Płyty Recenzja

Lafayette Gilchrist – Undaunted

Obrazek tytułowy

(Morphius Records, 2023)

Kiedy mamy długą listę artystów do przesłuchania, o tym, czy zatrzymamy się przy nich na dłużej, często decydują pierwsze takty, a nawet nuty. Wystarczyło mi dosłownie kilka sekund, by zdecydować, że chcę się bliżej zapoznać z nowym albumem Lafayette’a Gilchrista. Miłośnicy seriali HBO takich jak The Wire, Treme i The Deuce zapewne już trochę znają twórczość tego artysty dzięki ścieżkom dźwiękowym, które do nich tworzył, ale zapewniam, że to tylko namiastka tego, co naprawdę może dać nam Lafayette.

Pierwszy utwór na płycie, pełen rytmu Undaunted, natychmiast podbija wyobraźnię. Basista Herman Burney i perkusista Eric Kennedy nie ustępują w melodyjności i elastyczności pianiście, podczas gdy saksofonista Brian Settles i puzonista Christian Hizon wprowadzają kołyszący rytm i nowoorleański, blaszany funk. Chciałoby się, żeby to trwało przez całą płytę, ale okazuje się, że każdy kawałek będzie w zupełnie innym klimacie, chociaż wyluzowany groove, taneczność, lekkość i melodyjność znajdziemy tu wszędzie.

Ride It Out wydaje się na początku proste, ale zaraz motyw pięknie się rozwija. Tempo nieco się rozluźnia, gdy zaczynają się solówki. Nieskomplikowane improwizacje wpisują się idealnie w kontekst. Nad techniką dominuje tu wzajemne zrozumienie muzyków. Grają inteligentnie i przemyślanie, preferując bardziej treść niż efektowność. Brzmienie grzechotek i bębnów dodaje dyskretnie klimatu. Kompozycja Into the Swirl rozpoczyna się gorączkowym, basowym pasażem fortepianu, który będzie grzał do końca utworu. Gdy dołącza basista, muzycy stają się pędząca lokomotywą, która sapie dźwiękami perkusyjnego talerza. Stukot kół lokomotywy podkreślają kongi. W połowie utworu lokomotywa zwalnia na moment, aby zaprosić do podróży instrumenty dęte.

Southern Belle brzmi wedle tytułu bardzo południowo, głównie za sprawą rytmu zbliżonego do tanga. Ponownie – solówka lidera jest treściwa, ale bez szaleństwa, co bardzo mi odpowiada. Burney ma tutaj swoją najlepszą i najbardziej zauważalną solówkę, ale blaszaki w niczym mu nie ustępują. Metropolitan Musings (Them Streets Again) brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmu akcji z lat 70. Takie akustyczne Mission Impossible w stylu vintage. Cała płyta jest bogata w rytm go-go, który jest jakby zwolnionym funkiem. Ostatnia kompozycja pozwoli nam zrozumieć nazwę stylu. Go-go pochodzi od wyrażenia going and going odnoszącego się do zdolności utrzymania ludzi w ruchu (tańcu) na parkiecie. Zadanie utrzymania mnie na dłużej przy płycie zostaje doskonale wykonane. Potężne zakończenie świetnego albumu daje nam powód, aby nacisnąć przycisk play jeszcze raz.

Istnieje coś hipnotyzującego w tanecznych rytmach i wzorach, jakie tworzy Lafayette Gilchrist na klawiaturze. Jak na artystę urodzonego w Baltimore i wychowanego w Waszyngtonie Gilchrist ma wielkie wyczucie nowoorleańskiego funku. Poza tym usłyszymy tutaj jakby naleciałości Ravela, a już na pewno reminiscencje Duke’a czy Monka. Ciężkie, osadzone w rytmie granie przywiedzie nam na myśl jeszcze kilku innych leworęcznych pianistów. Jedyną wadą tego albumu jest to, że jest on wyjątkowo krótki, trwa zaledwie nieco ponad 40 minut.

Linda Jakubowska

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO