Słowo

Lee-Leet - Leave it Behind

Obrazek tytułowy

To miłość skomponowała tę płytę. Muzyka Lee-Leet powołuje piękno i czyni je zasadą swojej obecności – o tym wnikliwi słuchacze dwu poprzednich albumów zdążyli już się przekonać; Leave it Behind utwierdza tę formę i dodaje do niej, mocą prawdziwej alchemii, jeszcze coś. Co?

Nie słuchaj słów
Ani dźwięków
Nie dopatruj się barw
Ani wymiarów
Femme fatale
Forma czysta
Bezkresna
Metafizyczna
Femme fatale

- tak, z lekką przewrotnością, muzyka ta sama się określa. Jeżeli zaś odwołać się do wrażenia – a raczej wielu wrażeń – jakie po sobie pozostawia, to pochodzą one bardziej z krainy dotyku, niźli dźwięku; tak wielki potencjał zmysłowy jest w tych brzmieniach. I nie potrzebują one wcale wnikliwości ze strony odbiorcy, o której nieopatrznie wspomniałem na wstępie, bowiem Leave it Behind wyprowadza Lee-Leet zdecydowanie z grona twórców debiutujących, których dokonaniom należy przysłuchiwać się baczniej, z większą ostrożnością i niepokojem o dalszą drogę ich sztuki. Cóż jeszcze wymagałoby od ucha owej wnikliwości? Trud odbioru i skomplikowanie przekazu. Tych prog- (a raczej reg-) resywnych przymiotów także próżno tu szukać, bowiem…

Leave it Behind jest muzyką tła. Lecz pojętego w najszlachetniejszym wymiarze, czy też nieskończoności wymiarów – których i tak nie powinniśmy jej przypisywać. Jest czynnym tłem ciepła bliskości i tajemnicy pocałunku, tłem pamięci i wyznań, a także podróży – równie do bardzo dziwnego wnętrza ludzkiego serca:

Chodź za mną korytarzem światła
Weź mą dłoń, i nie odrzucaj mych spojrzeń
Chodź za mną korytarzem bólu
Obejmij mnie mocno;
Stoję na scenie przed swymi strachami
Mam tremę
I przeraża mnie to.

Nie tylko ten utwór – "Stage Fright", emocjonalne sedno albumu – porusza się w takich rejestrach. Istnieją tu chwile, które są niemal nachyleniem ust do wyznania, do wypowiedzenia miłości, lecz… W odpowiednim momencie milkną, oddając głos muzyce, która na tej płycie – lepiej od słów – wszystko tłumaczy.

Właśnie – muzyka! (Szczególnie fenomenalny i słusznie powtórzony z płyty poprzedniej "I Call it a Day"). Nawet w bardzo trudnych i wymagających zestawieniach – z Porcupine Tree chociażby, czy zwartymi suitami Rogera Watersa – nie jest Leave it Behind kontrastem, lecz dalszym ciągiem; nie tłem, ale pierwszym planem tych wielkich muzycznych opowieści.

Niedosyt zaś, jaki pozostawia wysłuchanie tej płyty, jest chyba sednem obcowania z prawdziwym, wartościowym i ulotnym pięknem.

Premiera płyty miała miejsce 7 listopada.

Szymon Gołąb

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO