Relacja

Enter Enea Festival 2018

Obrazek tytułowy

Autorytet gwarantujący sukces

Enter Enea Festival – Poznań nad Jeziorem Strzeszyńskim – 28-30 maja 2018 r.

Przygotowaną na tegoroczną edycję Enter Enea Festival broszurę informacyjną otwiera zdanie określające imprezę jako „święto miłośników muzyki i natury”. Trudno o lepszą charakterystykę, skoro od ośmiu lat na tych fundamentach zbudowano renomę tego wydarzenia. Choć może nie do końca, bowiem zapewnia ją przede wszystkim osoba dyrektora artystycznego. Odnoszę wrażenie, że autorytet Leszka Możdżera jest głównym magnesem przyciągającym widownię nad strzeszyńskie jezioro. Wspomniana sfera audiowizualna stanowi bardziej tło dla realizacji jego, niekiedy zaskakujących, pomysłów. Każdemu festiwalowi życzyłbym jednak tak pięknego tła...

Zeszłoroczny sukces zachęcił organizatorów do kontynuowania trzydniowej formuły, poszerzonej o dodatkowy (otwarty dla wszystkich), poniedziałkowy koncert. Poprzedził go wernisaż w pobliskiej ABC Gallery, celebrujący odsłonięcie dwóch nowych obiektów tutejszego parku rzeźb – Guzik z teorii widzenia Zbigniewa Sałaja oraz Tężnia Sztuki Roberta Kuśmirowskiego.

P1360769.jpg

Stało się już tradycją, że pierwszy dzień imprezy umożliwia publiczności udział w muzycznym eksperymencie i mając w pamięci poprzedni, z udziałem mrówek, oczekiwania wobec tego były szczególnie wysokie. By im sprostać, zaproszono niezawodnego Miłosza Pękalę (instrumenty perkusyjne, elektronika), który w towarzystwie Bartosza Webera (elektronika) oraz Wiktora Podgórskiego (wizualizacje) przygotował program Echo Serca. Panowie zaprezentowali muzykę eksplorującą częstotliwości odpowiadające pracy ludzkiego ciała. Dźwięki odwoływały się do konkretnych organów, co graficznie tłumaczono w abstrakcyjnych wizualizacjach. Seans miał mieć moc terapeutyczną i faktycznie, odbiór był całkiem przyjemny, choć równie dobrze mógł mieć na to wpływ gościnny udział Leszka Możdżera (fortepian).

Pokaz siły klasycznych instrumentów

Choć festiwal co roku udowadnia, że zamykanie go w wąskich, gatunkowych, ramach nie ma większego sensu, to drugi dzień tej edycji przesunął się zdecydowanie najdalej od jazzowego idiomu. Najbliższym tej stylistyce był pierwszy występ kwintetu Tomasza Chyły. Mimo że sięganie w jazzie po skrzypce jest niewątpliwie polską specjalnością, której rozkwit z dumą obserwujemy na przestrzeni lat, dla części słuchaczy kojarzyły się one dotąd z repertuarem klasycznym. Znakomicie, że poznańskiej widowni mógł zaprezentować się jeden z najciekawszych obecnie muzyków specjalizujących się w tej dziedzinie. Tym lepiej, że towarzyszył mu oryginalny skład jego fantastycznej formacji – Piotr Chęcki (saksofon), Szymon Burnos (fortepian, elektronika), Krzysztof Słomkowski (kontrabas), Sławomir Koryzno (perkusja). Repertuar w całości wypełniły kompozycje lidera, zawarte na wydanej w ubiegłym roku debiutanckiej płycie Eternal Entropy.

Po występie młodych muzyków z Trójmiasta, na scenie pojawił bardziej kameralny skład kryjący się pod enigmatyczną nazwą First Strings On Mars. Choć tworzą go tylko trzej muzycy, posługujący się wyłącznie instrumentami smyczkowymi, to nie było mowy o wytracaniu potencjału energetycznego poprzedników. W zespole znaleźli się znani tutejszej publiczności Georg Breinschmid (kontrabas) i Igmar Jenner (skrzypce) – którzy w 2016 roku dali niezapomniany koncert z zespołem radio.string.quartet.vienna, trzeci z nich – Florian Willeitner (skrzypce) – zaliczył zaś festiwalowy debiut. Muzycy zaprezentowali autorski materiał, w którym przebijały się wpływy europejskiego folkloru (Balkan Dron, The Swingler), brazylijskiej bossa novy (Brazil Imported) oraz muzyki popularnej (Impresion on Sting). Mimo szerokiego wachlarza inspiracji aranżacje wypadły spójnie, przekładając się na bardzo pozytywne, momentami wręcz rozrywkowe show.

P1370360.jpg

Lekkość repertuaru austriacko-niemieckiego tria mocno kontrastowała z finałowym tego dnia koncertem – na nowo zaaranżowanych przez Leszka Możdżera Psalmów Dawidowych. Rozbudzona publiczność musiała szybko nastroić się do kontemplacyjnych kompozycji wykonywanych przez Poznański Chór Chłopięcy pod dyrekcją Jacka Sykulskiego oraz pięciu solistów – Leszka Możdżera (fortepian), Larsa Danielssona (kontrabas), Sławomira Koryzno (perkusja), Magnusa Öströma (perkusja) oraz Adama Pierończyka (saksofon).

Na duże uznanie zasługuje skala przedsięwzięcia. Odnoszę wrażenie, że organizatorzy co roku prześcigają się w pomysłach na jednoczesne zmieszczenie jak największej liczby muzyków – ciekawe, gdzie leży granica ich możliwości? Poziom wykonawczy również nie pozostawił złudzeń, mieliśmy do czynienia z pierwszorzędnymi fachowcami. Poznańska chóralistyka od lat uchodzi za wiodącą w kraju, jeśli zaś spojrzeć na skład solistów, to trudno o lepsze zestawienie. Zaskoczył zwłaszcza udział szwedzkiego perkusisty, który przyjechał specjalnie na ten występ – szkoda, że tylko w tak ograniczonym zakresie usłyszeliśmy jego możliwości. Uważam, że choć to wielka wartość móc usłyszeć równie ambitne projekty na plenerowej scenie, to momentami okazują się zbyt wymagające, jak na luźny charakter takiej imprezy. Z drugiej strony entuzjastyczna owacja na stojąco świadczy o pozytywnym odbiorze występu, trzeba więc pogratulować festiwalowi naprawdę świetnej publiki.

Kolejne zaskoczenia

Trzeci dzień rozpoczął koncert rosyjskiego wirtuoza bałałajki Aleksieja Archipowskiego. Wcześniej nie dane mi było poznać możliwości artysty, ale zapamiętałem pozytywne relacje z jego zeszłorocznego występu z Leszkiem Możdżerem w Wilanowie. Pianista również tym razem dołączył do kolegi, co miało miejsce podczas utworu bisowego. Zanim to jednak nastąpiło, sceną zawładnął wyłącznie dźwięk tego niepozornego, ludowego instrumentu. Trudno sobie wyobrazić, jak rozbudowane melodie można wydobyć, operując jedynie trzema strunami! W zapowiedzi twórczość Archipowskiego określono jako „muzyczne baśnie”, co zupełnie nie pasowało do pierwszej, mocno rozrywkowej kompozycji. Wstęp był jednak bardziej pokazem możliwości technicznych artysty, a właściwą jemu estetykę poznaliśmy w kolejnych sześciu utworach. Nastrojowe ballady idealnie komponowały się z otoczeniem tutejszego jeziora i właśnie dla takich momentów warto co roku tu przychodzić.

Zaproszenie Macieja Obary przypomniało o jazzowych korzeniach Festiwalu. Jego kwartet – Maciej Obara (saksofon), Dominik Wania (fortepian), Ole Morten Vågan (kontrabas), Gard Nilssen (perkusja) – zaprezentował esencję tego gatunku: brawurowe improwizacje, bezbłędne zrozumienie członków zespołu i znakomity warsztat. Kompozycje pochodziły z ubiegłorocznej płyty Unloved, wydanej nakładem niemieckiej wytwórni ECM. Dla mnie był to już drugi koncert grupy z tym programem, miałem więc możliwość poznać, jak ewoluował on na przestrzeni kilku miesięcy. Niezwykłe, że za każdym razem materiał brzmi świeżo, a muzycy ciągle odnajdują w nim pokłady nowych inspiracji. Polecam zwłaszcza skonfrontować go z przestrzenią klubową, gwarantującą w tym przypadku zupełnie inny odbiór.

Muzyczne widowisko

Głównym wydarzeniem festiwalu był finałowy koncert pod nazwą Symphosphere. Projekt jest wspólnym dziełem Leszka Możdżera (fortepian) oraz amerykańskiej saksofonistki Tii Fuller, skomponowanym specjalnie na to wydarzenie. Ponownie na scenie pojawił się wieloosobowy skład, tym razem Orkiestry Collegium F. pod dyrekcją Marcina Sompolińskiego, a także grupa solistów – poza autorami Lars Danielsson (kontrabas, gitara basowa), Bodek Janke (perkusja) oraz Vojto Monteur (gitara elektryczna, elektronika). Również w tym przypadku nie można przejść obojętnie obok logistyki koncertu, dość powiedzieć, że Możdżer miał do dyspozycji aż sześć klawiatur! Imponująca liczba elementów decydujących o muzyce uniemożliwia proste streszczenie przebiegu koncertu. Przez ponad półtorej godziny widowisko wielokrotnie zmieniało charakter, czerpiąc z różnych stylistyk i instrumentalnych konfiguracji. Zdecydowanie najciekawsze były żywsze fragmenty, kiedy Danielsson chwytał za gitarę basową, a Możdżer stawał za elektrycznym pianinem, tworząc znakomite tło dla energicznych solówek Fuller. Warto też docenić wkład Monteura odpowiadającego za elektronikę, w równym stopniu decydującą o melodii, co udział symfoników. „Kalejdoskop dźwięków” – to chyba najlepsze określenie dla tego projektu.

W opisie obiektu Guzik z torii widzenia określono pracę jako „grę pomiędzy kulturowo utrwalonym widzeniem, a tym, co wymyka się poza regułę i teorię”. Odnoszę wrażenie, że ten aspekt dominował również w muzycznym programie tegorocznej edycji Enter Enea Festival. Koncerty ułożono tak, by wzajemnie kontrastowały, uwypuklając zróżnicowaną tożsamość imprezy. Z pewnością nie był to łatwy repertuar dla publiczności. Przyjeżdżając nad tutejsze jezioro, szuka się ucieczki od trudnych tematów, zwłaszcza gdy towarzyszy temu piękna pogoda. Jak się okazało, wszystkie te sfery doskonale współgrają, a muzyka, w swej różnorodności, jest zawsze idealnym pretekstem do oderwania się od rzeczywistości. To kolejny dowód, że Leszek Możdżer ma tu absolutną dowolność w konstruowaniu programu – jego publika zawsze zaufa mu w ciemno.

autor: Jakub Krukowski

tekst ukazał się w JazzPRESS 07/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO