! Recenzja

Lebroba - lekcja pokory… (Sam Shays Stream #2)

Obrazek tytułowy

Andrew Cyrille, fot. Jesse Chun

Płyta roku według dziennikarzy RadioJAZZ.FM i JazzPRESSu i od tego powinienem zacząć. Ustalmy ciężar gatunkowy w pierwszym zdaniu. Niezbyt często a właściwie piekielnie rzadko zdarzają się takie spotkania. Trudno o precedens.

Wadada Leo Smith (lat 77, urodzony w Leland, Missisipi), Andrew Cyrille (lat 79, urodzony na Brooklynie) i Bill Frisell (lat 68, urodzony w Baltimore) zarejestrowali w Reservoir Studio, w Nowym Jorku, materiał, który zatytułowali, składając pierwsze sylaby miejsc swojego urodzenia. Wszyscy trzej dla większości fanów jazzu są postaciami ikonicznymi. Trudno opowiadać o muzyce, którą wspólnie zagrali, więc na chwilę skoncentrujmy się na nich samych.

Wydawnictwo firmuje swoim nazwiskiem w pierwszej kolejności perkusista i kompozytor Andrew Cyrille. Od początku swojej drogi, gdy w 1958 roku zaczynał naukę w Juilliard School of Music, był zafascynowany kreatywnym jazzem. Dla historyków gatunku kulminacyjnym etapem jego życiorysu artystycznego była współpraca, w latach 1964-75, z jednym z ojców free jazzu, pianistą Cecilem Taylorem.

Późniejsza aktywność Cyrille’a to wiele lat solidnej tyry jako sideman w przeróżnych składach, między innymi z Carlą Bley, Johnem Carterem, Oliverem Lake’iem. Do liderowania autorskim przedsięwzięciom wrócił w dużej mierze dzięki współpracy z ECM na znakomitej płycie z 2016 roku The Declaration Of Musical Independence, na której spotkał się po raz pierwszy z gitarzystą Billem Frisellem. Na ponowną współpracę namówił ich producent ECM-u Sun Chung.

Bill Frisell ma na swoim koncie 250 albumów, w tym 40 autorskich. Współpracował z artystami z bardzo różnych gatunków - od Johna Zorna czy Mike’a Pattona do Elvisa Costello i Stinga. Jego niepodrabialna gitara siedzi jak złoto – w jazzie, rocku, americanie, a nawet muzyce klasycznej. „Codziennie się budzę i zaczynam grać, licząc, że zrobię jakiś postęp” - mówi w poświęconym mu dokumencie (Bill Frisell: A Portrait, w reżyserii Emmy Franz z 2017 roku). Wielu uznaje go za jednego z najważniejszych gitarzystów wszech czasów. Wydaje się zachwycony samą sposobnością muzykowania.

Tym dwu towarzyszy prawdziwy szaman, który dźwięki wyraża za pomocą stworzonego przez siebie sposobu notacji muzycznej, którą nazwał koślawym neologizmem „Ankhrasmation”. Podstawowe wykształcenie muzyczne Wadada Leo Smith zyskał dzięki ojczymowi, gitarzyście Alexowi „Little Billowi” Wallace'owi, jednemu z pionierów amerykańskiego elektrycznego bluesa z Delty Missisipi. Improwizator, trębacz, multiinstrumentalista, etnomuzykolog, kompozytor, działacz na rzecz praw człowieka – jest dziś Wadada Leo Smith czołową postacią muzyki improwizowanej. Oprócz kilkudziesięciu autorskich płyt współtworzył albumy Mariona Browna, Anthony'ego Braxtona, nagrywał z Matthew Shippem, Johnem Zornem, Billem Laswellem.

Dwukrotnie zmieniał wyznanie – w latach osiemdziesiątych dołączył do ruchu rastafariańskiego i stąd jego imię Wadada. Natomiast jego pierwsze imię – Ishmael jest efektem przejścia na islam. Od prawie 50 lat artystycznej aktywności pozostaje skupiony, konsekwentny i najczęściej odrębny w swoich poszukiwaniach.

panel_2.jpg

Najpierw, nieco brutalnie, odarłem panów z biograficznej prywatności, żeby dowieźć banalną prawdę. Nie muszą już nic udowadniać. Nie muszą stroszyć piór instrumentalnych umiejętności. Odgrywać efekciarskich, połamanych, atonalnych czy sonorycznych pomysłów. Dzięki fenomenalnej muzykalności Andrew Cyrille’a, uparcie koncentrując się na melodii, docierają do sedna, nawet jeśli poświęcają uwagę detalom w solowych głosach. Jako zespół w każdej nucie mieszają ładunki energetyczne trzech „wymiataczy”. Tworzą kompozycje ewidentnie wspólne, mimo że podzielili się autorstwem poszczególnych numerów. „Chciałem tylko grać melodycznie w przestrzeni pomiędzy Wadadą i Billem” - skromnie komentuje swój udział legendarny perkusista freejazzowej sceny.

Przy tym album jest nowoczesny, zawiera sporo efektów, ambientowych pogłosów. Improwizują, OK, ale pozostają cały czas blisko nas. To nie są peregrynacje zamglonego umysłu, tylko swobodne w przekazie, wysmakowane w formie muzykowanie na tematy różne. Dzięki produkcji brzmią, jakby siedzieli trzy metry od was. Po prostu pozwolili sobie grać...

Przy tym, album jest nowoczesny, zawiera sporo efektów, ambientowych pogłosów. Improwizują, ok, ale pozostają cały czas blisko nas. To nie są peregrynacje zamglonego umysłu tylko swobodne w przekazie wysmakowane w formie muzykowanie na tematy różne. Dzięki produkcji brzmią jakby siedzieli 3 metry od was. Po prostu pozwolili im grać… Ubóstwiam zestawienia typu 100 płyt jazzowych, które powinieneś znać. W tym jednak przypadku waham się jedynie co do miejsca na tej liście albumu Lebroba.

Ubóstwiam zestawienia typu sto płyt jazzowych, które powinieneś znać. W tym jednak przypadku waham się jedynie co do miejsca na tej liście albumu Lebroba. Rekomendacja na koniec. Płyta zdecydowanie kontemplacyjna. Ułatwia darmowy dostęp do wszelakich odmiennych stanów świadomości. Na słuchawki nauszne polecana.

sam_shays_stream_logo.jpg

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO