! Wywiad

Bartek Łupiński: Nie da się zaszufladkować

Obrazek tytułowy

fot. Hanna Łupińska

Puzonistę Bartka Łupińskiego kojarzymy z Daniel Latorre Organisation czy Brass Federacją. Ponadto ma na koncie współpracę ze słynnymi muzykami różnych gatunków: Kazikiem Staszewskim, Organkiem, Radzimirem Dębskim, The Dumplings, Auksoi Zbigniewem Namysłowskim. Wraz z Jakubem Łupińskim (trąbka), Jakubem Kotowiczem (wibrafon), Tymonem Trąbczyńskim (kontrabas) oraz Piotrem Budniakiem (perkusja) tworzy zespół Hot Donuts, który zadebiutował w tym roku płytą Ninja. Znalazł się na niej bardzo różnorodny materiał, korespondujący z dotychczasowymi muzycznymi – i nie tylko – doświadczeniami lidera. Co to za składowe?

plyta ninja okladka.jpg


Rafał Marczak: Skąd wziął się tytuł pierwszej płyty Hot Donuts?

Bartek Łupiński: Ninja był kundelkiem, moim pierwszym psem, którego znalazłem na ulicy. Utwór Ninja powstawał, kiedy musiałem go niestety pożegnać, więc pewnie wywarło to na mnie wpływ. Jest to jednak radosny numer, Ninja takim też był pieskiem i miał raczej dobre życie. Jego podobizna zdobi okładkę albumu zrobioną przez moją żonę Hanię, która jest graficzką.

Temat ten pochodzi z czasów, gdy funkcjonowaliście jeszcze jako Bartek Łupiński Quintet. Dopiero potem przemianowaliście się na Hot Donuts. Dlaczego doszło do tej zmiany?

Nazwa pochodzi od mojej ksywki Poncjusz. W skrócie mówią na mnie Pączek. Pomyślałem, że Hot Donuts będzie dobrą nazwą, tym bardziej że perkusista Budi i mój brat Kuba też są dość okrągli. Mam nadzieję, że się nie obrażą, ale tak jakoś pasuje ona do naszego zespołu [śmiech].

Jak formował się wasz skład?

Nad kompozycjami zaczęliśmy pracować z moim nauczycielem, jeszcze gdy studiowałem na Jazz Institute w Berlinie. Na początku był kwartet. Z Tymonem grałem od czasów PSJ na Bednarskiej, czyli od około 2011 roku. Z Kubą Kotowiczem zaczynałem wcześniej, bo znamy się jeszcze z rodzinnego Białegostoku. Ilekroć słyszałem Budiego na jamach, różnych występach czy nagraniach w internecie, zawsze podobało mi się, jak gra i jaką ma wrażliwość, więc pomyślałem, że będzie świetnym wyborem na perkusistę. Skrzyknąłem chłopaków, zagraliśmy dwa koncerty. Później temat trochę upadł, brakowało czasu i funduszy na wydanie płyty.

Czy cały materiał rodził się podczas twoich studiów w Niemczech?

Harmoniczne zalążki jednej kompozycji (L.J. – przyp. red.) powstawały, gdy rodziła się moja córka Jadzia. Zdaje się, że pięć utworów pochodzi z okresu berlińskiego, pozostałe cztery wykształciły się już po nim.

Berlin to niezwykle płodne artystycznie miejsce. Czy można powiedzieć, że jego duch natchnął twoją sztukę?

Duch miasta, ale też ludzie, z którymi grałem. Dla mnie studia w Berlinie były bardzo pozytywnym doświadczeniem. Nie skończyłem ich, ale nauczyłem się tam mnóstwa rzeczy i ukształtowałem jako muzyk. Dla przykładu – na polskich uczelniach istnieje problem z salkami do ćwiczeń. Jeśli chcesz poćwiczyć, musisz poczekać, aż ktoś skończy. Czasem czekasz 15 minut, czasem godzinę albo dwie. W Niemczech też byłem w małej szkole, która nie dysponuje wielkimi przestrzeniami, ale jeśli ktoś ma salę, to wychodzi na korytarz, zgarnia wszystkich i robicie jam. Nie ćwiczysz skal, gam czy wprawek, tylko uczysz się, grając z ludźmi. Niektórzy są na pierwszym roku, inni na czwartym. Jedni przyjechali ze Skandynawii, inni z Bałkanów czy Hiszpanii, ale każdy ma coś innego do zaoferowania i to jest niesamowite. Nie lekcje z nauczycielami, ale to dało mi najwięcej. Berlin jest wyjątkowy, koncertów w mieście jest mnóstwo, codziennie gdzieś indziej masz jam session.

Brałeś udział w projektach z Kazikiem, Organkiem, Jimkiem, Janem Młynarskim. Masz Brass Federację. Zastanawiam się, czego jeszcze potrzebowałeś, skoro zdecydowałeś się powołać Hot Donuts.

Słucham różnej muzyki. To widać po moich projektach – niezamykam się na nic. Komponuję i aranżuję w Brass Federacji. Mamy też z Wojtkiem Urbańskim projekt, gramy techno połączone z czterema „dętkami”, gdzie robię aranże. Potrafię zagrać funky, techno, jazz, „frytę”… Tego też nauczyłem się w Berlinie – żebynie zamykać się na jeden kierunek. Zresztą, nie wiem, czy masz takie wrażenie, ale płyta Donutsów łączy kilka stylów. Masz trochę drum’n’bassu czy psychodelii. Nie da się wsadzić jej do szuflady z jednym gatunkiem.

Słuchając Ninja, odnosiłem wrażenie, że to soundtrack filmowy. Poszczególne utwory wywoływały u mnie konkretne obrazy...

Ja jestem gamerem. Lubię pograć w gry komputerowe i cenię w nich dobrą muzykę, co może także wpłynęło na nasz album. Na przykład utwór Cywilizacja nawiązuje do gry o tym samym tytule.

Pisałeś utwory stricte na puzon?

Nie, komponuję przy pianinie. Puzon był dopiero ostatnim elementem. U mnie często punktem wyjścia jest harmonia, forma, a do niej dokładam melodię.

Jak określiłbyś ten album i poszczególne utwory?

Mam wrażenie, że płyta nie jest trudna w odbiorze. Chciałbym dotrzeć do szerszej publiczności. To nie jest muzyka, która może być grana wyłącznie na festiwalach jazzowych. Jako pierwszy utwór powstał Ninja, nad którym pracowałem jeszcze z moim nauczycielem w Berlinie. Pierwotnie harmonia była dość oczywista, ale on pokazał mi kilka patentów, które otworzyły mi głowę. Śp. Zbyszek Namysłowski miał największy wpływ na mnie, jeśli chodzi o pisanie kompozycji. Jego muzyka była mega nieszablonowa. Grałem w jego Super Bandzie na Bednarskiej przez trzy lata.

Robson to też kompozycja berlińska. Co pół roku brałem udziałem w innym kombie tematycznym, tym razem kompozycyjnym. Utwór powstał w ramach zajęć i był grany przez skład: skrzypce, puzon, klarnet, kontrabas, pianino i perkusja. Tam pod koniec jest interlude grany w unisonie, gdzie tłuką się bębny, co również jest inspirowane Zbyszkiem Namysłowskim.

W Spokojnie postawiliśmy na barwę, na współbrzmienie. Jak sam tytuł wskazuje, przy nim zdecydowanie możesz się odprężyć. Używamy tam tłumików, bo chciałem, żeby kolor tego utworu nieco się zmienił, a Kuba Kotowicz pięknie opowiada wibrafonem.

Czy wibrafon od początku był częścią twojego wyobrażenia o Ninja?

Chciałem mieć wibrafon, bo jest też instrumentem perkusyjnym, a Kuba dodatkowo jest perkusistą, co świetnie uzupełnia się z rytmicznymi akcentami Piotrka. Pianista gra trochę inaczej niż wibrafonista, bo ma więcej palców do użycia, podczas gdy wibrafonista dysponuje czterema pałkami. Lubię grać bez fortepianu, bez instrumentu harmonicznego. Kuba też to wyczuwa, włącza się w odpowiednich momentach, zostawia sporo przestrzeni, a czasem położy „plamy”. Wibrafon ma kosmiczne brzmienie, które kojarzy mi się ze spadającymi gwiazdami.

PRL kojarzy mi się najbardziej z Astigmatic Krzysztofa Komedy. W środkowej części, niby-sambie, wyobrażam sobie nielegalnie organizowaną w stanie wojennym potańcówkę studencką. Jest wesoło, bawimy się, po czym słychać syreny i znowu robi się groźnie. Akurat ten utwór powstał od melodii.

Tango z kolei inspirowane było duetem Anny Marii Jopek z kubańskim pianistą Gonzalo Rubalcabą i jedną melodią, a właściwie dosłownie czterema nutami, z jej solówki! Tango, podobnie jak PRL, mają nieregularne metra, co wprowadza też nieco zamętu. Znowu Berlin… Mój nauczyciel od puzonu specjalizował się w afrykańskim jazzie i świetnie czuł się w tempach 15/8 czy 11/4.

Gdzie nagrywaliście?

Było to studio Sound and Wave Kuby Krukowskiego, z którym pracuje się świetnie, bo Kuba ma słuch absolutny i jest wybitnym realizatorem. Słyszy muzykę, zna się na niej. Wcześniej nagrywałem u niego zarówno z Brass Federacją, jak i muzykę do filmu czy inne projekty, więc wiedziałem, że będzie to dobre miejsce. Nie robiliśmy wielu powtórek czy dogrywek, większość nagrań poszła bardzo sprawnie. Zarejestrowaliśmy całość w dwa dni, trzeciego wybieraliśmy ostateczne wersje utworów.

Chyba jeszcze o kimś nie powiedziałeś?

Jedyny członek zespołu, o którym nie mówiłem, to trębacz [śmiech]. Kubuś to mój młodszy brat. Jest nas siódemka w rodzinie – sześciu braci i siostra. Z Kubą od małego miałem najlepszy flow, dogadywaliśmy się w różnych projektach. On poszedł na studia klasyczne na trąbkę, ale ściągnąłem go na Bednarską na jazz. Jako bracia dzielimy wspólne wibracje, co, myślę, słychać w muzyce. Na pewno jesteśmy dobrze zgrani, a puzon i trąbka ciekawie współbrzmią!

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO