Płyty Recenzja

Ikarai – Ikarai Plays Muhammad

Obrazek tytułowy

Ikarai, 2018

Najpierw zobaczyłem tytuł, dopiero jakiś czas później poznałem motyw przewodni albumu. I od razu nasunęły mi się pretensje: jeśli dajesz w tytule albumu nazwisko Muhammad, to oczekuję, że dzieło dotyczyć będzie całej złożonej, skomplikowanej i wspaniale barwnej postaci Muhammada Alego – jednego z największych sportowców w historii. Podobny problem mam swoją drogą z hitową w internecie kompozycją Jimka Hip Hop History, w której najstarszy zagrany utwór pochodzi z 1992 roku, a większość z XXI wieku (czyli np. pierwsza złota era jest całkowicie zignorowana). Super, że powstają albumy dedykowane takim postaciom-instytucjom jak Ali, ale nie ograniczajmy ich do jednej walki, nawet bardzo znaczącej. A jeśli już chcemy oprzeć się na wycinku danego tematu, to nie wprowadzajmy odbiorców w błąd. Ale okazało się, że Ikarai wcale nie wprowadzili mnie w błąd: wielokrotnie odsłuchany Muhammad odkrywa kolejne karty życiorysu Alego, a węższy tematycznie motyw przewodni jedynie skleja utwory w całość.

No, ale dobra, narzekam jak stetryczały zgred, a jest przed nami muzyka mająca opisywać i przypominać ikoniczne, jedno z najważniejszych w XX wieku, wydarzenie sportowe. Pojedynek ówczesnego mistrza federacji WBC i WBA George’a Foremana z dawnym czempionem, a w 1974 roku, kiedy rzecz się dzieje, pretendentem do tytułu Muhammadem Alim. Walka określana została przez promotora Dona Kinga jako „Rumble in the Jungle” (pol. „Rozróba w dżungli”), odbyła się w Kinszasie (wtedy Zair, obecnie Demokratyczna Republika Konga). Jako fana pięściarstwa, ciarki mnie przechodzą na samą myśl o tej walce. Dzisiaj będę bardzo często schodził z muzycznego tematu, ale proszę – zostańcie ze mną, Drodzy Czytelnicy.

Większość tekstu poświęcę zapewne Muhammadowi Alemu, więc dajmy muzykom przynajmniej jeden akapit. Ikarai to niderlandzki sekstet, w którego skład wchodzą Camiel Jansen (bas, kompozycje), Julian Schneemann (fortepian), Jeroen Batterink (perkusja), Tessel Hersbach (skrzypce), Yanna Pelser (altówka) oraz Bence Huszar (wiolonczela). Specjalizują się w takich jak opisywany tutaj teatralnych koncertach, np. na potrzeby Muhammada postawili na scenie ring i grają w strojach sportowych. Jak przystało na grupę jazzową, w kompozycje Jansena wplątują wiele improwizacji i spontanicznego dynamizmu. Pomysł na niniejszy koncertowy album przyszedł do głowy liderowi grupy podczas oglądania po raz kolejny walki Alego z Foremanem i „dostrzeżenia” muzyki w stylu walki, wypowiedziach i generalnie zachowaniach pięściarza określanego mianem „The Greatest”.

Płyta rozpoczyna się utworem Dance of the Butterfly, czyli oczywistym nawiązaniem do jednego z najsłynniejszych powiedzonek Alego: „Fly like a butterfly, sting like a bee” (pol. „lataj jak motyl, żądl jak pszczoła”). Delikatna melodia przeplatana twardym graniem sekcji rytmicznej ma zatem symbolizować taniec ringowy młodego Muhammada, przerywany destrukcyjnymi, błyskawicznymi ciosami. Trochę to jest zastanawiające, bo w momencie walki z Foremanem, Ali już dawno nie walczył w ten sposób – był o wiele wolniejszy i starszy, o wiele częściej wdawał się w ringowe wojny i długie, wyniszczające zdrowie wymiany ciosów. Między innymi z tego powodu jeden z najmocniej bijących w historii – „Big George” był zdecydowanym faworytem „rozróby w dżungli” (w dodatku bezlitośnie rozprawił się z dwoma pogromcami Alego: Joe Frazierem i Kenem Nortonem). Tak czy inaczej – Dance of the Butterfly bardzo ładnie i melodyjnie otwiera album, ale daje do zrozumienia, że należy utrzymywać uwagę, bo czekają nas zrywy i przyspieszenia.

Gdy pierwszy raz spojrzałem na listę utworów, jeszcze nie wiedząc, że motywem przewodnim będzie „Rumble in the Jungle”, pomyślałem, że utwory Round 1 oraz Round 6 będą dotyczyć słynnych walk z Sonnym Listonem, zakończonych w tychże odsłonach. Ale jednak mowa tutaj o pierwszej rundzie walki z Foremanem. Muzyka, moim zdaniem, oddaje początkowe nastawienie i pierwotną taktykę Alego – runda pierwsza to próby jego „tańca”, ucieczek przed Foremanem i trafianie pojedynczymi ciosami. Udawało się świetnie i „The Greatest” poczuł się na tyle pewnie, że dwukrotnie wyprowadził prawy prosty bezpośrednio – rzadko zdarza się to na poziomie mistrzowskim, w dodatku w pierwszych rundach. Niektórzy komentatorzy uznali to wręcz za pokaz arogancji i braku szacunku Alego do mistrza świata. Round 1 to dynamiczny utwór, zarówno muzycy, jak i pięściarze są pełni energii, adrenalina buzuje w ich ciałach, podnosi się też u publiczności. Szybkie dwie i pół minuty z wysamplowanymi zdaniami komentatora o ciosach z obydwu stron. Album przyspieszył i dostaliśmy wyraźny znak, że historia się rozkręca.

Strong Coffee to pierwszy utwór nawiązujący do społecznej działalności Alego. Jak rozumiem, tytuł nawiązuje do wypowiedzi o czarnej kawie i porównaniu relacji społecznych w Stanach Zjednoczonych: „You want the best sugar for cooking; it’s the brown sugar. The blacker the berry, the sweeter the fruit. If I want a strong cup of coffee, I’ll take it black. The coffee gets weak if I integrate it with white cream” (Najlepszym cukrem do gotowania jest brązowy cukier. Im ciemniejsza jagoda, tym słodszy owoc. Jeśli chcę mocną kawę, proszę o czarną. Zmieszana z białą śmietaną robi się słabsza). Utwór zawiera różne wypowiedzi Alego porównujące czerń i biel i mające na celu wzmocnienie poczucia własnej wartości w czarnych braciach i siostrach. Muzyka mocno opiera się teraz na bębnach, one wychodzą na środek sceny – kroczą tak zdecydowanie i pewnie, jak mieli kroczyć Czarni podczas ery ruchu na rzecz praw obywatelskich. Kolejny bardzo dobry moment albumu, jak do tej pory wszystkie utwory, moim zdaniem, trafiają w środek tarczy. Wszystkie do tej pory nie tylko oddają sens i charakter walk Alego na różnych frontach, ale są też świetne muzycznie.

Miało być fajnie, miało być z mocą, i nagle wszystko zwalnia w utworze Ballad for Ali. Kompletnie nie rozumiem sensu umieszczenia wolnej, mdłej ballady w środku albumu. Szczególnie po dwóch dynamicznych utworach, gdy już słuchacze wczuli się w walkę z Foremanem oraz za pośrednictwem muzyki poznali twardy charakter Muhammada Alego. Jeśli już koniecznie musi być ballada (jak mawiał słynny Stefan Siara Siarzewski – „jak mus, to mus”), to osobiście wrzuciłbym ją na koniec. Melancholijne zakończenia to chleb powszedni biografii. Sam utwór jest akceptowalny, ale według mnie w tym momencie narusza rytm albumu. Tym razem wysamplowane wypowiedzi Alego to charakterystyczne rymowanki przed walką – dowcipnie opisujące, co Ali zrobi przeciwnikowi (w tym wypadku Joemu Frazierowi).

Wracamy na ring w Kinszasie. Runda szósta – Round 6. Kompozycja, która mogłaby być równie dobrze motywem przewodnim filmu o jakichś drobnych ulicznych cwaniaczkach. Osobiście widzę tutaj cwanego Alego, nadal wiszącego na linach i dającego Foremanowi się wystrzelać, prowokującego go („To nawet nie zabolało! Myślałem, że jesteś twardzielem! Mocniej, George!”) i obserwującego, jak przeciwnik w szybkim tempie traci siły. Wściekły Foreman nawet nie podejrzewa, co szykuje na niego szczwany lis Ali. Podobnie, jak poprzednia „runda” – utwór trwa dwie i pół minuty, nie szuka jakichś zmian atmosfery czy tempa. Mamy czuć to, co widać było w ringu. A z kronikarskiego obowiązku dodam tylko, że na początku rundy Ali trafiał błyskawicznymi lewymi prostymi w zmęczonego Foremana, a na jego twarzy widniała nieporuszona pewność siebie.

We Don’t Serve to opowieść Alego o powrocie z igrzysk olimpijskich w Rzymie ze złotym medalem (przypominam: w finale Ali, wtedy Cassius Clay, pokonał naszego Zbigniewa Pietrzykowskiego) do domu, do Louisville w stanie Kentucky. W restauracji, ze względu na jego kolor skóry, nie obsłużono młodego mistrza olimpijskiego. Wściekły Ali, według opowieści, wyrzucił swój medal do rzeki Ohio. Nie za bardzo rozumiem, jak do tego wydarzenia nawiązuje muzyka. Moment przełomowy w życiu pięściarza, pomimo żartobliwego sposobu opowiedzenia dość smutny i wstydliwy, a Ikarai grają dynamiczną, może nawet skoczną i wesołą melodię. Słucha się jej nieźle, ale jak się ona ma do historii? Czekam na Wasze pomysły.

Round 7 trwa dwie minuty dłużej niż poprzednie utwory/fragmenty walki. Być może dlatego, że dla słaniającego się na nogach George’a Foremana czas zaczął płynąć co najmniej dwa razy wolniej. Wysamplowany Ali na początku utworu przekonuje publiczność, że Foreman, wbrew jego legendzie, wcale nie uderza mocno. Ali w rundzie siódmej wygląda o wiele lepiej od przeciwnika, dwa razy próbuje zrywów i mocniejszych akcji, które mogłyby zakończyć walkę, ale generalnie nadal oszczędza siły. Ikarai rozgrywają to podobnie – Round 7 to spokojniejsza kompozycja, perkusja oddaje miejsce skrzypcom i fortepianowi. Chwila oddechu przed tym, co powoli kibicom i obserwatorom wydaje się już nieuniknione.

Tarzan skupia się na opowieści Alego o białym świecie widzianym oczami małego czarnego chłopaka. Wszystko co dobre, jest białe. Nawet w afrykańskiej dżungli królem jest biały człowiek – Tarzan. Zresztą nie tylko Ali ma problem z Tarzanem – świętej pamięci genialny raper Sean Price pisał kiedyś na Twitterze, że jego matka ostro komentowała serial o „białym chłopaczku, który nagle rządzi wszystkimi tubylcami i zwierzętami w dżungli! That’s some bullshit!”. Trudno się nie zgodzić.

Mamy ósmą rundę. Ali od początku prostymi obija głowę Foremana, jednocześnie cofając się na liny. Zdesperowany Foreman zbiera siły i wyrzuca wielkie proste i sierpy, ale zbyt powoli, by zrobić krzywdę Alemu. Pierwsze 30 sekund utworu buduje napięcie – to praktycznie tylko głos komentatora i perkusja w tle. Przez kolejne 50 sekund smyczki zwielokrotniają niepewność i podenerwowanie. Komentator mówi, że w wieku 32 lat Ali nadal świetnie radzi sobie z 25-letnim mistrzem świata. W tle słyszymy entuzjastyczną, kibicującą Alemu – „Mistrzowi Ludu” publiczność. Po około dwóch minutach smyczki cichną, do głosu dochodzą bębny, zaczyna się bijatyka. „30 sekund do końca ósmej rundy!”. Powracają smyczki i fortepian, powraca melodia. W trzeciej minucie słyszymy odliczanie sędziego – wiemy, co się wydarzyło. Gdy do końca rundy zostało 15 sekund, Muhammad Ali uwalnia się z lin i wyprowadza efektowną serię mocnych ciosów na głowę „Big George’a”. Gdy wielkolud padał na ring, teoretycznie Ali mógł zadać jeszcze przynajmniej jeden cios, ale patrzył tylko, jak Foreman kręci się dookoła niego i pada na plecy. Sędzia wylicza 10 sekund, walka się kończy. Muhammad Ali, jako drugi pięściarz w historii, odzyskuje tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Owacja publiczności – tym razem tej koncertowej. „Rozróba w dżungli” dobiegła końca.

Album i koncert kończy utwór I Shook Up the World – sentymentalny fortepian i groźne smyczki przygrywające Muhammadowi Alemu ogłaszającemu światu swoją wielkość i zmuszającemu ekspertów, by nigdy więcej w niego nie wątpili. A przynajmniej dopóki nie skończy 50 lat. Tytuł utworu nawiązuje jednak do innego słynnego momentu – do triumfu z roku 1964 i pierwszego zdobycia tytułu mistrzowskiego, zwycięstwa 18-letniego Cassiusa Claya nad przerażającym Sonnym Listonem. Wtedy to właśnie skakał oszalały po ringu i krzyczał, że „wstrząsnął światem”. Te słowa, wielokrotnie powtarzane, słyszymy na koniec.

Chociaż Muhammad przelatuje przez głośniki dość szybko i oczekiwałem po hołdzie dla „The Greatest” większego, bardziej rozbudowanego i dłuższego dzieła, to nie ma co narzekać. Zdecydowanej większości utworów słucha się świetnie, wypowiedzi Alego wykorzystane są umiejętnie – wspierają muzykę, a często dodają humoru i dystansu, którego czasem jazzowi brakuje. Polecam do wielokrotnego odsłuchu i zapoznania się na własną rękę z wypowiedziami i wydarzeniami, do których muzyka nawiązuje.

Na marginesie: często czytamy w artykułach na temat „Rumble in the Jungle”, że Ali był obijany przez większość walki i delikatne sugestie, że gdyby nie nokaut, to przegrałby walkę. Nic bardziej mylnego – w momencie przerwania pojedynku Ali prowadził na kartach wszystkich trzech sędziów, od początku męczył Foremana mądrymi klinczami, prowokował werbalnie do wycieńczających ataków w afrykańskim upale i chociaż rzeczywiście opierał się o liny i był momentami pasywny, to zdecydowaną większość ciosów przyjmował na gardę lub blokował. George Foreman obecnie przy każdej okazji daje do zrozumienia, jak wielkim szacunkiem darzy Muhammada Alego i jakim zaszczytem dla niego było dzielenie z nim ringu oraz przyjaźń. Ci dwaj tworzyli historię sportu i wpływali na historię świata, wspaniale jest oglądać, z jaką godnością wspominali po latach swoją rywalizację.

Adam Tkaczyk

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO