Wywiad

Tal Cohen - Czarodziej fortepianu

Obrazek tytułowy

fot. materiały prasowe

Tal Cohen właśnie wydał swoją drugą płytę w roli lidera, Gentle Giants, którą nagrał w imponującym składzie. Wirtuozerską grę pianisty wspiera mistrzowsko na saksofonie altowym i sopranowym Greg Osby, Jamie Oehlers na saksofonie tenorowym, Robert Hurst na kontrabasie i Nate Winn na perkusji. O tym albumie, ale nie tylko o nim, opowiada w rozmowie dla JazzPRESSu.

Basia Gagnon: Zadedykowałeś utwór La Haya z ostatniej płyty swojej rodzinie – czy były w niej tradycje muzyczne?

Tal Cohen: Nie, rodzice nie byli muzykami, ale muzyka była zawsze bardzo ważna w naszym domu. Mama zachęcała mnie do gry na fortepianie, kiedy byłem dzieckiem. Na początku niewiele to dla mnie znaczyło. Dopiero kiedy przeprowadziliśmy się do Australii, muzyka stała się ważna w moim życiu.

Ile miałeś wtedy lat?

Piętnaście. Wtedy zacząłem słuchać jazzu i grać go. Po muzyce klasycznej jazz był dla mnie wielkim odkryciem – jego możliwości, otwartość, wolność wyborów. Zachłysnąłem się tą wolnością.

Pamiętasz swoje pierwsze jazzowe płyty?

Oczywiście! To był The Cat Jimmiego Smitha i album Something Else!!!! Ornette’a Colemana. Kupiłem je tego samego dnia. Funk Smitha spodobał mi się od razu i to była moja ulubiona płyta przez długie lata, ale kiedy włączyłem Colemana, nie mogłem tego słuchać! Oczywiście po jakimś czasie wróciłem do niego i doceniłem jego mistrzostwo. Zachwyciłem się nim i byłem szczęśliwy, że wtedy kupiłem tę płytę!

Ja miałam podobną reakcję, kiedy pierwszy raz usłyszałam Coltrane'a.

O tak! Ja też! Coltrane był dziwny za pierwszym razem, ale potem wysłuchałem go drugi raz i „dotarło” do mnie. To jest właśnie najlepsze w jazzie, że za każdym razem odkrywasz coś nowego.

Tal Cohen.jpeg fot. materiały prasowe

Jak silny wpływ mają na twoją muzykę klasyczne korzenie?

Wydaje mi się, że brzmię jak pianista jazzowy i tylko kiedy gram klasyczne etiudy ta technika się uwydatnia. Natomiast ogólny klimat, na przykład romantyzm i struktura harmoniczna w Lo Haya, według mnie, bierze się z mojej fascynacji Chopinem. Najwięksi pianiści, jak chociażby Bill Evans, Art Tatum czy Bud Powell byli w dużym stopniu pod wpływem muzyki klasycznej. Powell nagrał nawet słynne Bud On Bach. Oni wszyscy się na tym wychowali. Niestety panuje separacja klasyki i jazzu, a przecież Chopin improwizował! Jest niewielu muzyków, którzy łączą te dwie dziedziny, Wynton Marsalis jest jednym z nich. Ja nie uważam się za klasycznego pianistę, ale lubię komponować etiudy (dwie z nich są na mojej stronie internetowej) dla wprawy i ćwiczenia techniki.

Twoje kompozycje mają ogromną rozpiętość – potrafisz być bardzo odważny, jak również liryczny. Dość dokładnie opisujesz do tego we wstępie na płycie znaczenie swoich utworów. Czy to oznacza, że twój proces tworzenia jest świadomy i przemyślany?

Kiedy komponuję coś, nie myślę o jego treści czy znaczeniu, ta refleksja przychodzi później. Dopiero kiedy wysłuchałem Lo Haya, pomyślałem, że to brzmi jak kołysanka, a Gavetsch, najbardziej zwariowana kompozycja na płycie, przypomniała mi tę izraelsko-europejską potrawę o skomplikowanym smaku.

Skąd wziął się tytuł twojego pierwszego albumu, Yellow Sticker?

To zabawna historia. Wiesz co to znaczy? To jest naklejka, którą dostają w Australii samochody, które nie są dopuszczone do ruchu ze względu na stan techniczny [śmiech]. Miałem wtedy samochód, który miał ich pięć! Znajomi, którzy usłyszeli tę kompozycje, mówili, że brzmi jak taki samochód, i pomyślałem sobie, że moje życie wtedy go przypominało! Wcale nie zamierzałem napisać utworu, który będzie brzmiał jak samochód, ale on stał się pewnego rodzaju metaforą tego, co się wtedy działo w moim zwariowanym życiu – raz w górę, raz w dół.

Które z muzycznych osiągnięć szczególnie zapadły ci w pamięć?

Właśnie wystąpiłem w Operze w Sydney i to było niesamowite. Grałem też z Terencem Blanchardem na 70-lecie Blue Note, z Gregiem Osbym na Festiwalu Jazzowym w Melbourne. To tylko kilka, a było ich wiele.

Między wydaniem twojego pierwszego albumu a wydaniem drugiego minęło parę lat – czy długo będziemy czekać na następny?

Teraz będę oczywiście kontynuował trasy koncertowe z Gentle Giants. Ta płyta, i skład, który na niej gra, powstały dzięki wygranej w konkursie w Australii, która sprawiła, że mogłem zaprosić muzyków z całego świata. Jestem bardzo zadowolony z efektu. Myślę, że udało nam się uchwycić ten moment porozumienia i współpracy. Brzmi bardzo świeżo i spontanicznie. Płyta dostała cztery gwiazdki magazynu DownBeat. Będę więc grał ten materiał, choć również nowe kompozycje, na Sopot Jazz Festival w październiku. Pracuję jednak nad nowymi projektami i chociaż nie jestem „szybkim” kompozytorem, to mam już zarezerwowane na marzec nagrania w studiu. Nie chciałbym jeszcze zdradzać szczegółów – czas pokaże.

Tal Cohen Band wystąpi podczas Sopot Jazz Festival 2018. Z pianistą zagra zespół w składzie: Tomasz Dąbrowski (trąbka) Barry Donohue (kontrabas) i Jakub Miarczyński (perkusja).

autor: Basia Gagnon

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO