednocześnie najświeższy projekt Aaronrksa wziął swą nazwę od tak właśnie zatytułowanej powieści Johna Crowleya (polskie wydanie ukazało się pod tytułem Małe, duże). Kultowej, wielopokoleniowej sagi science fiction, porównywanej z wielkim dziełem Gabriela Garcíi Márqueza Sto lat samotności. Little Big to jedna z ulubionych książek Parksa, a poetyckie opisy literackiego świata próbuje pianista przełożyć na autorską kreację własnej, muzycznej rzeczywistości. Little Big wywodzi się jednak także z kilku wcześniejszych działań Parksa. Może być uznawany za swoistą kontynuację debiutanckiej płyty Invisible Cinema, która nigdy w pełni nie zaistniała w wersji live. Swoje korzenie ma również w projektach, w których Parks występował bardziej w roli sidemana niż lidera: koncertach z Kurtem Rosenwinklem czy w grupie James Farm.

Kwartet Little Big tworzą, poza Parksem, basista David „DJ” Ginyard, perkusista Tommy Crane – długoletni przyjaciel pianisty, jeszcze z czasów dzieciństwa – oraz nowozelandzki gitarzysta Greg Tuohey. Ten właśnie znany z albumu skład pojawił się na koncercie w warszawskim klubie 12on14 –pierwszym przystanku podczas promocyjnej trasy płyty. Parks, który tytularnie jest liderem zespołu, ustawia się w kwartecie bardziej w roli kreatora, konceptualisty. Nie brakuje oczywiście podczas koncertów jego solowych popisów, ale frontmanem grupy jest zdecydowanie Tuohey, którego Parks poznał w roku 2011, gitarzysta ze sporym doświadczeniem w jazzie, rocku i popie.

aaron-parks-4035.jpg fot. Piotr Szajewski

Ta różnorodność ma zresztą przełożenie na stylistyczną prezencję Tuoheya. Niemal cały koncert – poza utworem finałowym – wypełniły kompozycje z promowanej płyty. Często płynnie przechodzące jedna w drugą. Rozpoczął Parks, używając tylko fortepianu w Rising Mind i Small Planet. Jednak już w kolejnych, począwszy od The Trickster, pojawiły się: rhodes, niewielki korg oraz sterowane laptopem pętle.

Jak już wspomniałem, na pierwszym planie pozostawał przeważnie gitarzysta, a od czasu do czasu swoje sola wtrącał Parks. Natomiast basista i perkusista niemal przez cały czas ograniczali się do tworzenia solidnej podbudowy dla wspomnianych wyżej instrumentów. Prawie półtoragodzinny set zakończył solowy bis w wykonaniu pianisty, improwizacja połączona z Lilac, jeszcze jednego utworu z najnowszej płyty.

To był niewątpliwie atrakcyjny koncert. Ze znakomicie przemyślanym i świetnie wykonanym materiałem. Zachęcający do sięgnięcia po studyjne nagrania. Choć –– dla mnie – z lekkim ukłuciem żalu. Wolę Parksa czysto akustycznego, nieco romantycznego, jak choćby we wstępie do Siren, który także wybrzmiał tego wieczoru. Nie umniejsza to jednak w najmniejszym stopniu jakości wydarzenia, dzięki której nie żałowałem swojej na nim obecności.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO