Wywiad

Rafał Dubicki: emocje zamknięte w melodiach

Obrazek tytułowy

fot. Beata Bieńkowska

Story About Emotions to debiutancki album trębacza i kompozytora Rafała Dubickiego. Dał się on już szerzej poznać, współpracując między innymi z Sylwią Grzeszczak i Rayem Wilsonem. Ma na swoim koncie główną nagrodę w konkursie improwizacji w ramach Baszta Festiwal w Czchowie (2016). Trębacz jest absolwentem Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, wydziału Jazzu i Muzyki Estradowej. Jest aktywnym muzykiem koncertowym i sesyjnym, nagrywającym płyty zarówno z muzyką jazzową, jak i rozrywkową. Pracował przy rejestracji muzyki filmowej, między innymi skomponowanej przez Bartosza Chajdeckiego do filmu Jestem mordercą w reżyserii Macieja Pieprzycy.

Debiutancki album nagrał w kwartecie, którego skład uzupełniają gitarzysta Michał Sołtan, kontrabasista Mateusz Woźniak i perkusista Adam Lewandowski. Materiał miał swoją premierę z końcem kwietnia podczas koncertu w warszawskim Nowym Świecie Muzyki. Materiał zawarty na płycie powstawał przez kilka lat. Dla trębacza ważne było, by zadebiutować przed trzydziestymi urodzinami. Wspierało go w tym między innymi grono najbliższych osób i znajomi muzycy. Nagranie płyty było jednak dla niego nie tylko spełnieniem marzenia, ale też inwestycją, którą pomogli mu zrealizować sponsorzy.

Mery Zimny: Powiedziałeś kiedyś, że jazz może być absolutnie dla każdego. Udowodnienie tego było jednym z twoich celów przy nagrywaniu debiutanckiej płyty?

Rafał Dubicki: Dokładnie tak. Muzyka jazzowa często kojarzy się dzisiaj ludziom z czymś dziwnym, niezrozumiałym, a nawet męczącym. Dla mnie samego w muzyce najważniejsza jest melodia, którą starałem się uchwycić podczas tworzenia kompozycji. Chciałem uzyskać efekt przystępności tych utworów, przy zastosowaniu jazzowych form wyrazu, takich jak na przykład improwizacja. Tworząc je, wyrażałem przede wszystkim swoje odczucia poprzez dźwięk, ale jeśli uda się dzięki temu spopularyzować jeszcze bardziej muzykę jazzową, będzie to bardzo ważne i cenne osiągnięcie.

Debiut to ogromne wyzwanie, chcąc nie chcąc, przez jego pryzmat będzie się określało artystę i jego twórczość. Obawiałeś się tego, tworząc tę muzykę?

Kompletnie o tym nie myślałem i nie myślę. Daleki jestem od generalizowania czegokolwiek, zwłaszcza muzyki. Uważam, że jeśli ktoś ma taką potrzebę lub chęć, aby nagrać utwór i pokazać go światu, powinien to robić, bez względu na to, co ktoś o tym powie lub napisze. Tworzenie muzyki to nie zawody czy rywalizacja, kto jest lepszy, a kto gorszy. Każdy wartościuje tę dziedzinę po swojemu. Brzmienia i melodie, które prezentuję na płycie, są odzwierciedleniem mojej wrażliwości muzycznej, zamysłu kompozytorskiego i sposobu budowania improwizacji. Jako muzyk sesyjny gram i nagrywam to, co zakłada koncepcja wymyślona przez innych. Na swojej płycie postanowiłem pokazać to, co mi się naprawdę podoba, czyli melodię i brzmienie. Dzięki takiemu podejściu nie odczuwałem żadnej presji, ponieważ wiem, że materiał ten jest po prostu moim punktem widzenia, nie ma tu próby udowadniania czegokolwiek. Wierzę głęboko, że taki tok myślenia również znajdzie swoich entuzjastów.

SAG 001 cover1.jpg

Jak powstawały te utwory? Był to efekt systematycznej pracy, czy melodie przychodziły do ciebie same?

Trwało to kilka lat i nie była to systematyczna praca. Te melodie pojawiały się w mojej głowie jako efekt zadumy przy użyciu instrumentu. To się dzieje, kiedy zdarza mi się zastanawiać nad wieloma sprawami dotyczącymi świata czy mnie samego. Zwykle gram melodie i staram się je zapamiętać. Jeśli którąś zapominałem, był to dla mnie znak, że nie było w niej nic ujmującego. Te melodie, które ze mną zostawały, nagrywałem na dyktafon i później nad nimi pracowałem, w końcu sprawdzałem, jak brzmią podczas prób z zespołem. Reasumując, był to jak najbardziej naturalny proces, bez oznak produkcji muzycznej. Po prostu przyszedł dzień, że tych melodii miałem tyle, by nagrać i wydać płytę.

W nocie dotyczącej płyty napisałeś: „to jazz, który zrodził się z inspiracji złotymi dziećmi tej muzyki”. Kogo dokładnie miałeś na myśli?

Mam wielu idoli, jeżeli chodzi o grę solową na trąbce. Niemniej zawsze najchętniej wracam do starych mistrzów tego gatunku. Freddie Hubbard, Lee Morgan, Clark Terry – to jedni z nich. Jednak moim największym wzorem i idolem gry był, jest i będzie Chet Baker. Jego sposób budowania melodii jest dla mnie absolutnie niedościgniony. Dzięki swemu zmysłowimelodycznemu, przepełnionemu masą uczuć, potrafił budować przepiękne frazy. Poprzez lata ćwiczeń na trąbce starałem się nawiązywać właśnie do Bakera. Słuchając jego płyt ,wielokrotnie łapałem się na tym, że ta muzyka powoduje u mnie pewien stan melancholii. Grając swoje utwory, również chciałem hipnotyzować w taki sposób słuchaczy.

Od razu słychać, że mniej cię interesują eksperymenty i awangardowe szaleństwa, bardziej melodia. Zawsze tak było, że przykładałeś nieco większą wagę do warstwy melodycznej, do tematów, które zapadają w pamięć?

Zawsze szukałem w muzyce równowagi i harmonii. Uwielbiam klarowność dźwięków i barwy instrumentów. Moje ulubione utwory zawsze charakteryzowały się piękną melodią. Na tej podstawie właśnie wymyślałem swoje tematy. Lubię, kiedy muzyka, którą słyszę, wprowadza mnie w pewien stan daleki od codziennego pędu, problemów i nawału obowiązków. Kiedy improwizuję, również staram się myśleć melodią, tak aby moje solo było trochę jak nowy temat w utworze – przemyślanym, logicznym ułożeniem dźwięków w zapamiętywaną frazę. Melodia i brzmienie były więc dla mnie wyjściowymi i najważniejszymi aspektami podczas pisania utworów. Uwielbiam grać ciepłym, nienachlanym brzmieniem trąbki. Komponując utwory, starałem się sprawić, by odbiór mojej muzyki był jak najbardziej pozytywny. Nie zamierzałem zaostrzać jej brzmienia, łamać formy czy wprowadzać elementów niepokoju. Jedynym takim momentem na płycie jest Intro, w którym wraz z kontrabasistą Mateuszem Woźniakiem wykorzystaliśmy elementy free, jako wprowadzenie do całego materiału. Cała reszta kompozycji to klarowne, czytelne brzmienia.

Ta muzyka nie ma nic ze słowiańskiej melancholii, którą często u nas słychać. Wpisuje się raczej w nurt europejskiego jazzu. Wybrzmiewa mi w niej klimat śródziemnomorski – ciepło i słońce.

Spotkałem się już z wieloma opiniami na temat tej płyty. Faktycznie niewiele w niej słowiańskiej specyfiki, bardzo u nas popularnej. Trzeba jednak pamiętać, że ilu ludzi, tyle skojarzeń. Nie wzorowałem się w sposób odtwórczy na jakimkolwiek nurcie jazzu na świecie. Chciałem po prostu, by muzyka ta budziła raczej ciepłe i pozytywne skojarzenia.

To zdecydowanie muzyka, która sprzyja zatrzymaniu się, zwolnieniu, uporządkowaniu myśli, głębszemu oddechowi.

Zdecydowanie tak. Myślę, że każdy w życiu, oprócz dobrej pracy, pieniędzy i zdrowia, szuka tak zwanego świętego spokoju. Braku zbędnych nerwów i przygód. Dzięki pisaniu muzyki sam taki spokój w sobie odnajdywałem. Okoliczności tworzenia płyty również były sprzyjające. Zatem i muzyka powinna być kojąca, przystępna i relaksująca. Dążyłem do tego, aby podczas jej słuchania można było choć na chwilę zaznać spokoju i odpocząć.

Jak dobierałeś muzyków, jak ważna była wasza wcześniejsza znajomość?

Muzyków, z którymi miałem zaszczyt i przyjemność nagrać płytę, poznałem przy różnego rodzaju koncertach oraz jam sessions. Zastanawiając się nad skompletowaniem kwartetu, obrałem dwa zasadnicze kryteria. Zależało mi, abym miał w zespole wybitnych instrumentalistów – i tak właśnie się stało – każdy z nich prezentuje wielki kunszt gry na swoim instrumencie. Drugim równie ważnym aspektem był fakt, że poznaliśmy się już parę lat temu, dzięki czemu wiedziałem, że są to osoby przyjaźnie nastawione i gotowe się zaangażować. Mogłem dzięki temu liczyć i na profesjonalizm, i na dobrą atmosferę w zespole.

Ile wolności zostawiłeś swoim kolegom, a ile tej muzyki zapisałeś?

Starałem się zostawić im jak najwięcej wolności, wiedząc, że zagrają tak, jak tego wymaga kompozycja. Utwory zapisałem jak standardy jazzowe – z uwzględnieniem stylu, w którym bym to słyszał, tempa, harmonii oraz tematu głównego. W partiach solowych oraz częściowo w akompaniamencie koledzy mieli absolutną wolność wyrazu i interpretacji moich kompozycji.

Nie obawiałeś się, jak zabrzmi chwilami mocniejsze, rockowe granie gitarzysty, na tle twojej zdecydowanie delikatniejszej gry i brzmienia?

Sam go do tego namawiałem. Okazuje się, że obaj w czasach nastoletnich słuchaliśmy rocka. O ile u gitarzysty to dość naturalne, o tyle trębacz rockowy nie jest zbyt częstym zjawiskiem. Niemniej w latach gimnazjalnych, kiedy nie grałem jeszcze na trąbce, słuchałem muzyki rockowej, która do dziś została gdzieś w mojej podświadomości.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO