(Open Mic Records, 2024)
Eugenie Jones to amerykańska wokalistka jazzowa, którą, przyznam, poznaję dopiero za pośrednictwem omawianej tu płyty. To coś na kształt składanki „essential”, zapoznawszy się z jej zawartością, słuchacz nabiera zgrubnej orientacji co do istoty twórczości artystki. Może to i dobrze. Pierwsze spotkanie, jedna płyta i już wiadomo, co tu jest grane. A grane jest zgodnie ze stereotypowymi oczekiwaniami wobec krążków jazzowych sygnowanych elegancką damską postacią wokalistki. Tym, co wyłamuje się z tej prostej kliszy,jest dobór repertuaru, który w tym przypadku stanowią wyłącznie kompozycje oryginalne artystki (co sugeruje, rzecz jasna, nazwa wydawnictwa), a nie odgrzewane standardy.
The Originals słucha się przyjemnie – Eugenie nie ulega wokalnej egzageracji, nie udaje instrumentów, nie „przegaduje” utworów potokami melorecytacji. To po prostu zgrabne jazzowe (niekiedy z domieszką soulu)piosenki – wprawdzie nie powalające, ale kunsztownie zaaranżowane, solidnie wykonane i ogólnie wpadające w ucho. Jak czytam w notce biograficznej artystki, od lat trudni się ona jazzową edukacją i w swym podejściu wyraźnie hołduje tradycji, co wyjaśnia może wspomniane umiarkowanie w doborze środków wyrazu i wyraźną inklinację do zanurzania się w klasycznych, starych, dobrych i sprawdzonych muzycznych zdrojach.
Oczywiście można pomyśleć, że w samych Stanach Zjednoczonych takich wokali mogą być setki, a nawet tysiące, ale z jakichś powodów to płycie Jones się tutaj przyglądamy. Wieloletnia konsekwentna praca, otaczanie się sprawnymi muzykami, regularne wypuszczanie nowej muzyki, a także śmiałe i udane próby tworzenia oryginalnych treści na pewno pomogły artystce przebić się do szerszej publiczności. A teraz może niniejsza recenzja pozwoli jej dotrzeć również do Państwa głośników i słuchawek…
Wojciech Sobczak-Wojeński