! Wywiad

Andrzej Gondek: Muzyczny labirynt

Obrazek tytułowy

fot. Kasia Stańczyk

Album Maze tria Andrzeja Gondka zawiera autorski materiał lidera, który z założenia ma być wypadkową dotychczas eksplorowanych przez niego stylów. Gitarzysta występujący dotąd m.in. z Frankiem McCombem, Markiem Prestonem, Karen Edwards, Adamem Bałdychem, Michałem Urbaniakiem czy Anną Serafińską porusza się na swojej płycie w klimatach fusion, bluesa, rocka i funku. Materiał został napisany na szczególnie lubianą przez Andrzeja Gondka formułę tria. Liderowi towarzyszą na Maze Sławomir Kurkiewicz na basie i Paweł Dobrowolski na perkusji. Gościnnie na płycie wystąpili Paweł Tomaszewski (instrumenty klawiszowe, organy Hammonda) i Robert Kubiszyn (moog basowy).

Andrzej Gondek Maze_Easy-Resize.com.jpg


Mateusz Sroczyński: Okładka Maze stworzona przez Katarzynę Stańczyk zdradza,jak wielokolorową muzykę zawiera ten album. Wiąże się to z ideą muzycznego labiryntu, którą chciał pan wcielić w życie na płycie (ang. maze – labirynt) czy jest zapowiedzią łagodnej psychodelii malowanej przez pana na gitarze?

Andrzej Gondek: Tak, moim zdaniem okładka zaprojektowana przez Kasię Stańczyk bardzo trafnie definiuje muzykę z tej płyty i jednocześnie robi to w niebanalny sposób. Rozmawialiśmy o tym z Kasią, wysłałem jej muzykę i od początku założenie było takie, że okładka powinna być kolorowa, taka jak ta muzyka. Kasia idealnie wyczuła, o co mi chodziło, i uchwyciła ten muzyczny labirynt,a także wspomnianą przez pana psychodelię gitarową. Jej wspaniała okładka oddaje trafnie wibracje tego albumu.

Utwór tytułowy jest miniaturą raczej mroczniejszą niż reszta albumu. Jest coś niepokojącego w tym wejściu w tytułowy labirynt?

Tytułowy Maze jest owocem trzeciego dnia pracy w studiu, gdy graliśmy zupełnie open i muzykanaturalnieskręciła w tęwłaśnie stronę, trochę bardziej mroczną. Drugą taką miniaturą jest Orange Clouds o zdecydowanie innym ładunku emocjonalnym. Obieminiatury sąumieszczone na płycie w nieprzypadkowych miejscach,oddzielają pewne rozdziały lub też właśnie muzyczne kolory. Mam sporo ciekawych materiałów z tego dnia w stylistyce free. Na pewno będę chciał kontynuować ten rodzaj muzykowania z Pawłem i ze Sławkiem.

Wiele kolorów znajdziemy, słuchając tej płyty, mam też wrażenie, że jest w tych dźwiękach jakieś wytchnienie, odpoczynek. Podczas tworzenia materiału czuł pan, że odpoczywa?

Jak wiemy, nagrywanie to z reguły duży wysiłek emocjonalno-fizyczny, dlatego trudno to nazwać odpoczywaniem [śmiech]. Jednak na pewno, tak jak moi koledzy, starałem się wznieść na pewien poziom, który oddala od codziennego zgiełku i pozwala dać muzyce przestrzeń, której ona potrzebuje. Jest to też pewien rodzaj medytacji, którą nie zawsze udaje się osiągnąć w trakcie sesji. W tym przypadku, jak to się mówi, „były momenty” [śmiech]. Być może to właśnie sprawia, że w tych dźwiękach usłyszał pan swego rodzaju wytchnienie, co jest zresztą bardzo ciekawą interpretacją.

Klimat płyty został utrzymany w stylistyce przebojowego fusion, w którym dużą rolę odgrywa groove, co szczególnie słychać np. w utworze Psikus. Dobierał pan sekcję rytmiczną pod ten groove?

Staram się unikać terminu fusion i chciałbym, żeby usłyszano w tej muzyce wpływy innych gatunków muzycznych, jednak z drugiej strony nie chcę wpływać na jej odbiór, każdy słyszy i interpretuje muzykę inaczej, i to jest piękne. Wspomniany Psikus to riffowy utwór brzmieniem idący w stronę legendarnego już Wayne Krantz Trio, które bardzo lubię. Dla mnie sekcja rytmiczna zawsze musi mieć groove, niezależnie od gatunku. Dla mnie groove ma zarówno sekcja w triu Jarretta, jak i Chambers z Graingerem w kwartecie Scofielda. Sławek i Paweł sąbardzo elastyczni i muzykalni, i tym się kierowałem przy wyborze sekcji.

Przyznaje się pan otwarcie do zamiłowania do grania w formule tria. Skąd się to wzięło? Dlaczego akurat trio?

Myślę, że trio daje możliwość pełnego wyrażenia się i jest to formuła, która tworzy oryginalne i unikalne brzmienie. W tej formule każdy z muzyków jest równie ważny. Jest to też pewien sprawdzian dla lidera-gitarzysty, musi on obronićsię jako instrumentalista i jednocześnie przedstawić wizję swojej muzyki.Odkąd pamiętam, lubiłem formułę tria, a jedną z moich pierwszych płyt, a właściwie kaset, był Band of Gypsys Jimiego Hendrixa. Od razu spodobał mi się ten rodzaj przestrzeni.

Są jeszcze jakieś szczególne tria, które pana inspirują? A może są takie, które mocno wpłynęły na zawartość Maze?

Na zawartość Maze wpłynęła wypadkowa muzyki, której słuchałem przez lata i której nadal słucham. Oczywiście nie są to tylko tria, ale różne składy muzyczne, również bez gitary. Jednak idąc gitarowym tropem, jeśli miałbym wymienićtria, które wywarły na mnie szczególne wrażenie, to są nimi z pewnością Trio of Doom z Jaco Pastoriusem, Tonym Williamsemi Johnem McLaughlinem, trio Johna Scofielda, a konkretnie z płyty En Route, Paul Motian Trio z Joe Lovano i Billem Frisellem. Dalej będą to również Jing Chi (Colaiuta, Ford, Haslip) i Bobby Broom Trio.

Maze z założenia miało być płytą z pana autorskimi kompozycjami, a jednak w dwóch utworach dopuścił pan zespół do procesu twórczego. African Sunrise napisał występujący gościnnie Paweł Tomaszewski, a w Slav’s Five wsparł pana Sławomir Kurkiewicz. Brzmią te utwory jednak bardzo spójnie w stosunku do reszty płyty.

African Sunrise to świetna kompozycja Pawła, napisana kiedyś na zespół z organami Hammonda, w którym również grałem. Uważam, że w gitarowym triu brzmi bardzo dobrze i pasuje do konwencji płyty, jak pan zresztą słusznie zauważył. Slav’s Five, czyli „piątka” Sławka, to główny riff na pięć, który Sławek przyniósłna próbę przed sesją w studiu. Na tym riffie oparty jest ten transowy utwór, do którego wymyśliłem drugą część harmoniczną.

Jeśli chodzi o gości, to mamy tu jeszcze Roberta Kubiszyna. Zależało panu stricte na jego obecności czy na obecności basowego mooga? A może na jednym i drugim?

Robert wykonał edycję, miks oraz mastering tego materiału, także spędziłnad tym albumem dużo czasu i bardzo się we wszystko zaangażował. Sam wpadł na pomysł dogrania moog bass pod solo Sławka w Guitar Song, a ten pomysł oraz jego finalny efekt bardzo mi się spodobały.

Pomimo nazwania zespołu Andrzej Gondek Trio balans między muzykami został zachowany. Nie odniosłem wrażenia, że jest pan dominującym solistą w tym składzie. Obecne tu gęste partie solowe powstawały na drodze improwizacji? Nagrywanie na „setkę” temu sprzyja?

Takie też było założenie i myślę, że muzyka na tym zyskuje, tym bardziej że towarzyszą mi znakomici muzycy. Wszystkie partie solowe są improwizowane, tak jak to właśnie jest w muzyce jazzowej, czyli na bazie określonych form, harmonii, a czasami bardziej open. Nagrywanie na „setkę” zdecydowanie temu sprzyja i właściwie to jedyna możliwość na interakcje między muzykami, na których mi zależało. Takie też było postanowienie przy nagrywaniu tego materiału, co wpisuje ten album w kategorię jazzowej muzyki improwizowanej.

Jaka historia kryje się za decyzją o nagraniu własnej wersji Pungee zespołu The Meters?

Historia dość prozaiczna [śmiech]. Lubię ten zespół i takie „oldschoolowe”, funkowe granie. Oprócz Cissy Strut Pungee to jeden z najbardziej znanych i wykonywanych tematów tego zespołu. Zespół to w zasadzie klasyk. Fajnie było „pojamować” na bazie tego groove’u w stylowych ramach gatunku.

Wyrusza pan z zespołem w trasę z tym materiałem? A może powstaje już coś nowego?

Obecnie pracuję nad tym, żeby pograć coś w nowym roku, miejmy nadzieję, że spotkamy się na koncertach. Powstają również kompozycje na drugąpłytę tria i na nowy projekt GonZone w większym składzie, z którym wkrótce zaczynamy próby. Będę o tym informował już w nowym roku.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO