! Wywiad

Grzech Piotrowski: Odpinanie się od systemu

Obrazek tytułowy

fot. Sławek Przerwa

Grzech Piotrowski – założyciel zespołu Alchemik i współtwórca odświeżającej w swoich czasach polską scenę płyty Oxen, nawiązującej do nurtu M-Base. Eksperymentujący saksofonista i niepokorny producent muzyczny, manager wielu polskich gwiazd z różnych nurtów muzycznych. Obecnie najbardziej znany z gigantycznego projektu World Orchestra, zrzeszającego wielu muzyków z całego świata. Band lider zespołów grających muzykę, którą trudno wcisnąć w jedną kategorię. Organizator festiwali Wschód Piękna, Złota Tarka i Ecofonia, były właściciel klubu Six Seasons, którego istnieniu kres położyła pandemia. Nigdy się nie poddaje – przeprowadził się na farmę, gdzie ma własne studio, i zaczyna wszystko od nowa.

Basia Gagnon: Oglądałam twój wykład na TEDxWarsaw, na którym powiedziałeś coś niekonwencjonalnego: „Będę grał, a wy będziecie mi klaskali”…

Grzech Piotrowski: To trochę wyrwane z kontekstu. Chodziło o to, że młody muzyk jazzowy, taki jakim wtedy byłem, musi w którymś momencie zadać sobie pytanie, czy uda mu się przeżyć, nie pracując w korporacji, firmie, a po prostu idąc za marzeniem. Trzeba zaryzykować. Czy jest na tyle dobry? Czy ma w sobie jakikolwiek potencjał sztuki? Tu padło:„Będę grał, a wy będziecie klaskali”.

Bądźmy szczerzy,artyści są samolubni, muszą być egoistami, żeby przeżyć w dżungli, jaką jest biznes muzyczny – nieważne, czy jazzowy, czy popowy, czy klasyczny – to jest po prostu dżungla, same samce i samice alfa. Jeśli spotykasz kogoś, kto prowadzi festiwal, klub, zespół, jest managerem, to przekonujesz się, że to same harpagany. Trzeba umieć się w tym odnaleźć.

Sztuka musi być egocentryczna?

Tak się ładnie mówi, że sztuka zawsze przetrwa, bo ona nas wznosi na wyżyny. Nieprawda. Ludzie, kiedypanowała pandemia, odpłynęli w inne rejony i myproducenci festiwali to widzimy. Zaczęli robić wszystko to, czego nigdy przedtem nie robili, a nagle mogli, bo nie poświęcali czasu na muzykę, na koncerty. Część z nich w ogóle nie wróciła albo przynajmniej wraca bardzo rzadko. Jeśli chodzili raz w tygodniu na koncert, to teraz pójdą raz na kwartał.

W takim sensie, że ludzie zaczęli szukać własnej kreatywności?

Tylko część społeczeństwa uczestniczy w sztuce, a teraz z tej grupy dużo ludzi odpłynęło. Skoro nie mogli chodzić na koncerty przez dwa lata, to się odzwyczaili. Przypominam, że my mieliśmy zakaz grania, ścigała nas policja, mieliśmy gigantyczne obostrzenia prowadzące do upadku wielu artystów, festiwali i klubów. Przeżycie tych ostatnich trzech lat było ogromnym wyzwaniem dla artystów.

Chyba dalej jest, bo rynek muzyczny nie wrócił do stanu przed pandemią?

Nie wrócił, my to widzimy po festiwalach. Jestem właśnie po dziewiątej edycji Wschodu Piękna, którą uważam za bardzo udaną. Ale zmiana polega na tym, że ludzie teraz kupują bilety w ostatniej chwili, nie robią planów dalekosiężnych, patrzą, jaka jest pogoda, i dopiero wtedy decydują. Nie będzie biletów – trudno. Bardzo wiele się zmieniło, mówię to ze swojego doświadczenia i po rozmowach z innymi festiwalami i bileteriami. Zauważalna jest nowa tendencja. Zobaczymy, co będzie w przyszłości.

Pandemia wywróciła wszystko do góry nogami – na co jeszcze wpłynęła?

Konsekwentnie od 2020 roku zmieniam swoje życie, otoczenie, nasze wspólne życie z żoną i córeczką. Zamieniliśmy mieszkanie w Warszawie na farmę i własne miejsce koncertowe. Idę w stronę całkowitej niezależności, nawet energetycznej.

Masz własną salę koncertową?

Małe studio z opcją małych koncertów. Mieliśmy tam już pięć koncertów i planujemy kolejne, niebawem zagra u nas Ula Dudziak. Działam bardzo konsekwentnie, wyprowadziłem się z Warszawy. Dalej pracuję w stolicy, ale nie spędzam tam siedmiu dni, tylko jeden lub dwa, organizuję wszystko tak, żeby nie marnować czasu, który jest najcenniejszą walutą. Mając farmę i dom na wsi, masz pracę do końca życia, za którą nie dostaniesz pieniędzy, ale dostajesz życie, bo ziemia może cię wyżywić. Relacja pomiędzy człowiekiem a ziemią jest bardzo głęboka, mądra, pierwotna. Jest od zawsze. A my, wypchnięci do miast, czasem tego nie zauważamy. Jestem chłopakiem z miasta i nigdy nie przypuszczałem, że w moim wieku, a mam prawie pięćdziesiąt lat, zamieszkam na wsi. Ciągle słyszę zatroskane pytanie „jak sobie radzisz?”, a ja odpowiadam – jak wy możecie jeszcze tu wytrzymać? Budzisz się rano i połowę życia spędzasz w korku. Statystycznie każdy mieszkaniec większego miasta spędza około miesiąca rocznie w korku. Załóżmy, że przeżyjemy pięćdziesiąt lat w mieście, to są ponad cztery lata życia.

Kolejnym bardzo ważnym elementem tej zmiany jest to, że ja naprawdę stanąłem. Straciłem bardzo dużo, bo COVID zatrzymał World Orchestrę w szczytowym punkcie.

Planowałeś obchody dziesięciolecia?

Tak, ale to nie wszystko. Na tydzień przed Covidem miałem podpisać kontrakt na kilkanaście koncertów, z premierą World Orchestry w Berlinie, w Pradze, w Brukseli, w Moskwie, w Kijowie, w Baszkirii, we wszystkich największych salach koncertowych w Polsce – kilkanaściegigantycznych koncertów. Byłem umówiony na początek marca, ale dostałem telefon, że przekładamy, zobaczymy, co się wydarzy za miesiąc... i to był koniec.

Z drugiej strony zostałem w domu i spędziłem najpiękniejszy czas z rodziną, jaki można sobie wymarzyć. Stworzyłem wspaniałą więź z moją córeczką, a gdybym był w trasie, to nie poznałbym swojego dziecka. Chociażby z tego powodu powinienem dziękować, że nie podpisałem tego kontraktu. Formalnie zawiesiłem World Orchestrę w zeszłym roku podczas koncertu w Cavatina Hall i nie zapowiada się, żebym do tego wrócił. Może kiedyś zrobię retrospekcję, ale na tę chwilę etap pisania symfonii mam za sobą. Przez te dziesięć lat byłem po prostu jak w transie, kompletnie pochłonięty, wiecznie w trasie, dwadzieścia, trzydzieści wyjazdów rocznie. To było piękne, ale teraz jeśli mnie zapytasz, czy chcę gdzieś lecieć... Byłem już w tylu miejscach, że w ogóle mnie to nie interesuje.

Przeżywanie życia, jakie teraz mam, budowanie własnej sieci koncertowej jest najważniejszym celem. Rynek jazzowy w Polsce bardzo się zmienił. Wyraźnie odżyło granie po knajpach i muzycy musieli dokonać wyboru. Ci, którzy chcą być artystami, muszą sobie ponownie odpowiedzieć na pytanie, po co w ogóle grają. Dla pieniędzy czy dla sztuki?To dokładnie to samo pytanie, które zadałem lata temu, a odpowiedź brzmiała: „Będę grał, a wy będziecie mi klaskali”. Z biegiem lat odpowiedź się zmieniła: „Będę grał i nieważne, czy będziecie mi klaskali”. Po prostu będę grał, bo to kocham. To jest dla mnie bardzo ważne.

W ciągu ostatnich trzech lat zmontowałem big-band, pomogłem wejść na rynek brygadzie nowych muzyków pod hasłem Alchemik Big Band. Poznałem kilka świetnych wokalistek, z częścią z nich będę w przyszłości pracował. Część muzyków, których wybrałem, już zasila najlepsze zespoły w Polsce.

Wymienisz którychś z nich?

Najbardziej wyróżnia się Ignacy Wendt (trąbka), bardzo ciekawymi wokalistkami są Tamara Behler i Ada Kiepura, również Szymon Klekowicki (puzon, tuba) i Piotr Budniak (perkusja). Równolegle do big-bandu wykrystalizował się mój nowy polski kwintet: Krzysztof Gradziuk na perkusji, Jan Wierzbicki – bas, Piotr Matusik –fortepian i Krzysztof Łochowicz – gitara.

Planujesz jakieś koncerty w tym składzie?

Na festiwalu Wschód Piękna ogłosiłem, że na jakiś czas, od pół roku do roku, zawieszam działalność koncertową z moją muzyką. Chcę wejść na nową ścieżkę, wracam do ćwiczenia, do podstaw. Mam czas i przestrzeń w moim studiu, żeby popracować nad sobą w spokoju. Buduję własne efekty z konstruktorami i bardzo głęboko wszedłem w koncerty solowe, koncerty na słuchawkach, tak zwane silent concerts. Równolegle do tego zaprosiłem Eivinda Aarseta, słynnego gitarzystę norweskiego, i perkusistę Terje Isungseta, z którymi zagraliśmy fantastyczny koncert na Wschodzie Piękna i planujemy w przyszłości nagranie płyty. Na początku tego roku wydałem płytę The Best Of na CD i winylu,zamykając ten rozdział. Na pewno wydam jeszcze The Best Of World Orchestra i odpalam nową ścieżkę w zupełnie innym kierunku.

Buduję teraz własną sieć koncertową opartą na kontaktach, na które pracowałem przez całe życie. Jakieś dziesięć lat temu proponowałem, żebyśmy to zrobili w Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym, ale nie było zainteresowania. Nikt nie rozumie i nie widzi takiej potrzeby. Od wielu osób usłyszałem, że nie chcą dokładać się do moich sukcesów, a nie rozumieją, że to nie będzie mój sukces, tylko sukces sieci. Skoro nie jestem w stanie zrobić tego w większym gronie, to zrobię to sam.

Co jest teraz według ciebie największym problemem?

Rozregulowany rynek jazzowy, wysyp scen z darmowym wejściem, gdzie muzyka, nawet najlepsza, jest zepchnięta do roli tła. Dalej, walka o środki na honoraria i kompletny brak wsparcia sztuki niezależnej przez państwo.

Trzeba zapłacić, żeby coś docenić?

Tak po prostu jest, że jeśli za coś nie zapłacisz pieniędzmi czy własną ciężką pracą, to nie ma to dla ciebie wartości.

Wspomniałeś o tym, że wracasz do ćwiczenia. Jesteś multiinstrumentalistą, od czego zaczynałeś muzyczną edukację?

Nie jestem multiinstrumentalistą! Ktoś gdzieś tak kiedyś napisał i wszyscy powtarzają. Gram na saksofonie. Gram trochę na pianinie (nie koncertowo), ale nigdy publicznie. Podczas moich koncertów czasem pojawia się flet pasterski i inne prymitywne instrumenty dęte, które potrafię wykorzystać, wydobyć z nich kilka dźwięków, ale na pewno nie jestem multiinstrumentalistą – chcęto zdementować. Jestem saksofonistą, który gra na różnych przedmiotach.

Masz muzyczne korzenie?

Mój tata grał na saksofonie. Technikę wind-sax, czyli granie bez ustnika, właśnie on mi pokazał. Grałem też na skrzypcach i oboju. W dzieciństwie w domu był saksofon. W liceum miałem taki impuls, i od razu miałem saksofon. Po wielu latach grania i budowania relacji muzycznych na świecie skupiam się na mojej agencji koncertowej i własnych festiwalach (Wschód Piękna, Ecofonia) oraz na festiwalu Old Jazz Meeting Złota Tarka, którą zarządzam artystycznie od siedmiu lat. Mówiąc o agencji, ważne jest, aby wspomnieć o wspaniałej współpracy z Ewą Bem. Niedawno, bo na Ladies' Jazz Festival w Gdyni, zaprezentowaliśmy wspólny projekt Ewa Bem Loves The Beatles grany przez mój nonet. Kolejną ważną dla mnie ścieżką są koncerty solowe na słuchawkach (Silent Concerts). To medytacje na saksofon z udziałem kilkunastu słuchaczy.

Podczas pandemii organizowałeś koncerty online. Kto tam występował?

Drugiego dnia Covidu zagraliśmy drugi taki koncert w Polsce, pierwszy zagrała Urszula. W ciągu trzech miesięcy zrobiliśmy pięćdziesiąt cztery wydarzenia jako klub Six Seasons, do momentu kiedy weszły koncerty ministerialne i ludzie przestali oglądać. Chcieliśmy dać nieco otuchy, trochę na serio, trochę żartem. Były bajki dla dorosłych, dobranocki czytane przez Tomasza Borkowskiego. Vladimir Yaroshenko, baletmistrz Opery Narodowej Teatru Wielkiego, zatańczył z żoną niesamowitą improwizację do moich Sześciu pór roku, no i masa koncertów, prosto z serca dla ludzi.

Podobno zafascynowałeś się magnetofonem szpulowym?

Mam kilka takich magnetofonów. Mój koncert w grudniu zeszłego roku został nagrany direct-to-two track na taśmę stereo i wieloślad. Mam zamiar wydać płytę winylową AAA, czyli całkowicie analogową – recording, mastering i printing.

Oxen jest do dziś jedną z moich ulubionych płyt, czy chciałbyś może nie tyle wrócić, co nawiązać jeszcze do tego rodzaju grania?

M-Base jest krótkim okresem w historii jazzu. Nie graliśmy tego dokładnie tak jak Amerykanie, ale staraliśmy się nawiązać do stylu Steve'a Colemana czy Grega Osby’ego. Wspaniały projekt z nieżyjącym już Grzegorzem Grzybem, Marcinem Maseckim i z Piotrem Żaczkiem, ale to już zamknięty rozdział.

Jak określiłbyś kierunek, w którym teraz zmierzasz?

Jestem skupiony na budowaniu niezależności koncertowej i własnej sieci opartej na międzynarodowej wymianie. Na odpinaniu się powolutku od systemu i dawaniu przykładu, że nie trzeba żyć w kredytowo-bankowym kieracie. Pracuję nad kreacją nowego brzmienia i nowej muzyki. Myślę, że czeka mnie niebawem rejestracja mojego Tria z Eivindem Aarsetem iTerje Isungsetem. Równolegle do tego prowadzę zespół Ewa Bem Loves The Beatles i rozwijam kilka współprac.

Nie muzycznie – każda wolna chwila to praca na farmie, budowa niezależności energetycznej, ale i finansowej przez oszczędności, przemyślane wydatki, niekupowanie od koncernów. W końcu początek własnych upraw i dbałość o wodę.

A co uprawiasz?

Na razie siejemy testowo różne warzywa i zioła, zobaczymy, co urośnie. Teraz mam rzodkiewki, jakich nie jadłem od czterdziestu lat!

Grałeś z mnóstwem gwiazd, jest ktoś, kogo szczególnie wspominasz?

Nigdy nie wspinałem się po czyichś barkach. Od pierwszej płyty gram materiał autorski, nie zapraszałem gwiazd, żeby skorzystać z ich blasku. Pamiętam oczywiście fantastyczne grania w większych składach z Tomaszem Szukalskim, Wojtkiem Karolakiem czy Wiesławem Pieregorólką, jednak najważniejsza jest dla mnie moja muzyka. Wszystkie wcześniejsze zespoły i World Orchestra były wspaniałym doświadczeniem. Teraz jestem w punkcie, w którym równolegle do nowej drogi życia, o której mówiłem, otwieram agencję koncertową, której esencją będą autorskie wydarzenia, sieć powiązań i własne festiwale.

Produkujemy również koncerty-formaty jak 100 lat jazzu w polskim kinie, Lindy Hop Battle i inne. Współpracuję na stałe z Ewą Bem, zapraszam na wspólne koncerty/wydarzenia Ulę Dudziak, Hannę Banaszak, Stanisława Soykę. Prezentujemy w Polsce solistów World Orchestry takich jak Theodosii Spassov, Ruth Wilhelmine Meyer, Eivind Aarset czy Terje Isungset. Planów jak zwykle wiele…

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO