Relacji z koncertu Doroty Miśkiewicz nie sposób napisać, ją można zanucić i zagwizdać. Kto był na niedzielnym koncercie we wrocławskim Imparcie chyba przyzna mi rację. Niestety jedno i drugie nie wychodzi mi najlepiej, dlatego postaram się znaleźć w słowach rytm i melodię. Zawsze to jakaś namiastka.
Dorota Miśkiewicz z zespołem znakomitych muzyków przyjechała do Wrocławia promować najnowszą płytę Ale. Cel marketingowy został osiągnięty jakby przy okazji kapitalnego spotkania muzycznego. Sprzedaż krążków w foyer po koncercie odbywała się prężnie, a kolejka chętnych do zdobycia autografów wydłużała się szybko. Jednak zanim zachwyceni widzowie ustawili się w kolumnie, na scenie wydarzyło coś autentycznego, delikatnego, niebanalnego, spontanicznego... - pozwolę sobie zanucić przymiotnikowo.
Po godzinie 19 na scenę zaczęli wychodzić muzycy, potem - w czerwonej sukni - z ciemności kulis wyłoniła się Dorota Miśkiewicz - uzdolniona wokalistka, skrzypaczka, kompozytorka i autorka tekstów, córka Henryka Miśkiewicza – słynnego saksofonisty. I na tym eleganckim wyłonieniu się, rzecz jasna, nie poprzestała.
Artystka - dynamiczne, pełne eterycznego dowcipu piosenki - przeplatała nostalgicznymi i lirycznymi kompozycjami ozdabianymi eksperymentalnymi, subtelnymi, elektronicznymi dźwiękami. Błyskawicznie nawiązała kontakt z publicznością. Nie musiała nikogo namawiać do gwizdania i nucenia nie tylko przy słynnym utworze "Nucę, gwiżdżę sobie" (sł. Dorota Miśkiewicz, Michał Rusinek). Piosenkę „Wkomórce” (sł. Wojciech Waglewski) zaśpiewała z udziałem deklamacji Tomasza Kałwaka (instrumenty klawiszowe) i chrapliwej frazy Marka Napiórkowskiego (gitary). Obaj muzycy, do spółki z Robertem Kubiszynem (kontrabas), Sebastianem Frankiewiczem (perkusja, instrumenty perkusyjne) dawali popis swoich improwizacyjnych umiejętności prawie przy każdym utworze.
Dwugodzinny koncert pomieścił w sobie także: „Muśnięcie pędzla” - słynny utwór pieśniarki fado Cesari Evory, który Dorota Miśkiewicz nagrała z "bosonogą diwą". W Imparcie zaśpiewała go sama, ale także boso. Wokalistka okazała się również dowcipną tekściarką, czego dowód dała w piosence o nieposkromionym głodzie - „Tuńczyk”.
Wybitna artystka przeprowadziła nas tego wieczoru krętą ścieżką przez jazz, łagodny pop, rytmy Brazylii, aż po oryginalne elektroniczne brzmienia. W taką podróż chciałoby się jeździć co tydzień.
Dorota Olearczyk
fot. Julian Olearczyk