! Wywiad

USO 9001: Szybko, głośno i bez ograniczeń

Obrazek tytułowy

fot. Dawid Misiorny

USO 9001 to założone w 2021 roku trio, które tworzą gitarzysta Jan Gałosz, perkusista Jan Pieniążek i saksofonista Miłosz Pieczonka. Zespół zadebiutował epką Unidentified Sonoristic Object, rok później, w 2022 roku, wydał album Rhesus Albert, który powstał przy współpracy z producentem Albertem Karchem. Rozmawiamy tuż przed występem grupy na Jazz Around Festival 2023 w Katowicach.

Aya Al Azab: Jesteście nowo powstałym zespołem, a już wywołujecie zamieszanie na scenie jazzowej. Czy tego oczekujecie w odpowiedzi na waszą muzykę?

Miłosz Pieczonka: Myślę, że nie oczekujemy niczego konkretnego w odpowiedzi na nasze granie. Wydaje się to całkiem interesujące, że wywołujemy zamieszanie, każda reakcja na naszą muzykę jest mile widziana.

Jan Pieniążek: Mam wrażenie, że prowokowanie lekkiego zamieszania wypływa naturalnie i zdecydowanie jest to motywacja do dalszego wprowadzania zamętu.

Często spotykam się w opisach młodych zespołów z ambitnymi założeniami, np. można w nich znaleźć „nowe podejście do jazzu”, „łączenie gatunków”, „próbę przedefiniowania jazzu” itp. Jednak finalnie, może także przez ogrom płyt i podobnych propozycji, zespoły te niczym specjalnym się nie wyróżniają i szybko znikają. Jak zaciekawić słuchacza w tym odmęcie nadprodukcji muzyki? A może właśnie nie należy myśleć w takich kategoriach, tylko robić swoje?

MP: Właściwie od kiedy zacząłem interesować się muzyką bardziej na poważnie, używanie tego typu sformułowań wydawało mi się wątpliwe (w odniesieniu do różnych gatunków). Jeśli muzyka jest ciekawa dla mnie jako wykonawcy, to to jest najważniejsze, niezależnie od gatunku. Jeśli tak jest, to moja energia i zaangażowanie zawsze przyciągną słuchaczy. Uważam, że prawie wszystkim gatunkom muzycznym i zjawiskom w muzyce jest do siebie bardzo blisko, dlatego też jakieś dokładne definiowanie pewnych rzeczy nie ma dla mnie właściwie sensu. Zdecydowanie – swoje robić.

JP: Szczerość na pierwszym miejscu i jakoś idzie.

Jan Gałosz: Zgadzam się z chłopakami, trzeba robić swoje przede wszystkim. A usilne szukanie jakiegoś zakwalifikowania jest po prostu bez sensu.

Mówicie o swojej muzyce, że jest efektem inspiracji różnymi gatunkami, czym się to objawia? Jesteście przesiąknięci różnorodnymi wpływami? A może każdy z was reprezentuje niejako inną scenę muzyczną i dopiero spotkanie waszej trójki powoduje ten miszmasz brzmieniowy?

MP: Jeśli chodzi o naszą trójkę, to na pewno mamy bardzo różne inspiracje i dlatego też lubimy ze sobą grać i w ogóle spędzać czas. Dzięki temu potem naturalnie wychodzi, że robimy z tych wszystkich inspiracji i indywidualnych doświadczeń coś, w czym każdy się czuje dobrze. Na pewno mamy też podobne założenia ogólnie co do muzyki, i to też daje pewien komfort w tworzeniu i koncertowaniu.

JG: Nasze inspiracje są bardzo szerokie. Na pewno nie możemy powiedzieć, że mamy jeden wspólny gust jako słuchacze. Ale poznajemy dzięki sobie nawzajem mnóstwo muzyki. Miłosz z Jankiem przekonali mnie do różnych hiphopowych brzmień, do których wcześniej podchodziłem z dystansem. Tworząc muzykę, szukamy wspólnie i napędzamy się do działania.

JP: Inspiracje zawarte w naszej muzyce są wpisane na poziomie „szkieletorowym”, tzn. można, ale nie trzeba nic na ten temat mówić, bo każdy z nas te swoje inspiracje przelewa podświadomie na to, co tworzymy. Nie ma próby naśladowania i bycia na siłę „true” względem naszych korzeni muzycznych. Dopóki tworzymy z serducha, to takie pozostanie, niezależnie, czy ktoś powie, że to nie brzmi do końca jak ten lub tamten gatunek.

Zauważyłam, że gracie na festiwalach jazzowych, muzyki alternatywnej, dzielicie scenę z wykonawcami hiphopowymi czy muzyki elektronicznej. Takie jest założenie waszego tria – być otwartym na różne środowiska, a co za tym idzie, dotrzeć do jak najszerszej publiczności?

MP: Z pewnością chcemy być otwarci na różne środowiska muzyczne i ogólnie artystyczne, ale też myślę, że to nie jest główny czynnik, który determinuje to, co robimy. Na pewno jest bardzo motywujące, gdy mamy szansę zagrać dla wielu różnorodnych odbiorców i odnaleźć się wśród nich.

JP: Najpiękniejszy w tym naszym robieniu rzeczy jest właśnie brak założeń co do publiczności. Jesteśmy otwarci, bo tylko tak można tworzyć coś wartościowego, poprzez konfrontację tego z jak najszerszym gronem z różnych grup i miejsc. Zamykanie się w bańce danych odbiorców jest samobójstwem artystycznym, przynajmniej według mnie.

JG: Nasze czasy nie wymagają od nas ścisłej przynależności do konkretnego środowiska. Stało się to wszystko dużo bardziej płynne, a nikt z nas nie czuje potrzeby utożsamiania się tylko z jedną grupą odbiorców.

To jeszcze spróbujmy spojrzeć na sprawę waszej twórczości w skali makro. Na osi rozwoju jazzu (tak jak muzyki klasycznej i współczesnej czy szerzej – sztuki) pojawiały się momenty przełomowe, które z pozoru niszczyły dorobek tradycyjny, ale finalnie powodowały jego rozwój. Czy waszym zdaniem – rozpatrując zjawisko tylko w skali naszego kraju – aktualnie jesteśmy świadkami kolejnego tego typu momentu w dziejach muzyki? Objawia się to w próbach łączenia jazzu z muzyką elektroniczną, transową? A może w ramach włączenia muzyki jazzowej do muzyki popularnej, np. hiphopowej?

JG: Czy dzieje się coś przełomowego – trudno stwierdzić. Ale na pewno muzyka cały czas się rozwija, staje się coraz bardziej eklektyczna. A czy jesteśmy świadkami epokowych momentów, pewnie dowiedzą się nasze wnuki.

MP: Jeśli chodzi o sam fakt łączenia gatunków, to już się od jakiegoś czasu dzieje dość intensywnie i na pewno zmienia scenę w kraju, ale chyba na lepsze, na pewno bardziej interesujące i rozwojowe. Chociaż mimo wszystko uważam, że jeszcze dużo przed nami i nadal się uczymy, jak poszerzać brzmienia zespołów, solistów, muzyki popularnej, alternatywnej itd.

Rhesus Albert powstał we współpracy z producentem Albertem Karchem. Jak przebiegała wasza współpraca? W jakim stopniu wyznaczał on kierunek, wniósł cząstkę siebie do całości? A może wpisał się w waszą koncepcję będąc cichym doradcą?

MP: Albert jest cudowny. Mieliśmy dość konkretny plan muzyczny na płytę, a on sprawił, że niektóre pomysły nabrały ostatecznego szlifu i charakteru. Cała współpraca z Albertem i praca nad płytą to same dobre wspomnienia.

JG: Albert to wybitny producent. Świetnie potrafi kreować brzmienie na każdym etapie. Podczas pracy nad płytą bardzo się zżyliśmy, Albert był równoprawnymi członkiem zespołu.

JP: Tak jak Janek powiedział, najprościej mówiąc, na czas nagrań USO stało się kwartetem.

Wierzę, że przestrzeń może współgrać, budować atmosferę, a nawet posiadać swoją energię. Miejsce, w którym nagrywaliście płytę, było wyjątkowe, podobno formotwórcze. Dlaczego? Narzucało jakiś rodzaj ekspresji? Czy tylko odgrywało rolę inspiracji, wprowadzało konkretny nastrój?

JG: Przestrzeń staje się kolejnym instrumentem przy pracy nad albumem. Mieliśmy wraz z Albertem wizję brzmienia, a warsztat stolarski stał się środkiem do jego realizacji. Dużo nas podczas nagrań zaskoczyło, nauczyliśmy się również wiele, a to wszystko dało masę wspaniałych wspomnień.

JP: Każde miejsce, w którym się gra, narzuca pewien rodzaj ekspresji. Gigantyczny warsztat pod Sochaczewem zdecydowanie wprowadził parę utrudnień – noszenie maski przeciwpyłowej podczas ustawiania sprzętu, potrzeba ustawienia grzejników tam, gdzie staliśmy czy siedzieliśmy, konieczność wzięcia pod uwagę rozmiarów miejsca i wpływu, jaki miały one na szerokość brzmienia. Końcowy efekt właśnie dzięki tym utrudnieniom smakował lepiej.

MP: Takie miejsce to kolejny pomysł Alberta. To nadało płycie bardzo charakterystycznego brzmienia i otworzyło dużo nowych możliwości wykonawczych i produkcyjnych. Na pewno narzuciło też ekspresję, bo było bardzo zimno.

Na albumie oprócz waszej trójki usłyszeć można członków grupy EABS (Wuja HZG oraz Olaf Węgier), a także Natana Kryszka, wokalistkę Zuzę Jasińską i rapera Kozę. Skąd pomysł na zaproszenie gości? Nie woleliście albumem przybliżyć słuchacza do rzeczywistego obrazu USO 9001, czyli nagrać w podstawowym składzie?

JG: Goście nie byli przypadkowi. Stali się materializacją pomysłów, które mieliśmy na własne utwory, dodali do nich bardzo dużo od siebie, co wzbogaciło brzmienie naszej trójki.

MP: Sam pomysł był chyba wynikiem faktu, że prawie wszyscy są naszymi dobrymi znajomymi i po prostu chcieliśmy razem zrobić coś fajnego. Oprócz tego dla mnie to było świetne doświadczenie, bo jeszcze w szkole słuchałem EABS i zawsze chciałem z nimi pograć, a tu się nawet nagrać płytę udało. Myślę, że wszyscy wzbogacili nasze brzmienie.

JP: Kwestia gości nie była jakąś wielką rozkminą. Chcieliśmy pograć muzykę z ziomalami i wiedzieliśmy, że to też pomoże utrzymać świeżość w szykach tria. Dodatkowa stymulacja czachy, można powiedzieć…

Poszerzenie składu jest otwartą furtką? Planujecie zapraszać gości także podczas koncertów i kolejnych płyt?

MP: Na koncertach to często wychodzi spontanicznie, a jeśli chodzi o płyty, to myślę, że będą różne współprace.

Z zespołem Kosmonauci łączą was nie tylko aspekty astronautyczne, ale i personalne, dwie trzecie składu USO (Jan i Miłosz) gra w Kosmonautach, zdarza się wam także występować w ramach jednego wieczoru, czy zatem można traktować te dwie grupy w pewnym stopniu jako tożsame?

MP: Oba zespoły są dla mnie bardzo ważne, ale zdecydowanie inne, i to jest plus. Z Kosmonautami gramy dłużej, ale nasza droga jest zupełnie inna niż z USO. Graliśmy raz czy dwa jednego wieczoru i było super, natomiast były to też zupełnie inne doznania.

Dużo się mówi o kolektywnej pracy w zespole, ale w rzeczywistości różnie to bywa, bo jednak naturalnie wyłania się lider, który kieruje resztą czy ma ostatnie słowo. Często sposobem na porozumienie się jest odnalezienie wspólnego języka muzycznego, który spaja grupę. Rozwój wspólnego języka umacnia w efekcie zespołowość. A jak jest u was? Jeśli nie ma lidera, to jak się wam udaje znaleźć wspólny głos?

JP: Zdarza się, że trochę trudniej jest znaleźć pasujące wszystkim rozwiązanie, muzyczne lub pozamuzyczne. Megabudujące jest natomiast to, że rozmowa zawsze działa. Komunikacja jest kluczem we wszystkich relacjach i znajomościach, a zespół niczym się nie różni w tej kwestii.

MP: Z mojej perspektywy ta zespołowość jest bardzo ważna. Oczywiście zdarza się, że ktoś z nas jako pierwszy wymyśli wspaniały pomysł albo przekona innych do czegoś, ale koniec końców to zawsze są rozmowy i wspólne decyzje. Staramy się po prostu za każdym razem znajdować najlepsze rozwiązania i na razie całkiem się to udaje.

JG: W pełni się zgadzam z chłopakami. Najważniejsza jest szczerość, która pozwala nam cały projekt budować bardzo demokratycznie.

Zapytam, choć pewnie odpowiecie wymijająco, by zachować aurę tajemniczości, ale spróbujmy [śmiech]. Czego można spodziewać się na waszym najbliższym koncercie podczas Jazz Around w Katowicach?

JP: Szybko, głośno, bez przekazu. Oprócz tego czasem ciszej.

JG: Dużo głośno, trochę lirycznie.

MP: Mam nadzieję, że tak samo dużo przyjemnych doświadczeń jak mocnych dźwięków.

PS. Tegoroczny Jazz Around Festival odbędzie się w dniach 21-22 lipca. Szczegółowy program na stronie festiwalu >

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO