Płyty Recenzja

Jaimie Branch – Fly or Die Fly or Die Fly or Die ((world war))

Obrazek tytułowy

(International Anthem, 2023)

W utworze Burning Grey Jaimie Branch kreśli pesymistyczny obraz świata. Lamentuje nad uciekającym czasem, nieżyczliwymi ludźmi i wszechogarniającą automatyzacją. W obliczu śmierci artystki, która nastąpiła krótko po nagraniu tych słów, brzmi to szczególnie tragicznie – zwłaszcza gdy obsesyjnie nawołuje, by „nie zapomnieć”… Na końcu tej piosenki Branch doprecyzowuje jednak swoje słowa, zmieniając całkowicie ich kontekst. Nakłania słuchaczy, by „nie zapomnieć walczyć”.

Właśnie taki charakter ma muzyka zawarta na Fly or Die Fly or Die Fly or Die ((world war)). To niezwykle energetyczny materiał, swoisty manifest witalności i chęci przekraczania muzycznych granic jego autorki oraz założonego przez nią kolektywu Fly or Die. Już na poprzednim nagraniu (Fly Or Die II: Bird Dogs Of Paradise, 2019), imponowalioni wszechstronnością, a tym razem jeszcze poszerzyli brzmieniowe spektrum – liderka (trąbka, wokal, perkusjonalia, instrumenty klawiszowe), Lester St. Louis (wiolonczela, wokal, flet, marimba, instrumenty klawiszowe), Jason Ajemian (kontrabas, gitara basowa, marimba, wokal) oraz Chad Taylor (perkusja, mbira, timpani, dzwonki, marimba). Do tego dochodzi szereg gości wprowadzających dźwięki: klarnetu basowego (Rob Frye), kong (Daniel Villarreal), puzonu (Nick Broste) oraz śpiewu (Akenya Seymour i pies Jaimie – Kuma).

Tak rozbudowane instrumentarium pozwoliło na nieograniczone eksploracje stylistyczne. Muzycy nie mają w tym aspekcie żadnych ograniczeń – obok bezkompromisowego jazzusięgają po inspiracje latynoskie czy karaibskie, słychać amerykański folk oraz punkowy wokal. W zamieszonym na albumie tekście wskazano, że Jaimie zawsze myślała z rozmachem, przez co jest to bardzo wymagający projekt. Wymagający dla wykonawców, ale też odbiorców – ci muszą się otworzyć na ten oryginalny świat i poddać jego nieprzewidywalności. Niemalże każdy utwór potrafi w trakcie swojego trwania całkowicie zmienić charakter.

Najlepszy tego efekt słyszymy w Baba Louie, które z wiedzionego trąbką paradnego hymnu przechodzi w psychodeliczną kolektywną improwizację. Kiedy dodać,że poprzedza go zaskakująco minimalistyczne The Mountain, utrzymane w stylistyce country, to można pomyśleć, że liderka całkowicie pogubiła się w swoich pomysłach. Nic bardziej mylnego – album słuchany w całości imponuje płynnościąi pieczołowicie rozplanowaną dramaturgią. Co najważniejsze dla odbioru, ta precyzja nie wynika z chłodnej kalkulacji, ale znakomitej intuicji, tak Branch, jak i zespołu producenckiego, który część materiału musiał składać już bez jej udziału.

Miesiąc po śmierci trębaczki spod jej domu w brooklyńskim Red Hook wyruszył iście nowoorleański korowód. Dziesiątki osób chwyciło za instrumenty i przeszło na pobliskie molo, by oddać improwizowany hołd artystce – spośród chaotycznych pisków, gwizdów, werbli czy trąbień wypłynęła wówczas piękna melodia. Choć ((world war)) jest określany finalnym aktem projektu Fly Or Die, to – znając rozmach pomysłów Branch – nie sposób odmówić sobie myśli, że kolejny mógłby brzmieć właśnie jak ten niezwykły pochód.

Jakub Krukowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO