! Wywiad

Przywrócona przeszłość Renaty Lewandowskiej

Obrazek tytułowy

fot. Zofia Nasierowska (z archiwum Renaty Lewandowskiej*)

Kiedy ukazała się płyta Dotyk, życiorys Renaty Lewandowskiej momentalnie przyrównano do losów Sixto Rodrigueza, filmowego Sugar Mana. Autorskie utwory nagrane przez Renatę Lewandowską w latach 70. zostały szczęśliwie odzyskane, odkurzone i odkryte na nowo w 2020 roku. Historia tego wydawnictwa od początku trafiała do mnie w różnorakich, często pełnych niedomówień, przekazach. Zawsze brakowało mi w nich jednego kluczowego elementu. Perspektywy Renaty Roberts (z domu Lewandowskiej). Dlatego niezwykle ucieszyłem się, gdy szanująca swoją prywatność i unikająca wypowiedzi dla mediów artystka zechciała ze mną porozmawiać o dziewczynie, która na swój debiutancki album czekała prawie pół wieku.


Rafał Marczak: Kiedy poczuła pani, że muzyka ma w pani życiu szczególniejsze znaczenie?

Renata Lewandowska: Już po pierwszych wygranych konkursach czułam, że śpiewanie sprawia mi przyjemność. Już wtedy podobał mi się repertuar i sposób śpiewania Czesława Niemena i ten pierwszy konkurs wygrałam właśnie jego piosenką Pamiętam ten dzień, ale tak naprawdę porwało mnie w kosmos, gdy usłyszałam w radiu z założenia prześmiewczą audycję porównującą dwie piosenki w wykonaniu Arethy Franklin i Julie Driscoll. Obie były zupełnie innymi artystkami, ale wybrano takie utwory, w których brzmiały akurat bardzo podobnie... Jak na nasze słowiańskie ucho oczywiście. To był rok 1965 i raczej nieczęsto można było usłyszeć taką muzykę w Polskim Radiu. A ja właśnie wtedy doznałam olśnienia! Tam była wolność! Wolność interpretacji, frazowania, improwizacji, używania głosu jak instrumentu muzycznego i ta niepowtarzalność emocjonalna! Jednocześnie były to interpretacje bardzo spójne. Nie znałam wtedy angielskiego, a słyszałam i u jednej, i u drugiej szczerą, osobistą opowieść z dźwiękami bez granic. Niesamowite doświadczenie! Do tej pory uważam ten moment za najważniejszy w sensie zrozumienia, czym może być śpiew. Miałam wtedy lat 17.

W jaki sposób kształciła pani swoją muzykalność?

Już w Warszawie, jako studentka ASP, bardzo szybko nawiązałam kontakt z klubami studenckimi Medyk i Hybrydy i zaczęłam piosenkarską działalność w ruchu akademickim. Przyszły też pierwsze sukcesy – Nagrodaza Kulturę Wykonawczą na FAMA ‘69, byłam też jedną z laureatek na IX Kiermaszu Piosenki Studenckiej w Medyku w 1969 roku, a w lutym 1970 zdobyłam nagrodę za najlepszy debiut na Zimowej Giełdzie Piosenki Studenckiej w Opolu. Niemal natychmiast po tym zostałam zaproszona przez kompozytora Juliusza Loranca do profesjonalnej grupy Quorum, którą wtedy prowadził, i to właśnie wtedy zaczęła się dla mnie mozolna praca z dźwiękami na poważnie. Jeszcze za czasów studenckich brałam lekcje solfeżu i przez jeden semestr byłam nawet w średniej szkole muzycznej na Bednarskiej, ale zajęcia kolidowały czasowo z zajęciami na ASP i z przykrością musiałam z niej zrezygnować.

Praca w Quorum i czasy po rozpadzie tej formacji przypadły na mój rok dyplomowy, więc było mi łatwiej pogodzić obydwa zainteresowania, bo swobodniej dysponowałam wtedy czasem, a i tak z powodu intensywnych przygotowań do Opola ‘72 musiałam przełożyć obronę dyplomu o pół roku. Quorum było dla mnie pierwszym doświadczeniem w śpiewaniu grupowym – harmonicznym. Późniejsza indywidualna praca z Lorancem była tą szkołą, która na zawsze ukształtowała brzmienie, świadome frazowanie, ramy selektywnej improwizacji i harmonicznej pewności. W czasie naszych prób powstawały ciekawe pomysły wykorzystywane potem w piosenkach, rodził się też ich nastrój, tak ważny dla autora tekstu, który zanim go napisał, wiedział już, jak będę śpiewać, w jakiej skali i z jakim natężeniem. Dlatego tak dobrze pracowało mi się z Markiem Grońskim, bo on na tych wysokich dźwiękach potrafił umieścić w tekście same otwarte samogłoski, co bardzo ułatwiało śpiewanie tzw. „pełną piersią”.

Z czasem do grona kompozytorów, z którymi współpracowałam dołączył Waldemar Parzyński – zrobiłto tak naprawdę na prośbę Loranca, który uznał, że poradzę sobie z wymaganiami innego twórcy, oraz Jurek Suchocki, wtedy 24-letni geniusz, świetny kompozytor, aranżer i instrumentalista. Wszyscy oni dawali mi dużą swobodę w kształtowaniu narracji utworów, ich linii melodycznej oraz sposobu interpretacji. Nie nalegali też na ich przebojowość, co pół wieku później okazało się atutem.

Może to zabrzmi dziwnie, ale ja właściwie to swoje śpiewanie raczej widziałam niż słyszałam. Rysowałam sobie w wyobraźni linie ciągłe i przerywane, jakieś szybkie plamy, zawijasy, ornamenty, wektory... Wszystko, co pomagało mi wykonać klarowny rysunek i uniknąć bałaganu. Myślałam, że ta moja metoda może wydawać się innym śmieszna, więc raczej wolałam o tym nie mówić, nie tłumaczyć, bo jeśli mi się rysunek zgadzał, to wszelkie zmiany uważałam za obrazoburcze.I zwykle miałam rację!

Wspominając proces twórczy tamtych czasów, można odnieść wrażenie, że nie było w nim ludzi przypadkowych, lecz świetni w swoim fachu specjaliści.

Tak, to prawda. W tamtym czasie Loranc przeważnie pracował z Jonaszem Koftą. Rozumieli się, darzyli zaufaniem zawodowym, odnosili sukcesy. Dlatego gdy zaczęłam pracować z Lorancem, Jonasz Kofta był właściwie oczywistym autorem tekstów do piosenek, nad którymi wtedy pracowaliśmy. Najważniejsze piosenki z tamtego okresu to monumentalny protest song Olbrzymi twój cień na chór i głos solo oraz nostalgiczna, poetycka ballada Czas pożegnań. Drugim autorem tekstów, chyba najważniejszym dla mnie, był Ryszard Marek Groński. Marek z kolei potrafił pisać teksty, z którymi naturalnie się utożsamiałam. Poetyckie, ale dalekie od infantylności, trochę surrealistyczne, ale nadal nawiązujące przekonująco do sytuacji gdzieś istniejących w moim świecie i jednocześnie uniwersalne, bo przepełnione marzeniami i nadziejami wszystkich młodych dziewczyn. Jego dziełem są moje najciekawsze piosenki – Magia szos, Lato tego roku czy ujmująca emocjonalną prawdą soulowa ballada Dotykiem chcę dziś poznać wszystko. Marek potrafił ubrać w piękne słowa impresjonistyczne skojarzenia, rozedrgane emocje i do tego wszystkiego jego teksty były to po prostu śpiewne!

Nieprzypadkowa była też współpraca z Jurkiem Suchockim. Poznałam go jako aranżera piosenek Waldka Parzyńskiego. Zaimponował mi swoją wszechstronną muzyczną wiedzą i łatwością, z jaką wygrywał na pianie piękne dźwięki, które otwierały wyobraźnię. Wspomniany utwór Dotykiem chcę dziś poznać wszystko przez długie lata był też jedynym śladem mojej działalności piosenkarskiej. Jak się okazało, ważnym śladem, który doprowadził do odnalezienia innych moich utworów w archiwum Polskiego Radia i w rezultacie do wydania w 2020 roku płyty Dotyk.

Nagrania z Dotyku imponują sporym jak na owe czasy rozmachem!

To oczywiście zasługa kompozytorów i aranżerów, czyli przede wszystkim Juliusza Loranca i Jurka Suchockiego, oraz wspaniałych, natchnionych muzyków. Wizje kompozytorów i aranżerów umocowane były w ich wspaniałym warsztacie, ale chyba to styl muzyczny tych kompozycji dawał nieograniczone, bardzo transowe możliwości interpretacyjne zarówno muzykom, jak i mnie jako wokalistce. Podejrzewam, że ta muzyka po prostu niosła wszystkich. Opierała się przecież na rytmie, na energii, na entuzjazmie i przeświadczeniu, że tworzymy coś naprawdę bardzo prawdziwego emocjonalnie. Niesamowite aranżacje, użycie pełnej orkiestry i wyjątkowe wykorzystanie możliwości wokalnych Grupy & i Alibabek, w ich najświetniejszym składzie, dopełniły wrażenia unikalności naszych starań. Niestety, dla mnie, zostało to docenione dopiero pół wieku po tych nagraniach, którym, zdaniem wielu obecnie komentujących, upływający czas nie zaszkodził.

Niesamowite, że nie miała pani tych nagrań! Jak zareagowała pani, kiedy pojawił się Krystian Zieliński, który natrafił na ten archiwalny występ w telewizji, a potem postanowił panią odszukać?

Proszę pana, spławiłam go, i to jeszcze jak! Pomyślałam, że ktoś sobie postanowił ze mnie zażartować. Na YouTubie było wprawdzie jedno moje nagranie Dotykiem chcę dziś poznać wszystko, ale bez mojego zdjęcia i żadnego opisu. Czasami zaglądała tam moja synowa i to ona zaskoczona odkryła, że jest tam też Magia szos z prośbą o kontakt mailowy z osobą, która to nagranie zamieściła. Żeby było dziwniej, jednocześnie ze strony mojej rodziny ze Świebodzic dostałam wiadomość, że ukazało się w lokalnej prasie ogłoszenie poszukujące mnie, takie typu ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.

Napisałam więc na podany adres mailowy będąc przekonana, że pan, który mi odpisuje, jest człowiekiem z branży muzycznej lub kimś, kto mnie znał lub zapamiętał z czasów, kiedy byłam aktywna zawodowo. To wtedy, gdy zwróciłam się do niego per pan, poprosił, żeby tak go nie tytułować, bo on ma dopiero 14 lat. Oczywiście natychmiast zerwałam tę korespondencję, myśląc, że naprawdę ktoś sobie ze mnie kpi. Krystian zaczął wtedy rozpaczliwie pisać „żebym mu tego nie robiła, bo on naprawdę mnie szukał i to już od dwóch lat!”. Pomyśleć, że poszukiwał mnie dwunastolatek! Bardzo mi tym wyznaniem zaimponował! Ponoć w czasie poszukiwań wykonał mnóstwo telefonów do ludzi z branży, a także do stacji radiowych i telewizyjnych. Podobno odwiedził nawet moją byłą uczelnię. Ponadto razem z koleżanką odważyli się wykonać telefon do Zbyszka Hołdysa! Nikt o mnie niczego nie wiedział i dopiero ten anons na YouTubie otworzył drzwi.

Spotkałem się z informacją, że producentem tej płyty miał być Wojciech Mann...

We wrześniu 1980 roku ja i Juliusz Loranc dostaliśmy od Korneliusza Pacudy, dyrektora Wifonu, propozycję nagrania płyty LP. Oczywiście Juliusz Loranc miał być kierownikiem muzycznym, a jako producenta zaproponowaliśmy Wojciecha Manna, którego oboje bardzo ceniliśmy zawodowo i który mógł wspomóc swoją rozległą wiedzą ekspercką nasz pomysł muzyczny. W następstwie tej propozycji miało miejsce spotkanie naszej trójki z Korneliuszem Pacudą i ustalenie przełomu lat 1980 i 1981 jako najlepszego czasu na wejście do studia nagraniowego i spokojną, twórczą pracę. Oczywiście te dwa-trzy miesiące do końca roku były potrzebne na skompletowanie partytur, a potem muzyków i wokalistów. Tym miał się zająć głównie Loranc przy pomocy organizacyjnej pana Manna.

wyjechałam do Frankfurtu. Miałam stamtąd propozycję zaprojektowania reklamowego kalendarza na rok 1981 dla małego magazynu sportowego Motocross. Projekt zrobiłam dosyć szybko i z nadzieją na natychmiastowe kontynuowanie pracy nad płytą wystosowałam do Loranca zapytanie o progres prac nad partyturami. Nie doczekałam się odpowiedzi! Nie wiem i nigdy się już nie dowiem, czy ten list w ogóle do niego dotarł. Telefonów wtedy nie było! Na domiar złego w Polsce był to gorący okres strajków i niepokojów społecznych. Przeanalizowałam starannie swoją sytuację zawodową. Oceniłam realistycznie całą swoją działalność piosenkarską i niestety bilans wyszedł mi niekorzystny. Podjęłam więc drastyczną decyzję, pewnie dla większości niezbyt zrozumiałą – dla mnie oznaczała ona koniec ze śpiewaniem. Mogłam być w końcu tylko artystąplastykiem. Radziłam sobie całkiem nieźle w wielu artystycznych dziedzinach i nie musiałam trwać w marzeniach o sukcesie piosenkarskim, który w moim przekonaniu jakoś nie chciał się dla mnie ziścić. Napisałam o tym do Wojtka Manna i nie wróciłam do Polski.

Od penetrowania archiwów Polskiego Radia do powstania płyty – to wciąż długa droga!

No więc tak jakoś niemal w jednym czasie moje nagrania z lat siedemdziesiątych umieszczone przez Krystiana na YouTubie zaczęły wzbudzać zainteresowanie również profesjonalnych wytwórni nagraniowych. Pierwszy zwrócił się do mnie Łukasz Wojciechowski z Astigmatic Records – polskiejfirmy działającej wtedy w Londynie, który w tylko sobie znany sposób znalazł mój adres e-mailowy i ku mojemu zdziwieniu napisał piękny list na temat nietuzinkowych walorów muzycznych tych nagrań, które zestawione z czasem ich faktycznego nagrania robiły wrażenie nadzwyczaj aktualnych i wyraził chęć wydania ich w formie albumu. Gdy zastanawialiśmy się, jak to zrobić, bo prawa właścicielskie posiada Polskie Radio, dosłownie jednocześnie zgłosiło się też i Polskie Radio z luźnymi propozycjami wydania w kompilacjach paru piosenek, ale ta propozycja nie wydała mi się szczególnie atrakcyjna.

W dalszych rozmowach ten pomysł na szczęście ewoluował w stronę samodzielnej solowej płyty. Z Polskim Radiem współpracowała wtedy firma The Very Polish Cut Outs Macieja Zambona, z siedzibą w Berlinie, która nagrania polskich wykonawców z lat minionych, znajdujące się w zasobach archiwalnych Polskiego Radia „ubierała w nowe szaty” na potrzeby muzyki klubowej. Ona też została wprowadzona w pomysł wydania debiutanckiej płyty dziewczynie, która czterdzieści parę lat wcześniej bez specjalnego powodzenia wtedy „wyśpiewywała wszem wobec swoją duszę”. I tak 8 marca 2019 roku wspólnymi siłami Agencji Muzycznej Polskiego Radia, The Very Polish Cut Outs i Astigmatic Records został zainicjowany proces wydania płyty LP Renaty Lewandowskiej Dotyk.

Proceduralnie okazało się to dużo bardziej skomplikowane, niż wydawało się na początku, ale udało się. Płyta ukazała się w październiku 2020 roku, generując dosyć duże zainteresowanie i pozytywnereakcje. Szybko też zniknęła w przedsprzedaży internetowej. Na wznowienie trzeba było jednak czekać następne dwa lata, do 2022 roku. Tym razem wydano również i CD, a sama płyta ukazała się nie tylko w sklepach internetowych, ale również w sprzedaży stacjonarnej w sklepach muzycznych z płytami winylowymi. Została sprzedana tak samo szybko jak jej pierwsza edycja.

Spoglądając na pani zdjęcia z tamtych lat, ewidentnie zwraca uwagę ich hipisowski charakter.

Bo myśmy wtedy tacy byli! Kolorowi, entuzjastyczni, otwarci i, mimo ograniczeń, wolni w swoich poczynaniach artystycznych. To wtedy dotarła do nas fala (po)woodstockowa. Hasła wolności twórczej i obyczajowej, równości, pokoju i kwiatów we włosach. Był wspaniały, prężny ruch studencki skupiony w moim przypadku w Hybrydach, Medyku i Stodole. Był jazz i wspaniali muzycy, były kabarety, nośne teksty, satyrycy na najwyższym poziomie i – mimo siermiężnych czasów – radość! Poza tym byliśmy młodzi, z głowami pełnymi pomysłów i chęcią zabawy słowem, dźwiękiem i obrazem. Nic dziwnego, że wtedy powstały najpiękniejsze piosenki i pojawili się do tej pory ważni, kultowi wykonawcy. Marek Grechuta i Maryla Rodowicz są tego przykładem.

Uznanie budzi zauważalnie pozytywny pani stosunek do przeszłości, którą z perspektywy czasu można byłoby rozpatrywaćprzecież dwojako.

Opowiadam o Renacie Lewandowskiej jak o dziewczynie, którą kiedyś znałam, która miała wielkie marzenia (a jakże), niespożytą energię, głowę pełną pomysłów i bardzo emocjonalny stosunek do śpiewania i muzyki w ogóle. Chodziła sobie własnymi ścieżkami, a nawet jeśliwedług innych„błądziła po manowcach”, to były to jej manowce, które rozumiała. Z tymi manowcami to też ostrożnie, bo doznały one teraz swoistej rehabilitacji, ale pół wieku temu nie było to takie znowu oczywiste! Mogłaby więc powiedzieć: wyszło na moje!

To „wyszło na moje” to oczywisty przypadek, szczęśliwy zbieg okoliczności, nagromadzona energia, która postanowiła się uwolnić, lub być może ci wszyscy wspaniali twórcy, którzy wtedy z nią współpracowali, zadecydowali, że warto się pokazać. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć, więc cieszę się dla tamtej dziewczyny. Zbieram teraz jak koraliki wszystkie słowa uznania i pochwały w jej stronę kierowane, mając nadzieję, że już nie da się jej zapomnieć. Cieszę się też, że to jest moja przeszłość, która została mi tak przyjemnie przypomniana i przywrócona. Odnalazłam więc w życiorysie całą dekadę wspaniałych lat siedemdziesiątych, którą niepotrzebnie skreśliłam, którą ukrywałam przed samą sobą, by jej negatywnie nie oceniać. „Przeszłość zadała zachwycającego szyku. Tym cudowniejsza to chwila, ponieważ odnalazła Renatę Lewandowską daleko od jakichkolwiek oczekiwań czy planów" – taknapisał Jazzmotionalw recenzji płyty Dotyk w listopadzie 2022 roku. I właśnie taka jest moja teraźniejszość...


*Publikujemy wyłącznie zdjęcia archiwalne, ponieważ Renata Lewandowska nie zgodziła się na upublicznianie swojego wizerunku z czasów po zakończeniu kariery wokalnej.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO