Felieton

My Favorite Things (or quite the opposite…): Muzyka pomaga dotknąć tajemnicy

Obrazek tytułowy

fot. Blanka Tomaszewska

W końcówce października, w Warszawie, miał miejsce dosyć szczególny festiwal. W jego programie znaleźli się między innymi: Bastarda (Szamburski / Górczyński / Pokrzywiński z gościnnym udziałem Marcina Maseckiego), legendarny Osjan, LAM (Zimpel / Dys / Zemler + gościnnie Giridhar Udupa), Sebastian Wypych, Kwadrofonik, Karolina Cicha czy wreszcie Bester Quartet. Jak można się spodziewać, tak zróżnicowani wykonawcy oznaczają bardzo szerokie spektrum stylistyczne festiwalu. Repertuar poszczególnych koncertów rozpięty był pomiędzy inspiracjami muzyką jednego z pierwszych polskich kompozytorów średniowiecznych Piotra Wilhelmiego z Grudziądza po muzykę współczesną Tomasza Sikorskiego i Georga Crumba czy Księgę Aniołów Johna Zorna. Cóż to za festiwal? Jaka idea mogła przyświecać organizatorom i muzykom reprezentującym różne środowiska i tak różne stylistyki? Na okładce programu możemy przeczytać tylko jedno duże hasło: „Wierzymy, że muzyka pomaga dotknąć tajemnicy”.

Festiwal Muzyka Wiary – Muzyka Pokoju, bo o nim mowa, został zorganizowany przez Centrum Myśli Jana Pawła II – papieża niezwykle zasłużonego dla dialogu ekumenicznego. To w dużej mierze wyjaśnia różnorodność programową. Jak mówią organizatorzy: „tworzymy przestrzeń artystycznych poszukiwań dla twórców, którzy są otwarci na tradycje różnych kultur i religii, i którzy jednocześnie chcą te tradycje wyrazić współczesnymi środkami”. Trzeba przyznać, że zamysł ten udało się doskonale zrealizować – na bardzo wysokim poziomie artystycznym – co niestety nie jest regułą, kiedy próbujemy przywołać w pamięci wydarzenia na styku obszarów muzyki i religii z naszego podwórka. A przecież historycznie muzyka i religia od wieków były silnie powiązane – od obrzędowych bębnów afrykańskich, przez tybetańskie młynki modlitewne, chorały gregoriańskie, po wielkie dzieła sakralne najwybitniejszych kompozytorów klasycznych.

W Biblii znajdujemy mnóstwo muzycznych odniesień. Któż nie zgodzi się z Mądrością Syracha: „Czym pieczęć z rubinu w złotej oprawie, tym koncert muzyków na uczcie przy winie” [Syr 32, 5]. Często spotykamy się nawet z opisem rozbudowanego instrumentarium: „Tak Dawid, jak i cały dom Izraela tańczyli przed Panem z całej siły przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach”. [2 Sm 6, 5] No dobrze, ale jak teraz przeskoczyć na temat jazzu? Jan Paweł II jeszcze jako Karol Wojtyła angażował się w działania kulturalne – teatr i poezję, ale trudno odnaleźć tropy muzyczne w jego biografii – nie mówiąc o jazzie. Trafiłem na jeden, drobny – w wywiadzie na temat swojego „duszpasterstwa turystycznego” Wojtyła powiedział kiedyś: „Chodzi o to, ażeby umieć rozmawiać o wszystkim, o filmach, o książkach, o pracy zawodowej, o badaniach naukowych i jazz-bandzie”. Więc coś o jazzie musiał wiedzieć…

Stereotyp dzikiej, brudnej muzyki nie sprzyjał kojarzeniu jazzu z religią. W swych początkach jazz najczęściej grany był w lokalach, do których „porządni chrześcijanie” raczej nie zaglądali. Amerykański muzyk i krytyk Daniel Gregory Mason nazwał nawet jazz „chorym momentem w rozwoju ludzkiej duszy”. Istnieje jednak dużo przykładów na to, że jazzem także można chwalić Boga. Zwrot wielu jazzmanów ku religii przyszedł w parze z walką z rasizmem i segregacją, między innymi za sprawą pastora Martina Luthera Kinga. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że wybitna pianistka i kompozytorka jazzowa Mary Lou Williams jest autorką trzech mszy jazzowych.

Przełomem okazał się album Coltrane’a A Love Supreme. W jednym z wywiadów Coltrane mówił: „W 1957 roku doświadczyłem dzięki łasce Boga duchowego przebudzenia, które doprowadziło mnie do bogatszego, pełniejszego i bardziej produktywnego życia. W tym czasie pokornie prosiłem o przywilej tego, bym mógł innych uszczęśliwiać przez muzykę. Jestem przekonany, że zostało mi to dane dzięki Jego łasce”. Mówiąc o Bogu, Trane nie miał na myśli żadnej konkretnej religii – studiował wiele wierzeń z różnych stron świata i z ich elementów budował swój system duchowości. Uważał, że Prawda jest jedna i nie powinna podlegać rozróżnieniom czy podziałom.

Niedługo po A Love Supreme, Duke Ellington zaprezentował pierwszy z trzech Sacred Concerts, a w 1968 roku swoją pierwszą religijną kompozycję na wielką skalę – oratorium The Light in the Wilderness napisał Dave Brubeck.

Religijny wymiar jazzu, mniej więcej w tym samym czasie, znalazł także swoje emanacje w Polsce . W 1967 roku w krakowskim kościele Ojców Dominikanów została wykonana msza jazzowa Tomasza Stańki. Trzy lata później w kościele w Podkowie Leśnej (gdzie wcześniej Katarzyna Gärtner wystawiała swoją Mszę Beatową) Janusz Muniak, Włodzimierz Nahorny, Janusz Kozłowski i Jerzy Bartz wykonali Mszę Wielkanocną Jerzego Czechowicza. Oczywiście tematu powiązań jazzu z religią nie można ograniczać do chrześcijaństwa.

Drugim ważnym dla jazzu wyznaniem jest islam. Muzyków jazzowych otwarcie deklarujących wiarę w Allaha nie brakuje, ale warto zwrócić szczególną uwagę na Arta Blakeya. Muzyk już u schyłku lat czterdziestych przyjął muzułmańskie imię Abdullah Ibn Buhaina, a wkrótce potem powołał do życia Jazz Messengers. Dopiero w kontekście religijnym nazwa ta nabiera pełnego znaczenia – posłańcy w islamie to prorocy, którzy – podobnie jak w Biblii – w imieniu Boga przynosili błogosławieństwo, ostrzegali i dawali wskazówki dla ludzi.

Wielu wielkich muzyków tworzyło też pod wpływem buddyzmu. Możemy zaliczyć do nich chociażby Sonny’ego Rollinsa, Herbiego Hancocka i Wayne’a Shortera. W twórczości Alice Coltrane’a i Johna McLaughlina kluczowy jest ich związek z hinduizmem. O scjentologach nie wspomnę.

W tym krótkim rysie historycznym widać wyraźnie, jak wiele wspólnego mogą mieć jazz i religia, a to przecież tylko „prześlizgnięcie się po temacie”. Osobne zagadnienie to dzień dzisiejszy – na świecie i Polsce. Tu też przykładów nie brakuje…

Pamiętam koncert Leszka Możdżera, u schyłku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, wkrótce po wydaniu płyty Talk To Jesus – w ramach warszawskiego festiwalu Jazz na Starówce. Musiało to być w końcówce sierpnia, bo temperatura zdecydowanie nie była już wakacyjna. Silny wiatr targał parasolami okalających rynek knajpek. Wydawało się, że lada moment lunie i kto mógł, próbował zająć miejscówkę właśnie pod parasolem. Możdżer usiadł do fortepianu i powiedział, że ten koncert chciałby zadedykować Panu Bogu, za to, że obdarzył do talentem, i że dzięki temu może tu dla nas grać. Kiedy uderzył w klawisze, zasłona chmur niczym rozsuwająca się kurtyna odsłoniła błękitne niebo. Po pierwszym utworze było już słonecznie. Anomalie pogodowe? Zbieg okoliczności? Metafizyka? Cud? Tajemnica. Bo muzyka pomaga dotknąć tajemnicy.

Ktoś powiedział kiedyś „Bóg jest muzyką, bo Go nie widać, a jest”. Ładnie.

autor: Piotr Rytowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO