! Wywiad

Tivon Pennicott: O niektórych nawet nie śniłem

Obrazek tytułowy

fot. mat. prasowe

Amerykański saksofonista tenorowy Tivon Pennicott 21 maja w poznańskim klubie Blue Note premierowo zaprezentuje swój najnowszy album: Roots to Branches. Artysta ma na koncie współpracę z takimi tuzami, jak Gregory Porter, Esperanza Spalding, Roy Hargrove czy Jon Batiste. Nigdy nie był w Poznaniu, ale uwielbia poznawać nowych ludzi i nowe kultury. Wierzy, że muzyka uzdrawia. Fascynuje go również muzyka filmowa, a za ulubiony soundtrack uważa ścieżkę Johna Williamsa do E.T. W Blue Note Tivon zagra ze swoim kwartetem w składzie: Idris Frederick (piano), Dean Torrey (bas) oraz Ken Salters (perkusja).


Rafał Marczak: W tym roku, w maju ukaże się twój trzeci solowy album – Roots to Branches. Wkrótce podczas koncertu w Blue Note w Poznaniu usłyszymy utwory z tego wydawnictwa. Czego możemy się spodziewać?

Tivon Pennicott: W moich dwóch poprzednich albumach przewija się temat natury. Nie planowałem dalszej kontynuacji, ale wraca on do mnie. Roots to Branches, jak sam tytuł wskazuje, jest potwierdzeniem mojego jamajskiego dziedzictwa. Zdaję sobie sprawę z tego, że dom, w którym dorastałem, wywarł wpływ na mój sposób wyrazu oraz na moją twórczość. Moi rodzice przybyli do USA z Jamajki w latach 70. Jestem Amerykaninem, tam chodziłem do szkół, ale wychowałem się w jamajskim ognisku domowym. Do tej pory nie podkreślałem tego dość wyraźnie w mojej karierze. Pomyślałem, że dobrze byłoby zgłębić moją historię, żeby zrozumieć, dlaczego słyszę rytmy w pewien sposób lub jak moja kultura różni się od tej amerykańskiej. To jak przyglądanie się moim korzeniom przez szkło powiększające. Uważam to za śmiałe podejście z mojej strony, szczególnie że śpiewam w mniej więcej połowie utworów na tym albumie. Nawet jeśli nie czuję się znakomitym wokalistą, to uważam, że to pomoże pełniej wyrazić mi siebie jako artystę. Na płycie znajduje się kilka utworów, które ukazały się poprzednio w wersjach instrumentalnych. Teraz z wokalami brzmią inaczej. Ponadto chętnie korzystam z elektroniki oraz efektów, co też jest nowością. Obserwuję podróż mojej sztuki od korzeni po jej rozgałęzienia.

Skąd ta nagła potrzeba śpiewu?

Sporo czasu poświęciłem pracy nad moją grą na saksofonie, by dotrzeć do poziomu, na którym znajduję się teraz, oraz by móc wyrazić siebie w sposób, który mnie satysfakcjonuje. Wiem, że ze śpiewaniem również nie mogę tego osiągnąć ot tak. Naprawdę ciężko pracuję, poprawiam moją technikę, kunszt i frazowanie – poświęcam temu sporo uwagi. Czeka mnie długa droga, ale mam silną potrzebę wyrażanie siebie poprzez swój głos. Słowa mają wielką moc, szczególnie w utworach, w których chcę przekazać bezpośredni komunikat. 26 kwietnia ukazał się nowy singiel, Celery Juice, który wydaliśmy na moim poprzednim albumie, Spirit Garden, w wersji instrumentalnej.

Czy samodzielnie piszesz teksty?

Tak, wszystkie teksty są mojego autorstwa. Mam notatnik, w którym zachowuję inspirujące mnie cytaty. Dzielę je na: te zewnętrzne, pochodzące ze znanych mi źródeł oraz te, które czuję, że wymyśliłem samodzielnie. To zbiór powiedzonek, zdań i konceptów, o których myślę i z których czerpię. To dopiero początek mojej wokalnej podróży. Wciąż pozostaję pod wpływami wszystkich wokalistów, z którymi wzrastałem lub grałem, by wymienić: Joe Thomasa – wokalistę R&B, Nellie McKay – piosenkarkę, która ze świetnym poczuciem humoru interpretuje amerykański songbook, Esperanzę Spalding z jej kreatywnością i wirtuozerią wokalną czy wreszcie Gregory’ego Portera, z którym zjeździłem kawał świata, a którego teksty są tak mądre i znaczące. Nawet Roy Hargrove, z którym miałem przyjemność grać, zazwyczaj śpiewał kilka utworów w trakcie koncertu. Też chcę podjąć się tej podróży i śpiewać.

Podobno twoim idolem jest Nat King Cole. Gregory Porter też nie kryje swojego uwielbienia do tego artysty!

Nat King Cole był źródłem wszystkich piosenek, których uczyłem się z amerykańskiego śpiewnika. Jeśli poznałem jakiś standard, którego nie grał Nat, nie uczyłem się go! [śmiech] Zawsze chciałem usłyszeć jego wersję z uwagi na jego silny sposób wyrazu, czystość melodii oraz piękne aranżacje Nelsona Riddlego.

Gdy usłyszałem Gregory’ego Portera śpiewającego w pubie, nie doznałem objawienia. Po prostu jamowaliśmy razem z innymi muzykami, nie zdając sobie sprawy z tego, że Gregory stanie się kiedyś gwiazdą rocka! [śmiech] Byliśmy w podobnej sytuacji – próbowaliśmy przebić się do większych scen. Jego kościelny background w połączeniu z miłością do Nat King Cole’a wpłynął na nasze połączenie. Cieszy mnie, że Gregory również to zauważył, a reszta jest już historią!

Zdajesz się z łatwością wpadać na ludzi, którzy mają ogromny wpływ na twoje dalsze losy! Opowiedz, jak poznałeś Kenny’ego Burrella.

Wow, to prawda! Nie myślałem o tym w ten sposób! Byłem w college’u na Uniwersytecie w Miami, zastanawiałem się, co począć po zakończeniu edukacji. Mój kolega przeniósł się na UCLA, gdzie spędziłem kilka wakacyjnych miesięcy, żeby zobaczyć jak tam jest. Okazało się, że Kenny Burrell tam wykłada. Poszedłem na jego zajęcia, gdzie zagrałem jakiegoś bluesa z jednym z jego zespołów. W pewnym momencie wstrzymał utwór i zapytał mnie, kim jestem, jak się nazywam i skąd przyjechałem! [śmiech] Powiedział, że grają w Catalina Jazz Club i zaprosił mnie, bym dołączył. To było 2007 rok. Właściwie miałem już wyjeżdżać, ale przedłużyłem mój pobyt, by z nim grać. Miałem 21 lat i musiałem sporo poświęcić, by tam zostać.

A jak trafiłeś na płytę Radio Music Society Esperanzy Spalding?

Kiedy przeprowadziłem się do Nowego Jorku, wychodziłem tak często, jak to możliwe. Chodziłem na każde jam session i starałem się łapać różne rodzaje muzyki. Nie lubiłem siedzieć w domu. Od godziny17, kiedy zaczynało się granie, do 3 nad ranem byłem na mieście. Każdego dnia przez pierwsze pięć, sześć lat od przeprowadzki. Bez przerwy szukałem możliwości do grania – zarówno podczas czyjegoś koncertu, jak i na jamie. Ludzie mają okazję cię usłyszeć, co następnie prowadzi do rozmów twarzą w twarz. Tak poznałem trębacza Igmara Thomasa. Wymieniliśmy się kontaktami. Igmar zna Esperanzę osobiście, powiedział mi o jej nadchodzącej płycie i zapytał, czy chciałbym dołączyć do sekcji dętej, na co, oczywiście, przystałem.

Każdy z wyżej wymienionych artystów to fantastyczni liderzy swoich zespołów. Które elementy ich kunsztu przydają się tobie w twoim autorskim projekcie?

Kenny Burrell i Roy Hargrove nauczyli mnie sztuki setlisty. Każdego wieczoru ułożone przez Kenny’ego koncerty płynęły naturalnie i pięknie, zabierając słuchaczy w podróż. Jego zapowiedzi piosenek, anegdoty, przedstawienie zespołu… Podziwiałem jego flow, notowałem je w pamięci. Hargrove zaś po prostu wiedział, który utwór należy zagrać jako następny. Roy uwielbiał być pośród ludzi, w każdym kraju szukał miejsc, w których odbywał się jam session. Jeśli była okazja do grania, on tam był. Na jamach potrafił wybrać taki utwór, który nadawał nocy idealny balans.

Ponadto nauczyłem się, jak komunikować się z zespołem. Mam tendencje do kontrolowania wszystkiego, ale Gregory Porter, Jon Batiste czy Roy Hargrove pozwalali sytuacjom rozwijać się w ich naturalnym tempie, ufając, że ludzie, których zaprosili do grania, stworzą coś pięknego, wykraczającego poza ich oczekiwania. Jestem im wdzięczny za te lekcje.

Z kim spośród współczesnych muzyków chciałbyś pracować?

Hm. Wiesz co, jest scena, z którą nie miałem okazji pracować. Robert Glasper I jego ekipa. Grałem z nim, byliśmy wspólnie na Blue Note Groove Cruise, gdzie razem jamowaliśmy. To było fajne doświadczenie, ale nigdy z nimi nie koncertowałem. Christian McBride też byłby super. Nagrywaliśmy wspólnie, ale nigdy nie dzieliliśmy sceny.

Doceniam ludzi, z którymi przyszło mi występować do tej pory. O niektórych nawet nie śniłem! Ari Hoenig może nie jest super gwiazdą jak Gregory Porter, ale naprawdę pragnąłem grać z nim i uczyć się od niego. Podobnie z Royem Hargrovem czy Sullivanem Fortnerem, wspaniałym pianistą, na którego pierwszym albumie wystąpiłem. Naprawdę doceniam tych, z którymi grałem do tej pory.

434136463_809661537859426_1870250063037172383_n.jpg Koncert Artysty 21.05.2024 roku w klubie Blue Note Poznań. Więcej >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO