Felieton

Summertime w rytmie ósmawki

Obrazek tytułowy

Jarek Śmietana – Ballads And Other Songs Starling, 1993

Jan Ptaszyn Wróblewski w wywiadzie dla naszego periodyku (grudzień 2016) powiedział, że dopiero teraz jest taka sytuacja, iż polskich płyt jazzowych słucha się z takim samym zainteresowaniem, jak zagranicznych. „Kiedyś wiadomo było, że polskich się słuchało, żeby wiedzieć co się dzieje, a amerykańskich – żeby sobie zrobić przyjemność, teraz nie ma różnicy”. Otóż śmiem twierdzić, że produkcją przełomową w tej materii był album gitarzysty Jarka Śmietany Ballads And Other Songs, zrealizowany równo 25 lat temu. Tak „przyjemnej” w słuchaniu, środkowojazzowej i stylowo orkiestrowej płyty, wcześniej w Polsce nikt nie nagrał.

Celowo użyłem słowa produkcja, bo zaiste było to przedsięwzięcie w iście amerykańskim stylu. Oczywiście budżet jakim dysponował Jarek Śmietana był jednak skromny i pewne rozwiązania brzmieniowe – jak wykorzystanie barw smyczków „z klawisza” – mogły wydawać się dalekie od prawdziwych, amerykańskich wzorców. Ale paradoksalnie, przeszkody natury materialnej w niczym nie umniejszyły sukcesu artystycznego tej płyty, a wręcz, jak mi się wydaje, wpłynęły na wyzwolenie niezwykłej kreatywności tandemu: Jarek Śmietana – Wojtek Karolak. Bo jeśli gitarzysta był liderem i mózgiem tego projektu, to pianista i aranżer był jego sercem i lędźwiami. To, co Wojciech Karolak wyczarował z różnorakich klawiatur – a pamiętajmy, że były to czasy cokolwiek jeszcze przedkomputerowe! – pod względem barwy, faktury i harmonii, wcale nie wydaje się tylko erzacem czy imitacją prawdziwej orkiestry. To wartość sama w sobie, tym bardziej godna podziwu, że nawet dzisiaj wcale nie trąci myszką, ma za to specyficzny smaczek. Po prostu prawdziwa muzykalność obroni się w każdych warunkach!

Idea była prosta, acz niezwykle śmiała. Jarkowi Śmietanie zamarzyła się płyta ze standardami, w bogatszej niż zwykle oprawie. Wziął z Karolakiem na warsztat tematy znane i lubiane – od Gershwina (Summertime, How Long Has This Been Going On, My Ship), Rodgersa i Harta (My Funny Valentine, With The Song In My Heart), Mercera (Laura), po Billie Holiday (God Bless The Child). Dołożył jeszcze własną stylową kompozycję Bubbles. Czyli, innymi słowy – postanowił zmierzyć się z najprawdziwszą amerykańską klasyką. I zrobić to nie po europejsku, że niby oryginalnie i na swojską nutę, tylko stylowo. Tak jak się gra za Oceanem. Wiedział, że mógł tego dokonać wyłącznie z pomocą innego „freak'a” – zapatrzonego w Basie'go i Ellingtona – Wojciecha Karolaka. I oczywiście miał rację.

Gwoli ścisłości, zaznaczmy, że w sekcji rytmicznej, obok wspaniałego kontrabasisty Andrzeja Cudzicha, grał prawdziwy, czarnoskóry bębniarz Ronnie Burrage, urodzony – a jakże! – w Nowym Yorku. Gościnnie w kilku utworach wystąpili także: saksofonista Piotr Baron, skrzypek Krzysztof Śmietana, trębacz Piotr Wojtasik i klarnecista Brad Terry. A programowanie komputerowe klawiszy wykonał dodatkowo Janusz Grzywacz. Osobną kwestię, której można poświęcić obszerny elaborat, stanowi na tej płycie gra samego Śmietany. Gitarzysta, który wyszedł przecież ze szkoły jazz-rockowej i może nie gonił, ale ciągle podążał za nowymi trendami, nagle pokazał zupełnie inne oblicze. Po prawdzie, dla mnie nie było w tym żadnej niespodzianki, bo byłem świadkiem jak w 1991 roku Śmietana wraz z Muniakiem grali „po bożemu” jazzowe standardy dla dzieci i młodzieży w Domu Kultury na ulicy Krowoderskiej w Krakowie, ale generalnie nikt się nie spodziewał, że nieodżałowany gitarzysta wniknie w klasykę aż tak dogłębnie.

Jego instrument – gibson ES 175 D, uwieczniony na okładce – o pełnym, ciemnym i zmysłowym brzmieniu, przypomina najbardziej Kenny’ego Burrella. To ta sama półka. Artysta doskonale zdawał sobie sprawę na czyje podwórko wchodził i z kim się mierzył. Wiedział, że nie wystarczy zwyczajnie odgrywać melodii. Należało standardy od nowa zinterpretować. Wręcz zaanektować. I artysta zrobił to! Ośmielę się napisać, że był wtedy w swojej szczytowej formie. Ale Ballads And Other Songs – o dziwo, wcale nie wzbudziła wielkiej euforii wśród krytyków, co do dzisiaj mnie zadziwia. Pisano, że owszem fajnie, ale jednak słychać „plastik”, że Summertime ma rytm ósmawkowy, który „budzi wątpliwości” itd. Słowem: czepiano się szczegółów, gdy tymczasem podobnych produkcji na naszym, ale i europejskim rynku było, i jest do dzisiaj, jak na lekarstwo. Jarek Śmietana musiał przełknąć gorzką pigułkę. I postanowił sobie i innym coś udowodnić.

Cztery lata po Ballads And Other Songs ukazał się ciąg dalszy, czyli płyta Songs And Other Ballads. Tym razem oprawa była już wysokobudżetowa. Dokooptowano prawdziwą orkiestrę Sinfonietta Cracovia, duży big-band i zagraniczną gwiazdę pierwszej wielkości, czyli trębacza Arta Farmera. Muzyka była dobra, aczkolwiek jeśli porównać obie płyty, to wyraźnie na tej drugiej mniej było słychać... samego Śmietany. Przerosła go forma.

Na koniec jeszcze ciekawostka. Miałem Ballads And Other Songs najpierw na oryginalnej kasecie magnetofonowej. Dopiero po kilku latach kupiłem sobie wersję kompaktową, bo płyty były wtedy drogie. I oto spotkała mnie niespodzianka, bo kolejność utworów na obu nośnikach była inna! Kasetę otwierał temat Summertime – jak dla mnie wersja Śmietany była znakomita i odświeżająca, a co ciekawe, nieledwie równocześnie (1992) ukazała się bardzo podobna w tempie i klimacie wersja hitu Gershwina na płycie Six Pack Gary’ego Burtona (wytwórnia GRP) – a płytę utwór How Long Has This Been Going On? Aby dojść do Summertime na CD, musiałem przesłuchać aż siedem pozycji! Dziwne, ale co tam. Podsumowując – uważam to dzieło za jedno z najwspanialszych w historii polskiego jazzu.

autor: Jarosław Czaja

tekst ukazał sie w JazzPRESS 06/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO