Płyty Recenzja

Raphael Rogiński – Talàn

Obrazek tytułowy

(Instant Classic, 2023)

Rok 2023 obrodził w solowe płyty gitarowe polskiej alternatywy. Początek roku przywitał Paweł Nałysnik z noise-rockowym albumem Hello, We Come in Peace!, później był Patryk Zakrocki z wyciszonym, narracyjnym Tales for Solo Guitar, a niedawno Jvdasz Iskariota zapowiedział wydanie solowego albumu Roberta Kafela z dzikiego tria szorstkie. Wśród płyt tych znalazła się głośna (bo doceniona nawet w Pitchforku!) premiera od Raphaela Rogińskiego. Talàn, choć jest dziełem bardzo ascetycznym w wyrazie, intryguje emocjonalnym oddziaływaniem i poszukiwaniem piękna wokół Morza Czarnego, które ostatecznie zaklęte jest w jednym instrumencie.

Dla formalności uściślijmy, że tytuł albumu pochodzi od dawnego scytyjskiego słowa oznaczającego prawdopodobnie „może”, a sam Rogiński – znany okołojazzowej publiczności z tria Shofar i uznanych przez wielu za obrazoburcze albumów poświęconych Bachowi oraz Coltrane’owi – poświęcił pracom nad tym materiałem wiele lat, studiując muzyczną historię ludów skupionych nad brzegami Morza Czarnego. Rogiński, będący z natury (i zawodu) wiecznie poszukującym muzykologiem, a także człowiekiem niepokornym, którego cechuje mnogość fascynacji i szczególne oddanie idei, podróżował w tamte rejony, a część utworów stworzył nawet na miejscu, w Odessie. I choć to właśnie tamten kawałek świata jest główną osią Talànu, nie sposób uniknąć wrażenia, że sięgnięcie po inne kultury, także te zupełnie odległe, miało pomóc autorowi w opowiedzeniu głęboko osobistej historii. A także udowodnieniu, że piękno w muzyce, tak jak historia przodków Rogińskiego, przekracza bariery geograficzne.

Wyczerpujące pisanie bądź mówienie o tej płycie nie jest łatwym zadaniem, bo potrzebna byłaby tu wiedza etnomuzykologiczna tak szeroka, jak wiedza samego autora. Mnogość nawiązań do wielu stron świata jest imponująca. Night blisko jest korzeni amerykańskiego bluesa, Listopad ma w sobie coś z afrykańskiej pustyni, utwór tytułowy pobrzmiewa Bliskim Wschodem, a Carpathian Transit kojarzy mi się ze słowiańską melancholią. Wyróżnia się także brzmienie, bardzo ciepłe i oszczędnie modulowane za pomocą efektów. Słychać szelesty tła, cichą obecność prądu we wzmacniaczach i kablach, każde dotknięcie struny wydaje się transparentne. Rogiński mówi „nie mam nic do ukrycia” i stara się podejść możliwie najbliżej słuchacza, dzieląc się odkrytym przez siebie pięknem.

Bardzo ważny wydaje mi się tu wątek poszukiwania tożsamości. O ile Dominik Kisiel szuka dźwięków w metafizycznej przestrzeni dla uproszczenia zwanej kosmosem (opowiadał mi o tym w rozmowie do JazzPRESSu, nr 3-4/2023), o tyle dla Raphaela Rogińskiego przestrzeń ta jest bardziej namacalna. To człowiek o wielokulturowym pochodzeniu, który swoje i tak bogate artystyczne zaplecze poszerza o kolejne zakamarki ludzkiej cywilizacji. Na kanwie tych doświadczeń, zależnych i niezależnych od niego, rodzą się improwizowane kompozycje, które trudno jednoznacznie przyporządkować do konkretnego miejsca w świecie. Jeżeli można mówić o muzyce ponadgatunkowej, autor Talànu proponuje na tym albumie muzykę ponadkulturową. To już coś więcej niż kosmopolityzm. To bardziej próba dowiedzenia, że piękno – choć różnie rozumiane w zależności od szerokości geograficznej – niezmiennie pozostaje pięknem i da się o nim opowiedzieć w sposób uniwersalny.

Dniepr, Dunaj, Missisipi i Jordan w opowieści Rogińskiego stają się tą samą, jedną rzeką, która przepływa przez wszystkie ziemskie lądy, tak jak krew różnych kultur przepływa pod jedną postacią przez niego samego. Talàn unika zupełnie jakiejkolwiek jednoznaczności. To muzyka zatopiona w zadumie, sprzyjająca medytacji nad własnym miejscem w świecie, która co jakiś czas podrzuca tylko fragmenty swobodnych skojarzeń. Odwołania do bluesa czy muzyki Bliskiego Wschodu są wskazówkami, wizytówkami miejsc, które żyją i tętnią w jednym człowieku.

To muzyka na tyle przystępna, że można jej słuchać z wielką przyjemnością w oderwaniu od wszystkich powyższych kontekstów, ale nie na tyle banalna, by traktować ją jako muzykę tła. To muzyka mglista, melancholijna i otwarta na słuchacza. Dziejąca się blisko ducha i natury. Kto by pomyślał, że w obrębie muzyki gitarowej, tak intensywnie wyeksploatowanej w naszej kulturze, da się jeszcze stworzyć coś tak wyrazistego, minimalistycznego i przy tym w pewnym sensie nowatorskiego.

Mateusz Sroczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO